Jarosław Handke: Jak pan skomentuje niedzielną wygraną w Rawiczu, która na pewno nie przyszła pana zawodnikom łatwo?
Zdzisław Rutecki: Spodziewaliśmy się tego, że gospodarze na swoim torze postawią nam poprzeczkę wysoko. Jechaliśmy do Rawicza z myślą, by to spotkanie rozstrzygnąć na własną korzyść. W biegu piętnastym doszło do upadku, w chwili gdy rozmawiamy nie wiadomo jeszcze, co jest z Piotrkiem Dymem. Na razie wiem tylko, że jest ogólnie potłuczony.
W połowie zawodów gospodarze prowadzili już sześcioma punktami. Część kibiców Kolejarza uważa, iż porażka Niedźwiadków wynikq ze złych zmian w drugiej części spotkania wprowadzanych przez trenera Jaska. Podziela pan tę opinię?
- Nie dopatrzyłem się żadnych błędów ze strony gospodarzy, tym bardziej, że w zanadrzu mieli jeszcze Sebastiana Aldena, który w końcówce powinien był punktować. Obawiałem się tego spotkania po jego pierwszych biegach. Wyszło, jak wyszło no i nie pozostaje mi nic innego, jak cieszyć się ze zwycięstwa.
Simon Gustafsson rawicki owal zna bardzo dobrze. Chyba więc spodziewał się pan, że młody Szwed, będący tegoroczną rewelacją drugiej ligi, wywalczy na tym torze więcej niż dziesięć punktów w pięciu startach?
- Nie. Uważam, że Simon Gustafsson pojechał bardzo ładnie. Dzisiaj duże znaczenie miał start, decydował on o w sporym stopniu o końcowym sukcesie. Ciężko było mijać rywali na tym torze, a on udowodnił, że jednak można. Nawierzchnia była luźna, szła straszna szpryca. Żeby tylko tak jeździł, a z jego postawy będę zadowolony.
W tej chwili łódzka drużyna jest w znakomitej sytuacji przed fazą play-off, do rozpoczęcia której przecież zostało jeszcze kilka meczów. Wydaje się, że w tym sezonie przeszkodzić wam w awansie mógłby tylko jakiś kataklizm.
- Wiadomo, że w fazie play-off wszystko rozpoczyna się od początku i wszystko w związku z tym jest możliwe. Co innego by było, gdyby nadal obowiązywał regulamin z poprzedniego sezonu, wówczas byłbym spokojny. W takim przypadku, jaki mamy dziś, trzeba walczyć o awans do samego końca.
A pan jest zwolennikiem którego regulaminu, tego, który promuje punkty zdobyte przez drużyny w fazie zasadniczej, czy też może tego, w którym najważniejszą rolę odgrywa postawa zespołów w rundzie play-off?
- Oczywiście, że lepszy jest system, w którym promowane są punkty zdobyte w fazie zasadniczej. Niektóre drużyny mogą bowiem zdobyć tylko tyle punktów, by zająć szóste miejsce i awansować do fazy play-off jak najmniejszym kosztem. Wtedy mogą sobie odpuścić kilka meczów. My jedziemy w pełnym składzie od początku do końca. Regulamin jest, jaki jest. Trzeba jechać i wygrywać.
Jak pan uważa, z czego wynika to, że końcówki meczów z udziałem Orła są tak dramatyczne? Spójrzmy choćby na przykład zawodów ostatnio w Opolu, czy dziś w Rawiczu. Ponadto w ubiegłym roku było naprawdę sporo tego typu spotkań łodzian. Czy problem nie leży w psychice zawodników?
- Nie, problem nie leży w psychice. Wiadomo, że każdy jedzie lepiej u siebie niż na wyjeździe. Kiedy my jedziemy na swoim torze, to jesteśmy zawsze zdecydowanym faworytem. A kiedy jedziemy na wyjeździe i wygrywamy, to cieszymy się z tego, że udało się odnieść cenne zwycięstwo na torze przeciwnika.
Orzeł Łódź w ostatnich latach stawiał raczej na obcokrajowców. W meczu w Rawiczu aż pięciu waszych zawodników to Polacy. Jak pan sądzi, czy postawienie na naszych rodaków, czy na obcokrajowców jest lepszym rozwiązaniem?
- Ja bym chciał, żeby jeździli tylko Polacy. Trudno, nie ma ich za dużo. Wiadomo, druga liga to jest zaplecze. Wiemy wszyscy, gdzie jeżdżą najlepsi zawodnicy, w wyższych ligach. Rynek jest jaki jest i trzeba się wspomagać zawodnikami zagranicznymi.
Ekonomiczniejszym rozwiązaniem według pana jest kontraktowanie Polaków czy obcokrajowców?
- Na pewno Polacy są tańsi. Obcokrajowcom trzeba przecież płacić dodatkowo za dojazd na zawody, nikt za darmo nie przyjedzie. Lepszy obcokrajowiec wiadomo, że się ceni, bo ma oferty z innych klubów. Chcąc zatrzymać w drużynie takiego zawodnika, trzeba mu więcej dawać za punkty.