Stefan Smołka: Ludwik Draga i prawda naga

- Po co się pan męczysz - wołali kibice, zgromadzeni wzdłuż trasy przejazdu motocyklistów w trakcie jednej z eliminacji Mistrzostw Polski na ulicach Sopotu do Ludwika Dragi, gdy ten, tuż po wojnie, w 1946 roku, z uporem maniaka pchał swój zdefektowany motocykl, a rywale odjechali hen daleko ku mecie.

W tym artykule dowiesz się o:

Ludwik Draga nie zrezygnował, nie zszedł z trasy, bo mu się to nie mieściło w głowie, bo by mu tego nie wybaczyli starsi bracia - również ścigający się na swych motocyklach, w Rybniku i szerokich okolicach, nie tylko na żużlowej nawierzchni toru. Potem towarzyszyli utalentowanemu Ludwikowi jako mechanicy, zarówno Józef, ale zwłaszcza Henryk Draga. Nie wybaczyliby mu tego na Śląsku także zwykli kibice, którym z natury zawsze należy się szacunek. - To przecież dla nich ta cała zabawa, dzięki nim stajemy się sławni - tak był wychowywany od chwili swoich narodzin (rocznik 1920) na rybnickiej ziemi, w tym samym czasie odrywanej Prusakom ciężką ofiarą potu i krwi przelanej, a oddanej Polsce. - To ni ma piykne robić przociela za błozna (lepszy za błozna niż za nic – brzmi odpowiedź utrzymana w tym samym duchu specyficznego górnośląskiego humoru).

Znamienny tytuł na łamach Sportu

Rybnicki motocyklista w tych pionierskich po wojnie latach nie bał się pośmiewiska, a raczej właśnie się bał, ale zupełnie inaczej pojmował istotę rzeczy. Kindersztuba - jak bardzo to dzisiaj niemodne słowo – archaiczne zjawisko. Liczy się wygodnictwo, minimalizm i tumiwisizm. Żużlowiec z talentem (wciąż takich nie brakuje), wspierany dodatkowo regulaminowymi przywilejami oraz hojną ręką sponsorów, osiąga jako taki poziom, po czym osiada na laurach. Swoje średnio 6 do 8 punktów w meczu zdobędzie i jakoś tam żyje, przenoszony z klubu do klubu. No, żeby nie wywalili na zbity pysk, to koniecznie trzeba od czasu do czasu pokazać lwi pazur - niech widzi szara masa jaki ze mnie kozak. Jest potrzebny drużynie, bo namiastkę masowości sportu żużlowego w Polsce już dawno unicestwiono, więc delikwent trwa do chwili, gdy prezes dojrzeje, że… dosyć tego, nie tędy droga, kolego. Wtedy następna zmiana barw, transfer, świeży kredyt zaufania nowych fanów. Zawsze wtedy coś kapnie i… byle do wiosny.

Po co się pan męczysz, panie Rempała, panie Węgrzyk, panie Mitko! Po co trzaskać cenne kości? Czyżby już tylko takie zostały nam zawołania dla naszych nadziei lepszego żużlowego jutra? I to w tym mieście, gdzie wciąż żyją, niczym memento, coraz bardziej pochyleni ku ziemi prawdziwi bohaterowie żużlowych legend sprzed lat. Chopcy, czy ni ma was gańba przed nimi?... Nikt przecież nie wątpi w czyste talenty Marcina, Mariusza i Michała, ale same ponadprzeciętne uzdolnienia, bez determinacji i ciężkiej pracy, dają zawsze taki sam efekt - pogrążenie w szarzyźnie przeciętności. Szkoda Was, młodzi ludzie i pereł Waszych talentów!

Niejako na usprawiedliwienie trzeba dodać, że każdy z wymienionych żużlowców w ostatnim czasie zainwestował w rodzinę, co może mieć pewien wpływ na formę sportową i nastawienie psychiczne do walki na torze. Żona, dziecko - rodzina zmienia mentalność, a często także dotychczasowy tryb życia, rodzaje aktywności, rozkład dnia (i nocy). Pojawiają się nowe priorytety. To wszystko ma wyłącznie chwalebne konotacje, ale jest oczywistym zaburzeniem rytmu sportowego rozwoju. Po okresie zrozumiałego i często występującego wśród żużlowców – pozytywnego jak najbardziej - życiowego szoku-skoku, powinien przyjść czas stabilizacji formy na określonym poziomie. Czekamy cierpliwie!

Ludwik Draga swoją jazdą porywał masy. Ostatnie wyścigi meczu były jego domeną. Często znoszono go na rękach do szatni, jako przechylającego szalę zwycięstwa. Był twardzielem, jako sportowiec nigdy się nie poddawał, ale jednocześnie był człowiekiem rozsądnym. Gdy dojrzał do ślubu, do założenia własnej rodziny, to wkrótce zrezygnował ze sportu (wcale nie chcę nikogo do tego namawiać). Poświęcił się nauce, pracy zawodowej i społecznej. Dużo dobrego zrobił dla miasta Rybnika jako sumienny urzędnik, ekspert w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach, założyciel opolskiego Okręgu PZM. Był także współtwórcą potęgi żużlowego KS ROW Rybnik, a także kierownikiem i opiekunem reprezentacji podczas licznych obozów i zagranicznych wojaży.

Obfity owoc życiowych starań Ludwika Dragi

Obfity owoc wydał jako sportowiec, działacz, człowiek. Wielka postać w niewysokim człowieku. Dziś Pan Ludwik niebawem skończy 89 rok życia. Wciąż, jak na prawie 90-latka jest w niezłej formie. Uśmiechem politowania kwituje pytanie o dzisiejsze podejście młodzieży do sportu żużlowego.

Winien jestem jeszcze Czytelnikom dokończenie historii sprzed 63 lat. Najlepiej podsumuje ją końcowy fragment wywiadu, jakiego udzielił sam Ludwik Draga dziennikarzowi Sportu, na przełomie lat 1946/47.

Niech mi Pan powie jeszcze, w którym z biegów miał Pan najcięższą przeprawę?

Draga namyśla się chwilkę.

- Grand Prix Bałtyku w "setkach". Rozegrany był w Sopocie, we wrześniu ub. r. Zostałem wówczas na starcie, bo zgasła mi maszyna. Moi konkurenci wyrwali już daleko! Pcham maszynę "na pych", żeby jakoś zapaliła, a tu z tłumu wołają: "Panie, po co Pan się męczysz?". Rozzłościłem się, a że silnik zaskoczył, więc pojechałem. Po jednym okrążeniu byłem już pierwszy. Widziałem bardzo zdziwione miny na mecie.

Czy trzeba coś dodawać? Przypomnę tylko, że Ludwik Draga został w tymże 1946 roku motocyklowym mistrzem Polski w klasie sportowej 130 ccm. Niech to wystarczy za pointę.

Stefan Smołka

Komentarze (0)