Płonący silnik Grigorija Łaguty w meczu Betard Sparta Wrocław - Speed Car Motor Lublin wzbudził olbrzymie kontrowersje. Dlaczego? - Poszedł ogień spod głowicy - mówi tuner Jacek Filip. - Metanol tak się nie pali. Przy metanolu byłby błysk i jaskrawy ogień. A tu mieliśmy żywy płomień, tak jakby to była jakaś chemia. Dla mnie jest to niepokojące.
Mechanik nie oskarża Łaguty wprost, ale między wierszami można wyczytać, że coś było nie tak z paliwem, z którego korzystał żużlowiec. Co mówi na ten temat sam zainteresowany? - Wszyscy lejemy metanol z jednej beczki - rozpoczyna Grigorij. - Nie próbowałem i nie zamierzam próbować dosypywania czy dolewania do metanolu innych substancji. Jeśli jednak ktoś ma ochotę sprawdzać moje silniki, to zapraszam. Będzie na nowy motocykl crossowy dla syna.
Czytaj także: Cieślak tęskni za Vaculikiem, a Holta nie jest przygotowany
W Motorze też nie wierzą w to, że dziwny ogień z silnika ma związek ze sprzętowym oszustwem. - Pamiętam, że jak kiedyś pracowałem w Stali Rzeszów, to sprawdzałem silniki Łaguty właśnie i okazało się, że są one w porządku, choć były jakieś podejrzenia - opowiada nam Jacek Ziółkowski, menedżer Speed Car Motoru. - Grisza żartował nawet wówczas, że skoro wzięliśmy jeden silnik, to może weźmiemy też drugi, bo wtedy więcej zarobi. Za sprawdzenie silniki trzeba było wpłacać kaucję.
- A już tak na marginesie, to zwyczajnie nie wierzę w to, żeby Grigorij, po tym, co przeszedł (był na 21 miesięcy zawieszony za doping - dop. aut.), chciał robić jakieś kombinacje ze sprzętem. Na pewno z nim o tym porozmawiam, jak do nas przyjedzie, ale nie spodziewam się jakichś sensacji - dodaje Ziółkowski.
Czytaj także: Kościuch miał chwile zwątpienia i telefony z ofertami
Trzeba jednak dodać, że Filip nie jest odosobniony w swojej opinii na temat dziwnego ognia. Nikt inny nie ma jednak odwagi wypowiedzieć się pod nazwiskiem. Pojawia się jednak pomysł, że PZM, po tym, co się stało, powinien obligatoryjnie skontrolować silniki Łaguty w trakcie jednego z najbliższych spotkań. Oczywiście z zaskoczenia. - Nie wiem, co stało się z moim silnikiem, ale nie mam też nic do ukrycia. Jak ktoś chce sprawdzać mój sprzęt, to raz jeszcze zapraszam. Przynajmniej zarobię 12 tysięcy złotych, bo tyle trzeba teraz zapłacić za możliwość rozebrania silnika i sprawdzenia go - kwituje żużlowiec.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Smektała skupia się na zawodach młodzieżowych, ale o Grand Prix też powalczy