Złośliwi powiedzą, niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Albo, że powoli wszystko wraca do normy. Już przed sezonem bito na alarm, że skład skompletowany przez beniaminka nie pozwala myśleć o utrzymaniu w PGE Ekstralidze, a podzielenie losu Unii Tarnów z sezonu 2018 jest praktycznie pewne. Do tego kontuzja Zengoty, Łaguta do dyspozycji od połowy sezonu. No nic tu się nie składało. Nie było podstaw do optymizmu.
No i szybko zaczęliśmy uderzać się w pierś. Znakomite otwarcie z MRGARDEN GKM-em, dołożenie wygranej nad Get Well Toruń, do tego kilka wartościowych rezultatów wyjazdowych, osiągnięcie w nich granicy 40 punktów, co dla Tarnowa było wyczynem ponad siły, dawały nadzieję na wydarcie oczek bonusowych. Unia przy ubiegłorocznych rezultatach wyglądała na ubogiego krewnego Motoru.
Teraz patrząc w terminarz, który nie jest dla Motoru usłany płatkami róż, można mieć wątpliwości, czy lublinianie w ogóle pobiją wyczyn Jaskółek, czyli dziesięć punktów na przestrzeni czternastu kolejek.
ZOBACZ WIDEO: Doping technologiczny. Czy jest możliwe, aby żużlowcy dolewali coś do silników?
CZYTAJ TAKŻE: Jonsson zakończy karierę? Oficjalnych informacji brak, Motor ma nadzieję
Oczywiście rozgrywki trwają, ale nie trudno oprzeć się wrażeniu, że Motor im dalej idzie w las, tym jest mu ciężej, a ekipa po kilku porażkach jakby się delikatnie porozklejała. Żużel jest brutalny. Wygrana nad Betard Spartą Wrocław w ubiegłym tygodniu minimum pięcioma punktami dawała niemal pewny baraż i nadzieję na przedłużenie pięknej przygody w najlepszej lidze świata.
Matematyka też nie pozostawia złudzeń. Zamiast siedmiu, albo sześciu, licznik wskazuje cztery, a jeszcze chwilę temu ten grillowany Get Well nie łapał się na szprycę uciekającej grupie, a teraz nie dość, że widzi kontakt, jest na fali wznoszącej i już w pierwszym meczu rudny rewanżowej zanotował na swoim koncie dodatkowe "oczko" za lepszy bilans spotkań.
W związku z tym, pewnie niejeden kibic Motoru siarczyście zaklął po ostatnim biegu piątkowej potyczki. Przecież po kontuzji lidera gości Taia Woffindena, to nie miało prawa się nie udać. A jednak w p**** wylądował i cały misterny plan też w p****. Choć żużlowcy Motoru nie są jeszcze na kolanach, to obserwując ich poczynania i tak będą zdolni się z nich podnieść w stylu godnym nieprawdopodobnych szarż na trasie Pawła Miesiąca. Odkrycie tego sezonu w PGE Ekstralidze jest trochę wyznacznikiem i symbolem występów całej drużyny. Jak on jedzie, to potrafi za sobą pociągnąć resztę. Gdy on się zatnie, Motor jest w kłopotach. A przecież to nie Miesiąc miał być najjaśniejszą postacią beniaminka.
Sytuacja się skomplikowała. Menedżer Jacek Ziółkowski, co oczywiste, nie składa broni. Tyle, że on za zawodników nie motocykl nie wsiądzie. Do rangi meczu o wszystko dla Motoru urastają zawody na Motoarenie. Niewykluczone, że właśnie w tym dwumeczu rozegra się być albo nie być jednej z drużyn w PGE Ekstralidze. A to już za tydzień. Pewnie wtedy jeszcze spadkowicza nie poznamy, ale dziewiąta runda wiele nam wyjaśni i powie.
I nawet gdyby ta bajka nie zakończyła się dla Motoru happy endem. I nawet gdyby ten kopciuszek wyleciał z balu przed północą, czyli wrócił po zaledwie roku do Nice 1.LŻ, to "kibicowsko" Lublin ma dożywotni bilet wstępu, karnet, zaproszenie zwał jak zwał do PGE Ekstraligi. Swoim zachowaniem względem kibiców i zawodników przeciwnych drużyn, ale też oddaniem wobec żużlowców reprezentujących ich klub, zapracowali i zasłużyli na szacunek. Proszę nie zrozumieć mnie też źle. Nie mam zamiaru jeszcze nikogo grzebać żywcem tym bardziej, że przed nami jeszcze mnóstwo ścigania. Z Motorem praktycznie zawsze jest ono prima sort.
CZYTAJ TAKŻE: Weekend w pigułce: Kluczowy mecz w Grudziądzu
To nie jest sport "jeden-do-jednego".
44 pkt na wyjeździe nie stawiają Cię w roli zdecydowanego faworyta w rewanżu.
Przykład z tamtego sezonu w m Czytaj całość