Żużel. Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Milion oficjalnie, prawie drugie tyle pod stołem (felieton)

WP SportoweFakty / Anna Kłopocka / Na zdjęciu: Peter Ljung
WP SportoweFakty / Anna Kłopocka / Na zdjęciu: Peter Ljung

Jeden z działaczy zapytał mnie, czy wiem, ile trzeba mieć kasy, żeby jeździć w PGE Ekstralidze. I nie czekając na odpowiedź, wyliczył: minimum 5 milionów na trzech liderów, 2 na drugą linię, 1,5 na młodzież oraz 2,5 na klub.

Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora prowadzącego dział żużel na WP SportoweFakty.

***

Po kilku rozmowach z prezesami, działaczami wiem, że finansowa spirala znowu jest niesamowicie nakręcona. Zmontowanie dobrego składu kosztuje jak nic prawie 9 milionów. Do tego trzeba dołożyć 2,5 miliona na funkcjonowanie klubu, co łącznie daje minimum 11 milionów. Jeśli nie masz takich pieniędzy, to nie masz się co pchać do PGE Ekstraligi. Jeśli opowiadasz, że poradzisz sobie za mniejsze, to albo kłamiesz, albo jesteś marzycielem liczącym na łut szczęścia i czyjegoś pecha.

Skąd wzięło się te 9 milionów na zawodników? Ano, stąd, że już na trzech prowadzących parę musisz mieć, lekko licząc, 5 milionów. Każdy zawodnik z górnej półki śpiewa między 1,8 a 2 miliony. I nie interesuje go to, że limit ogranicza go do miliona. Drugie tyle ma być pod stołem. Najlepiej w formie umów sponsorskich, które nie są w żaden sposób rozliczane w procesie licencyjnym, ale fizycznie trzeba tę kasę zdobyć, mieć, a finalnie wypłacić. W innym razie ktoś doklei ci łatkę oszusta.

Czytaj także: Żużlowcy mają problem z internetem. Cierpią przez hejterów

Idźmy dalej. 2 miliony trzeba dać za dobrą drugą linię. 1,5 miliona za młodzież. Tyle, bo jeśli coś ma być robione porządnie, to musi kosztować. Za mniejszą kasę też można budować, ale to już nie będą nazwiska bez gwarancji na dobry wynik. Raczej takie, o których ktoś powie, że mogą wypalić pod pewnymi warunkami. Mimo wszystko chyba lepiej mieć pewniaków. Myślę, że prezes forBET Włókniarza Częstochowa mógłby powiedzieć coś mądrego w tej sprawie.

ZOBACZ WIDEO PGE IMME. Maciej Polny: Ta impreza prawdopodobnie odbędzie się w Gdańsku po raz ostatni

W sprawie kasy płaconej zawodnikom od lat nic się nie zmienia. Limity finansowe tylko na moment schłodziły rynek. Zresztą ich wprowadzenie nie temu służyło. Głównie chodziło o to, żeby blisko dwie trzecie wypłaty było gwarantowane procesem licencyjnym. Dzięki limitom poprawił się też wizerunek ligi. Już nie ma zadłużonych klubów, bo wszyscy płacą. A jeśli ktoś nie płaci, to są to sponsorzy. To już jednak zespołu licencyjnego nie obchodzi.

Jeśli teraz działacze mówią, że kluby wariują, że nie ma reguł, a żadna kwota nie jest jakąś finansową ścianą, to strach pomyśleć, co będzie w najbliższym oknie transferowym. Formalnie otworzy się 1 listopada, ale podchody już się zaczęły. A jeszcze do akcji nie wkroczył beniaminek. W ciemno można jednak założyć, że ktokolwiek nim nie będzie, pójdzie w ślady Speed Car Motoru Lublin. Będzie zmuszony rzucać milionowymi ofertami na lewo i prawo, bo w innym razie nikogo nie ściągnie. Zwłaszcza że klasowych zawodników nie przybyło, a ci, którzy są, już zaczynają podejmować decyzje dotyczące swojej najbliższej przyszłości. Artiom Łaguta  zdeklarował się, że zostaje w MRGARDEN GKM-ie Grudziądz, a Leon Madsen we Włókniarzu.

Finansową spiralę nakręca nie tylko mała liczba dobrych zawodników, ale i kluby, które nie są w prywatnych rękach, ale za to mogą liczyć na wielkie pieniądze od sponsorów, względnie duże wsparcie samorządów. Nierzadko jedno i drugie. Na zapleczu Ekstraligi mówią, że nikt ci nie zapłaci tyle, ile Unia Tarnów. Kluby, które przed sezonem rywalizowały o tych samych zawodników, co Unia, odchodziły ostatecznie od stołu, mówiąc, że w Tarnowie żużlowiec, o którego się bili, dostał kontrakt życia. Peter Ljung miał otrzymać umowę na 300 tysięcy za podpis i 4000 za punkt.

Oczywiście trudno mieć pretensję do Unii o to, że może liczyć na wsparcie Grupy Azoty. Z drugiej strony oferowanie takich pieniędzy Ljungowi (z tego jak nic wyjdzie milion), to jednak gruba przesada i dewastacja innych budżetów. Nic dziwnego, że negocjacje kilku zawodników zaczynają się od stawki 10 tysięcy za punkt. Skoro Ljung w pierwszej lidze ma cztery, to co mają powiedzieć najlepsi z najlepszych.

Żużel: Trener Sparty dostał karę, ale może przebywać w parku maszyn z drużyną

I co tu się potem dziwić, że taki Witold Skrzydlewski nie potrafi w Łodzi zrobić składu, których zmiótłby rywali z powierzchni ziemi. Nie potrafi, bo robi ten biznes za swoje. Jeśli chciałby licytować, przepłacać, to musiałby więcej dołożyć z własnych pieniędzy, na które ciężko pracował. Takiemu zawsze zapali się czerwona lampka. Inaczej to działa u prezesa, któremu leci manna z nieba. Takiemu łatwiej szastać na lewo i prawo psując przy okazji rynek.

PS: Smutną informację o śmierci swojego męża Łukasza Lonki przekazała dziś na Facebooku jego żona Edyta. W niedzielę zawodnik miał bardzo poważny wypadek na crossie. Był reanimowany, trafił do szpitala. Po trzech dniach lekarze przegrali walkę o jego życie. Lonka był wielokrotnym mistrzem Polski. Z żużlem łączyła go przyjaźń z Tomaszem Gollobem. Reprezentowali ten sam zespół - ZEM Racing. Wspólnie trenowali. Niestety, choć trudno to ogarnąć, mistrza Łukasza już nie ma z nami. Miał 29 lat.

Źródło artykułu: