Polska od wielu lat jest stolicą światowego żużla. To nasza PGE Ekstraliga uważana jest za najlepszą ligą świata, to u nas zawodnicy zarabiają największe pieniądze i biją się o rekordowe kontrakty. Mamy też nowoczesne areny, na które co tydzień przychodzi po kilka tysięcy kibiców. Właśnie na takim obiekcie, toruńskiej Motoarenie, w sobotę po tytuł mistrza świata sięgnął Bartosz Zmarzlik.
Zmarzlik jest dopiero trzecim mistrzem świata z Polski. Przed nim po mistrzostwo sięgali tylko Jerzy Szczakiel (1973) oraz Tomasz Gollob (2010). Zwłaszcza Gollob miał wszystko, by kilkukrotnie zdobywać tytuł. Zachwycał publikę swoimi atakami pod bandą, nie miał sobie równych w polskiej lidze, a w cyklu Grand Prix zawsze mu czegoś brakowało.
Czytaj także: Zmarzlik jechał po tytuł patrząc w telebim
Zmarzlik na szczyt wchodził etapami. Wszyscy wiedzieli o jego niebywałym talencie, który prezentował podczas treningów ze starszymi zawodnikami. Dlatego cały Gorzów czekał na moment, w którym ukończy 16 lat. Dopiero wtedy mógł wystartować w spotkaniu ligowym. Doszło do tego w kwietniu 2011 roku.
ZOBACZ WIDEO: Stal jest już po słowie z Kasprzakiem. Ucieczki z Gorzowa raczej nie będzie
- Uff… czekałem na to rok. Od czasu, kiedy zdałem licencję. Odliczałem już tylko dni. Czuję ogromną chęć spróbowania swoich sił w lidze. Już się doczekać nie mogę ścigania z najlepszymi - mówił przed ligowym debiutem w twojgorzow.pl. Kilka dni później zdobył 4 punkty przeciwko Unii Leszno. Wygrał też pierwszy z wielu biegów w PGE Ekstralidze. Parę w drużynie tworzył z... Gollobem.
Gollob dopiął swego dopiero w roku 2010, niemal na ostatnim etapie swojej kariery, gdy miał 39 lat. W momencie, gdy wielu ekspertów i kibiców było już zdania, że nigdy nie będzie mistrzem świata. Zmarzlik ma to szczęście, że swoją klasę potwierdził znacznie wcześniej. Mając ledwie 24 lata.
Bydgoszczanin przez wiele lat był też jedynym Polakiem w ścisłej czołówce Grand Prix. Zmarzlikowi przyszło się mierzyć w mistrzowskim cyklu, gdy Biało-Czerwoni mogą liczyć na kilku żużlowców. Przed rokiem o metal otarł się Maciej Janowski, w sezonie 2017 wicemistrzem świata został Patryk Dudek.
Los jednak chciał, że pałeczkę po Gollobie przejął ten, który uczył się pod jego okiem. Obaj żużlowcy spotkali się w Stali Gorzów. Nowo kreowany mistrz świata w wielu wywiadach mówił o swoim mentorze jako o "panu Tomku". Wielokrotnie mu dziękował za porady. W tym roku stale zaczęli do siebie dzwonić przed turniejami Grand Prix, więc śmiało można powiedzieć, że Gollob dołożył cegiełkę do tytułu mistrzowskiego Zmarzlika.
- Cenię ludzi, którzy nie zapominają dawnych mistrzów. Za to nie lubię osób, które nie pamiętają, kto ich pchnął do przodu, a takich jest niestety większość. Był taki moment, gdy Bartosz miał słabszy okres i poprosiłem wtedy Tomasza o pomoc, a on sobie bardzo ceni rodzinę Zmarzlików. I wtedy Tomasz mocno się w to zaangażował. Zresztą, on już tak ma. Nie dziwię się, że Bartosz to pamięta i stąd te ich telefony - mówił nam Władysław Komarnicki. To honorowy prezes Stali Gorzów doprowadził do współpracy Golloba ze Zmarzlikiem.
Był jednak taki moment, kiedy kibice Golloba mieli spore pretensje do Zmarzlika. To rok 2012, gdy startował z "dziką kartą" w Grand Prix Polski w Gorzowie. W biegu finałowym zajął trzecie miejsce, wyprzedzając właśnie Golloba. Byli tacy, którzy twierdzili, że młody zawodnik powinien był przepuścić bardziej utytułowanego kolegę, bo nie był pełnoprawnym uczestnikiem cyklu. Tamtego wieczoru, 23 czerwca 2012 roku, napisała się jednak historia. Zmarzlik po raz pierwszy stanął na podium SGP.
Czytaj także: Rodzinny biznes Zmarzlika
Zmarzlik jest najmłodszym mistrzem świata w ostatnich latach. Tylko Tai Woffinden był minimalnie młodszy w sezonie 2013 - miał wtedy 23 lata. Brytyjczyk przed obecną kampanią zapowiadał, że chce zostać najbardziej utytułowanym żużlowcem w historii i zdobyć siedem tytułów mistrza świata. Słów nie przełożył jednak na postawę na torze i musiał abdykować na rzecz gorzowianina.
Polak jest innym typem żużlowca niż Brytyjczyk. Nie wskoczył na najwyższy stopień podium tak nagle jak Woffinden. Piął się po szczeblach stopniowo. W roku 2016 był brązowym medalistą IMŚ, w sezonie 2018 zdobył srebro. Przed rokiem do ostatniego turnieju w Toruniu gonił Woffindena, ale nie udało mu się odrobić strat. Niepowodzenia z zeszłego sezonu powetował sobie tym razem.
Z ust Zmarzlika nie usłyszymy, że chce zdobyć siedem tytułów mistrzowskich. Nie jest typem showmana jak Woffinden, nie posiada dziesiątek tatuaży na swoim ciele. Jednak Zmarzlik ma wszystko, by zrobić to, co jako cel założył sobie jego rywal z Wielkiej Brytanii. Po upragniony sukces sięgnął znacznie wcześniej niż swój mentor, ma wokół siebie profesjonalnie działający team i dostęp do sprzętu z najwyższej półki. To coś, czego momentami brakowało Gollobowi.
- Przeżywam to tak, jakbym to ja zdobywał ten tytuł. Pamiętam te moje chwile w 2010 roku, gdy sięgałem po tytuł. Każdy metr na tym torze zbliżał Bartka do tytułu. On o nim marzył od dziecka i to się spełniło - powiedział Gollob w Canal+ po sukcesie swojego następcy.
Gollob powtórzył wyczyn Szczakiela po 37 latach przerwy. Zmarzlik kazał nam czekać na kolejne mistrzostwo świata "tylko" 9 lat. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejny triumf reprezentanta Polski przyjdzie znacznie wcześniej. Najlepiej już w roku 2020.