[b]
Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Zastanawia się pan czasami, jakby wyglądało życie, gdyby mógł pan chodzić?[/b]
Tomasz Gollob, żużlowy mistrz świata: Odpowiedź na to pytanie jest akurat bardzo oczywista. Zrobiłbym te parę rzeczy, które były zaplanowane. Pojechałbym w Rajdzie Dakar. Ten start był rozpisany w najdrobniejszych szczegółach. W ogóle cała moja kariera na chwilę przed wypadkiem, który przytrafił się dwa lata temu, była rozpisana na osiem sezonów. Poza Dakarem chciałem też pojechać w mistrzostwach świata w motocrossie i wygrać je. Było mnie na to stać. Po kontuzji kręgosłupa wszystkie marzenia wylądowały w koszu na śmieci. Teraz żyję chwilą, tym co będzie dziś, jutro. Mam nad czym pracować.
Wraca pan czasami myślami do tego, co stało się na torze w Chełmnie?
Niechętnie, ale wracam. Zawsze, tak szybko jak sobie o tym przypominam, równie szybko chcę o tym zapomnieć.
Dlaczego?
Dlatego, żeby nikomu nie robić przykrości. Mówię tak, bo w motocrossie nie ma pojęcia nieszczęśliwego przypadku. W tym sporcie wszystko bierze się z czegoś. Coś nie gra, jeśli ja łamię sobie kręgosłup, jeśli Łukasz Lonka, najlepszy motocrossowiec, umiera na torze, jeśli to samo dzieje się z młodą, 15-letnią dziewczynką, która miała wypadek w Lipnie. Najłatwiej powiedzieć, to był nieszczęśliwy wypadek. Prawda jest taka, że na takie rzeczy pracuje się złym przygotowaniem toru.
ZOBACZ WIDEO Zbudował potęgę, musiał odejść. Robert Dowhan rozlicza się z Falubazem
Na własne oczy widziałem, co potrafi pan zrobić z motocyklem crossowym i przyznam szczerze, że długo nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Zadawałem sobie pytanie, jak to możliwe, że taki gość jak Gollob, tak się połamał.
Według mnie takie rzeczy biorą się z niedociągnięć torowych, których nie powinno być. Organizator nie powinien zakładać, że każdy ma hamulce i głowę, bo sport to rywalizacja i tu często te hamulce puszczają. Jeździmy bardzo szybko, a tory są takie, jak były w latach PRL-u. Przy dużo szybszych motocyklach coś należało zmienić w infrastrukturze. Jak nie ma przeciwwagi, to dzieją się takie rzeczy, jak ze mną, czy z Łukaszem Lonką. Sto razy przejechał bardzo szybko dany odcinek, ale sto pierwszy raz okazał się pechowy. A tą dziewczynę w Lipnie puszczono na trudny odcinek nazywany Saharą. Nie wolno takich rzeczy robić. Nie można pozwalać osobom z małym doświadczeniem jeździć na takich trudnych trasach. Ona dopiero się uczyła, należało dostosować trasę do jej umiejętności. Poza wszystkim zwyczajnie uważam, że w niebezpiecznych sportach motorowych organizator powinien zrobić wszystko, żeby po skończonej imprezie móc powiedzieć, że zadbał o każdy detal.
Udało się panu przyjechać na pogrzeb Lonki? Z jego rodziną od lat się przyjaźnicie.
Na pogrzebie nie byłem, akurat przebywałem na leczeniu w Stanach. Na cmentarzu byłem, ale co to zmieni? Już go nie zobaczę, a przecież nie tak dawno bawiłem się z nim i całą jego rodziną jadąc na zawody. Wiele rzeczy razem robiliśmy, a wyszło jak wyszło. Nigdy go już nie będzie. Jak to mówi jego tata Jacek, Łukasz już nigdy nie wejdzie do warsztatu. A to był najlepszy polski motocrossowiec. Dla mnie jest niezrozumiałe to, jak mógł się zabić.
Tata Łukasza Lonki jeździł kiedyś w Czerwionce, gdzie mieszkam.
To był jeden z trudniejszych torów w Polsce. To był kiedyś także mój klub i mój tor. Bardzo go lubiłem, podobał mi się. No i tam stała się ważna rzecz, bo kiedyś tak ostro walczyłem z Jackiem Czachorem, że ten zajechał mi drogę i zepchnął mnie z trasy. Chciałem płakać, ale wtedy tata postawił mnie do pionu i zmobilizował na tyle, że wróciłem i dalej walczyłem. Wtedy tego nie rozumiałem, ale po czasie zdałem sobie sprawę z tego, jak ważne to było.
Niektórzy mają tak, że jak coś złego ich spotkało, to lubią o tym porozmawiać, wyrzucić to z siebie. U pana, takie mam wrażenie, działa to inaczej. Nie przepada pan za rozmowami o obecnym stanie, o zamianie żużlowego motocykla na wózek.
Nie lubię tego, bo gadanie niczego nie zmieni. Mnie się wydaje to bez sensu. Cokolwiek się wydarzy, to czasu już nie cofnę.
Co jest najtrudniejsze w tego typu kontuzjach jak pańska? Zaakceptowanie siebie na wózku? Coś innego?
Codzienność jest problemem. Te bóle, które mam. To mi najbardziej doskwiera. W moim przypadku nie sposób zrobić czegokolwiek bez bólu. Kładę się spać, czuję ból, a jak się budzę, też czuję ból. On towarzyszy mi cały czas. To jest najtrudniejsze. Człowiek może żyć będąc niepełnosprawnym, ale kłopot zaczyna się wtedy, gdy zniszczenia w organizmie są tak wielkie, jak u mnie.
Bo w pana przypadku nie chodzi wyłącznie o złamany kręgosłup.
No tak. Kręgosłup jest uszkodzony wysoko i paraliż jest tak głęboki, że cierpi na tym woreczek, pęcherz i wiele komórek mojego ciała. Kiedyś myślałem, że najbardziej boli złamana noga. Dziś wiem, że złamana kość to nic. Tego bólu, który ja mam, nic nie przebije. Wiele bym dał, żeby on zniknął, a zamiast tego pojawiło się czucie.
Budzi się pan każdego dnia z nadzieją, że ono wróci?
Tak. Każdego dnia liczę na to, że coś się zmieni, że coś się pokaże. Mówię sobie, że jak nie dziś, to jutro będzie lepiej. Pracuję nad tym, ćwiczę, jestem zaangażowany i śledzę moje ciało.
Ćwiczenia stanowią od wypadku ważny składnik pańskiego życia?
Rehabilitacja jest jak zjedzenie śniadania, jak umycie zębów, po prostu.
Kiedy spotykamy drugą osobę lubimy zapytać, jak się czujesz, jak zdrowie? Pan lubi takie pytania?
Wiem, że ludzie pytają z troską, więc odpowiadam, że u mnie bez zmian. A jak ktoś mówi, że dobrze wyglądam, to mówię krótko, wiem, że dobrze wyglądam, ale niestety się tak nie czuję. Problem jest zbyt duży i dokuczliwy. Jak wspomniałem, uszkodzenie kręgosłupa oddziałuje na inne funkcje. Niektórzy sobie nawet nie zdają sprawy z tego, jak bardzo dokuczliwy staje się dla mnie czasami dzień.
Dwa razy był pan w klinice w Stanach Zjednoczonych. Czy tam leży klucz do odzyskania sprawności?
To jest to miejsce, gdzie coś w moim życiu może się zmienić na lepsze. Jednak staram się tym nie ekscytować, a jedynie spokojnie czekam. Jeszcze raz polecę do Stanów i będę trzymał kciuki za to, żeby się udało.
Bo pana wyniszczony organizm jest w stanie znieść tylko jedną operację?
Tak, tu się nic nie zmieniło. Od jakiegoś czasu wiem, że wycieńczenie mojego organizmu jest na tyle duże, że jest tylko jedna opcja, jedna możliwość. I albo wyjdzie i będzie lepiej, albo będzie tragicznie.
Dlaczego sportowcowi jest tak trudno powiedzieć pas. Pan jeździł, chociaż profesor Marek Harat mówił, że już nie ma dla pana części zamiennych, że pora kończyć.
Tyle że przed wypadkiem moje ciało było naprawione, wszystko grało. Poza tym słowa profesora najbardziej odnosiły się do żużla, a ja chciałem z tym kończyć, bo miałem inne plany. Zresztą na roczną przygodę z żużlem też jeszcze byłem przygotowany. Treningi na crossie wzmocniły mnie na tyle, że sezon 2017 spokojnie bym przejechał. Stało się jednak inaczej, bo sport mnie skrzywdził.
TUTAJ przeczytasz więcej o pamiątkowych numizmatach Tomasza Golloba
Tak to pan odbiera?
To znaczy mógłbym powiedzieć, że mam żal, że zostałem skrzywdzony, ale nie zrobię tego, bo to byłoby nietaktem i nieprawdą. Sport zbyt wiele mi dał, zbyt wiele mnie nauczył. A powiedzieć pas chciałem w wieku 55 lat, wtedy chciałem iść na sportową emeryturę. Los wysłał mnie na nią wcześniej. Teraz jestem sportowym emerytem.
Takim, który walczy o powrót do zdrowia, a pomagają mu w tym przyjaciele. Choćby Tomasz Guzowski, który sprzedaje pamiątkowe numizmaty, żeby zebrać środki na leczenie w Stanach.
I jestem mu za to ogromie wdzięczny. Za pomoc i fajną akcję, bo miło jest mieć swój numizmat. Zachęcam też kibiców do tego, żeby je kupowali. Myślę, że to może być bardzo fajna pamiątka dla każdego fana czarnego sportu.
Drugiego takiego nie ma i nie będzie.Trzymaj się Czytaj całość