Do upadku Taia Woffindena doszło 7 czerwca podczas meczu PGE Ekstraligi pomiędzy Speed Car Motorem Lublin a Betard Spartą Wrocław. Brytyjczyk doznał szeregu urazów, w tym złamania jednego z kręgów. Jak się okazało, niewiele brakowało, a przez to 29-latek straciłby czucie w nogach.
- Złamałem kręg T4. Gdyby uraz był ciut wyżej albo ciut niżej, to istniało spore ryzyko, że byłbym teraz sparaliżowany. Kość pękła od lewej do prawej strony po przekątnej. W tym miejscu jest ona otoczona miękką tkanką. I to mnie uratowało. Bo kręg się przemieścił, ale został przytrzymany - powiedział Woffinden w "Speedway Starze".
Czytaj także: Finał w Lesznie będzie wielkim świętem żużla
- Gdyby do urazu doszło niżej, gdzie nie ma miękkich tkanek, to sprawa mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej - dodał aktualny mistrz świata.
ZOBACZ WIDEO Dyrektor Sparty wyjaśnia: Czepiają się nas o tor, ale nie robimy nic złego
Woffinden przez kilka tygodni dochodził do siebie po fatalnym upadku, korzystał w tym okresie ze specjalnego kołnierza. Opuścił nie tylko kilka spotkań ligowych Betard Sparty Wrocław, ale też turnieje Speedway Grand Prix w Pradze i Hallstaviku oraz finał Speedway of Nations.
Brytyjczyk stracił przez to szansę na obronę tytułu mistrzowskiego, ale cieszy się z tego, że mógł wrócić na motocykl. W sobotę jego celem będzie wygrana w Grand Prix Wielkiej Brytanii.
Czytaj także: Kulisy metamorfozy Taia Woffindena
- Cieszę się, że turniej przeniesiono na jesień, bo gdyby rozgrywano go o tej samej porze co zwykle, to musiałby go opuścić z powodu kontuzji. Nigdy nie wygrałem w Cardiff i wierzę, że w którymś momencie to nastąpi. Nie mogę w tym roku zdobyć tytułu czy czegokolwiek innego, to spróbuję chociaż zatriumfować przed własnymi kibicami - podsumował Woffinden.