[b][tag=71535]
Kamil Hynek,[/tag] WP SportoweFakty: Czysty komplet punktów w finale PGE Ekstraligi i wygrana w pierwszym meczu, na torze we Wrocławiu. Bajka?[/b]
Janusz Kołodziej, stały uczestnik cyklu Grand Prix i zawodnik Fogo Unii Leszno: Radość jest ogromna, bo wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Chcę podkreślić, że to nasz wspólny sukces. W pierwszej kolejności liczy się dobro drużyny, dlatego zwycięstwo w tak mega ważnym i trudnym spotkaniu, na ekstremalnie ciężkim terenie jest niezwykle cenne.
Niby zawody były rozgrywane w piątek trzynastego, a jednak wam to nie przeszkodziło. Data będzie się kojarzyć raczej szczęśliwie.
ZOBACZ WIDEO Cugowski pytany o kontrakt Łaguty z Motorem parsknął śmiechem
Różnie to bywa z zabobonami, ale tym razem na szczęście uniknęliśmy groźnych wypadków i obie ekipy wracają do swoich domów w pełni sił.
Przygotowanie nawierzchni przypasowało panu od razu. Gorzej z kolegami, których problemy nie omijały. W pewnym momencie przegrywaliście nawet czterema punktami.
Gdy wygrywasz start i masz szybki motocykl wszystko staje się łatwiejsze. Mi się udało te elementy zgrać w odpowiednim czasie i miejscu. Każdy ma też prawo do słabszego dnia. Innym razem ja mogę się męczyć, a kolegom warunki będą bardziej odpowiadały. Tak działają mechanizmy w tym sporcie. Ludziom wydaje się, że u nas obowiązuje system zero jedynkowy. Tak nie jest, wbrew pozorom, to bardzo skomplikowana i niejednowymiarowa dyscyplina.
Czytaj także: prezes PGE Ekstraligi komentuje finał we Wrocławiu. Tor podczas zawodów był bezpieczny. Ujęcia jak w grze
W piętnastym biegu za panem jechał Emil Sajfutdinow, z którym przypieczętowaliście zwycięstwo. Od razu wiedział pan, że to on znajduje się za pana plecami?
Szczerze mówiąc, to nie. Wolałem zasuwać do przodu i nie oglądać się za siebie. Po wyścigu podszedłem do Emila i przeprosiłem go za to. Zresztą tuż przed wyjazdem z parku maszyn powiedziałem Emilowi, że jak będzie w podobnej sytuacji, czyli wygra start i znajdzie się na prowadzeniu żeby pruł ile fabryka dała i walczył o punkty, bo w finale nie ma sentymentów. Każdy zdobycz jest na wagę złota i zgubienie nawet jednego "oczka" może się okazać brzemienne w skutkach. A po co doprowadzać do nerwowych momentów?
Za tydzień w Lesznie będziecie bronić czteropunktowej zaliczki. Dużo czy mało, czujecie się bezpieczni, u siebie jesteście w końcu nietykalni?
Gdzie tam! Za nami dopiero połowa drogi. Piętnaście z trzydziestu wyścigów. Na stadionie im. Alfreda Smoczyka zabawa zacznie się od nowa.
Widać, że jest pan zachrypnięty. Zawsze na przeziębieniu prezentuje się pan tak znakomicie?
Przechodzę właśnie opóźnioną mutację (śmiech)
Jak to jest, że niecały tydzień po fatalnym występie podczas rundy Grand Prix w Vojens i komplecie zer, na Stadionie Olimpijskim oglądamy drugą twarz Janusza Kołodzieja. Pewnie zwykłemu kibicowi ciężko zrozumieć tę metamorfozę. We Wrocławiu, to był teatr jednego aktora. Nie było na pana mocnych, a ta feralna Dania…
Nie było żadnych gwałtownych ruchów, nie zmieniłem się ja, nie zmieniły się silniki. Wszystko zostało po staremu. Na niektórych torach po prostu nie umiem jeździć i tyle.
Czytaj także: Janusz Kołodziej zmiażdżył rywali we Wrocławiu. Noty dla żużlowców po pierwszym meczu finałowym
No to, na ile udało się rozwiązać zagadki związane z krótkimi, technicznymi torami, które są w Grand Prix pana zmorą?
W tydzień nie nauczę się poruszać po nich. Nie stoję jednak w miejscu. Chcę, zależy mi i mocno pracuję, aby okiełznać te nieszczęsne dla mnie owale. W Polsce jest ich parę, lecz nie są do końca dostępne. Mam w planach wybrać się w poniedziałek do Lgnia. Tam jest tor profilem odpowiadający tym, na których sobie nie radzę. Dziękuję przy okazji panu Tomkowi, który udostępni mi ten obiekt. Mam nadzieję, że w jakimś stopniu pomoże mi to w lepszym przygotowaniu się do przedostatniej rundy GP w Cardiff. Odbędę tam kilka sesji, ale proszę nie oczekiwać ode mnie od razu cudów. Nie pstryknę palcem i nagle mnie nie olśni. Ten proces wdrażania się i "łapania kątów" na mniejszych arenach będzie chwilę trwać.
Po Vojens opowiadał pan, że korzystał z jakiś nowinek technologicznych, co to było?
Ktoś "wyczaił", że mam dłuższy hak. Ot cała historia.
Nie było w panu po Vojens zniechęcenia, i takiej refleksji, że może ja tam nie pasuje. Taki wynik, a właściwie jego brak musi być dołujący. Jest w panu dalej ten ogień i iskra przywracająca wiarę, że nie wszystko jeszcze stracone i to utrzymanie w ósemce można wydrzeć w Cardiff i później Toruniu. A jak się nie uda, to spróbować jeszcze raz swoich sił w kwalifikacjach i szybko powrócić do cyklu?
Gdybym siedział i się zamartwiał, we Wrocławiu też bym woził ogony. Jeśli ktoś ma choć trochę oleju w głowie, widzi, że nie spoczywam na laurach i nie olewam sprawy. Nierzadko pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Uwarunkowania są różne. Na rezultat, albo jego brak składa się potężna ilość czynników. Przypominam, iż dzień po wyprawie do Danii "zrobiłem" w lidze koło "dychy". Cieszę się z tego, że po tak słabym, no bo nie oszukujmy się, to był mizerny turniej w moim wykonaniu, nie siada mi psychika. Potrafię się odłączyć i zresetować głowę. Uwierzcie mi, że naprawdę inaczej wygląda to z perspektywy parku maszyn, kiedy dosiadasz motocykla i go prowadzisz, a inaczej sprzed telewizora, czy trybun. Podkreślę po raz wtóry. Zależy mi na dobrym wyniku w Grand Prix. Przecież to by było chore gdybym po awansie z Challenge położył na cykl lagę i powiedział sobie, że będę jeździł jak frajer, a ludzie niech się śmieją.
A nie zapaliła się lampka, że może to odpowiednia pora na przeproszenie się z ligami zagranicznymi. W ostatnich lata stronił pan np. od Szwecji. Niemcy są coraz popularniejszym kierunkiem. Tam jest więcej różnorodnych torów, a tak trzyma się pan praktycznie tylko Polski.
Znasz odrobinę moją przeszłość więc wiesz, jak to wyglądało lata temu. Prawda, minął szmat czasu. Ale problem był ten sam i teraz wrócił jak bumerang. Taki mój urok i przypadłość i albo ktoś to zaakceptuje, albo nie. Trudno, możemy pobawić się w spekulacje, co by było gdyby, tylko jaki to ma aktualnie sens? Rozumiem i mam tego świadomość, że ludzie odczytują moje występy na krótkich torach, jakbym się poddawał. Sam nie wiem jak to wytłumaczyć. Może to głowa, a może brak umiejętności? Na szczęście przychodzą takie dni jak ten piątkowy. Człowiek od razu robi się lżej na duszy, a uśmiech sam przykleja się do twarzy.
Ma pan na swoim koncie pięć tytułów DMP. Siedem dzierży Tomasz Gollob. Goni pan legendy. Jest czas na liczenie trofeów, czy w ogóle pan o takich rzeczach nie myśli?
Nie zastanawiałem się nad tym. Ja jestem zadowolony, ponieważ robię to co kocham, ścigam się na żużlu.
Notował i rozmawiał: Kamil Hynek