- Przy legendarnej latarni Fastnet trafiliśmy na ekstremalne warunki - mówi nam Jakub Zborowski, reporter nSport+. - To był taki moment, że przez głowę przeszła mi myśl, co ja tutaj robię, na co mi to. Jednak szybko przeszła, bo przecież na jacht wsiadłem po to, żeby spełnić swoje dziecięce marzenie.
- Łatwo nie było, bo z żeglowaniem jest trochę tak, jak z chodzeniem po górach. Jeden drobny błąd może wiele kosztować. Raz nie wpiąłem się w linę, podszedłem do przednich żagli i wtedy podmyła mnie woda. Za burtę nie wyleciałem, ale to była ciężka sytuacja. A jakbym wypadł, to każdy ma kamizelkę, gdzie w zetknięciu z wodą uaktywnia się system IAS. Wszyscy wokół mogą cię namierzyć i mają na to półtora godziny - opowiada Zborowski.
Czytaj także: Demski pod ostrzałem. Regulamin do zmiany
Do udziału w regatach zaprosił go sternik Maciej Marczewski. - Prócz żużla komentuję żeglarstwo, a Maciej jest moim ekspertem. Padła propozycja, więc pomyślałem, dlaczego nie. Tym bardziej że chodziło o jedne z dwóch największych regat. 2 dni, 5 godzin, 6 minut, tyle zajęło nam przepłynięcie trasy z Cowes na wyspie Wight do Plymouth z okrążeniem Fastnet Rock. To jest nowy rekord Polski - zauważa Zborowski.
ZOBACZ WIDEO Robert Dowhan o tym, co stało się z jego słynną różową koszulą
Płynęło ich osiemnastu. - Nie zabrakło żużlowych akcentów, bo wśród członków załogi było trzech fanów Stali Gorzów. Nie mieliśmy okazji obejrzeć zwycięskiego meczu Stali z Fogo Unią, ale ich radość, kiedy się o tym dowiedzieli, była ogromna.
Do regat przygotowywał się pod okiem trenera personalnego Konrada Ostrowskiego. - To był taki ostatni szlif. Musiałem wzmocnić obręcz barkową, bo w takich regatach ramiona muszą być dobrze zbudowane a ręce silne. Oczywiście cały czas muszę pracować nad taką ogólną sprawnością, bo na jachcie poradzi sobie tylko dobrze wygimnastykowany człowiek - zdradza.
- Wcześniej dużo żeglowałem amatorsko, a teraz złapałem bakcyla - mówi żużlowy reporter nSport+. - Pod koniec września chcę zaliczyć regaty Les Voiles de Saint Tropez, potem Middle Sea Race z Malty, gdzie opływamy Sycylię i Wyspy Wulkaniczne. Ostatnim etapem będą najsłynniejsze regaty Syndey-Hobart - wylicza Zborowski plany na ten rok.
- A potem? Jak żona się ze mną nie rozwiedzie, to na przełomie 2020 i 2021 roku chciałbym popłynąć w okołoziemskich regatach Ocen Race. Ta zabawa trwa sześć miesięcy, więc bardzo długo. Jednak ekipa, z którą płynąłem w Fastnet Rock, ma szansę poradzić sobie w tych regatach, dlatego chciałbym się zaangażować. Nawet jeśli nie jako członek załogi, to chociaż w Media Teamie. To jest takie moje nowe marzenie.
Czytaj także: Hit w pigułce. Falubaz nie odkrył kart. Mecz życia Liszki
Zborowski przygodę z żeglarstwem rozpoczął w 1992 roku. Pływał z wujkiem Stanisławem Wilkiem. - On miał jacht. Pływaliśmy po Solinie. Ten akwen mnie wychował. Jak zacząłem pracować jako dziennikarz, to głównie chciałem się zajmować żużlem, ale żeglarstwo cały czas za mną chodziło. Komentowałem Puchar Ameryki, pracę magisterską z żeglarstwa pisałem. W ostatnich regatach byłem na pokładzie z kamerą z operatorem Łukaszem Balińskim, bo chcę pokazać, jak to wygląda od kuchni, chcę propagować ten sport - mówi.
- Żeglarstwo wciąga, a z drugiej strony uczy odpowiedzialności - komentuje Zborowski. - Co ważne, nie jest to tylko ciężka fizyczna praca, ale i relaks. Kiedy wykonuje się zwroty, to wtedy człowiek wisi na balaście, nie rusza się i może podziwiać wszystko, co go otacza. W trakcie regat Fastnet Rock napatrzyłem się na delfiny, które nam towarzyszyły. Wiem, że każdą przerwę w żużlu chciałbym wykorzystać na żeglowanie, bo jest ono klimatyczne i strasznie wciąga. Poza tym poznałem wielu wspaniałych ludzi. Teraz będę trenował na sucho, na siłowni w Warszawie, żeby jeszcze lepiej przygotować się na kolejny rejs - kończy.