[b]
Komentarz
[/b]
O Fogo Unii Leszno mówiło się już tyle dobrego, że jakkolwiek byśmy nie skomentowali dotychczasowego dorobku Byków, to i tak byłoby to niewystarczające. Leszczynianie kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa i, pomijając "wpadki" w Grudziądzu oraz Gorzowie, byli absolutnie bezbłędni. Wisienką na torcie okazała się być faza play-off. W najważniejszych meczach sezonu drużyna Piotra Barona była poza zasięgiem wszystkich drużyn. Rozmiary wygranych dwumeczów budzą ogromny respekt i pokazują rzeczywistą siłę żużlowej "hydry", która wydaje się być zespołem podręcznikowym, niedoścignionym, zbudowanym według przemyślanego złotego wzorca.
Bohater
W Lesznie było co najmniej kilku, jeśli nie kilkunastu bohaterów, bowiem niepoliczalny ziemskimi miarami był wkład w sukces zespołu trenerów: Barona, Romana Jankowskiego, pozostałych członków sztabu czy prezesa Piotra Rusieckiego. Ja jednak znajduję w tym zespole postać szczególnie wyjątkową, kapitana Piotra Pawlickiego, którego historia jest dość wyboista. Jako początkujący junior zaczynał na emigracji w Pile, bowiem z różnych, nieznanych powszechnie powodów, nie mógł startować w swojej macierzystej drużynie. Później jednak wrócił i z czasem stał się motorem napędowym nie tylko młodzieżowej formacji, ale także całego zespołu.
ZOBACZ WIDEO: Stal jest już po słowie z Kasprzakiem. Ucieczki z Gorzowa raczej nie będzie
Przejście w wiek seniora nie było dla byłego uczestnika cyklu Grand Prix łatwe. Brat Przemysława obniżył nieco loty i jego dalsza jazda z Bykiem na piersi stanęła pod znakiem zapytania. Ostatecznie został w Lesznie, a Piotr Baron mianował go kapitanem Fogo Unii. Wychowanek pełni swoją funkcję wzorowo. Nie dość, że sam na torze prezentuje się wyśmienicie, to sprawdza się w roli motywatora i przywódcy całej grupy. Dziś nikt sobie nie wyobraża Unii bez Piotra Pawlickiego w składzie.
Kontrowersja
Rywale chyba zdawali sobie sprawę, że leszczynianie są poza ich zasięgiem bez względu na panujące okoliczności, dlatego nie szukali wymówek w przygotowanej nawierzchni, pogodzie czy sprzęcie. Byki były w tym sezonie zwyczajnie najlepsze i być może dlatego obyło się bez większych kontrowersji z udziałem Fogo Unii Leszno. Sztab szkoleniowy mógł mieć jedynie zagwozdkę jak zbudować skład na kolejny sezon, biorąc pod uwagę fakt, że Bartosz Smektała kończy wiek juniora.
Plus
Fogo Unia jako jedna z nielicznych drużyn jest prawie całkowicie polskojęzyczna. Jedynie młode Kangury (jeszcze) nie władają swobodnie językiem polskim, jednak jak wiemy, młodzi Australijczycy mieszkają w domu prezesa Rusieckiego, w związku z czym można się spodziewać, że kilku słów zdążyli się już nauczyć.
Jednolitość języka znacznie ułatwia komunikację, pozwala budować koleżeńskie relacje oraz zmniejsza prawdopodobieństwo wystąpienia nieporozumień. Jest to niewątpliwie atut, którego leszczynianie nie zamierzają tracić w kolejnych latach.
Minus
O jakich minusach w ogóle mowa? Jedyne z czym muszą się w najbliższym czasie zmierzyć w Lesznie, to problem bogactwa. Wiek juniora kończy Smektała, za rok podobnie będzie z Dominikiem Kuberą, a w kolejce czekają młodzi zdolni z drugoligowych rezerw w Rawiczu. Jednak, prawdę mówiąc, nie znam takiego prezesa, który nie chciałby mieć tego typu "kłopotów".
Cytat
Muszę zatrzymać wszystkich zawodników na kolejny rok - zapowiedział Józef Dworakowski. Wtórował mu także obecny prezes, Piotr Rusiecki. I choć przez chwilę własnym życiem zaczęła żyć plotka o rzekomym odejściu Emila Sajfutdinowa do zielonogórskiego Stelmet Falubazu (więcej o tym przeczytasz tutaj), wygląda na to, że plan leszczyńskich prezesów się ziści i Byki podpiszą kontrakt ze wszystkimi spośród dotychczasowych zawodników, co sprawi, że ponownie staną się głównym pretendentem do zdobycia złotego medalu drużynowych mistrzostw Polski.
Liczba
5
- tyle medali podczas "kadencji" Piotra Rusieckiego zdobyła Fogo Unia Leszno, z czego aż cztery złote (2015, 2017-2019) oraz jeden srebrny (2014). Nie licząc feralnego sezonu 2016, kiedy leszczynianie przechodzili przemianę pokoleniową na pozycjach juniorskich, Piotr Rusiecki rokrocznie oglądał swoją drużynę w finałowym dwumeczu.