Dociera do pana to, co się stało? (rozmowę przeprowadzono w sobotę po GP Polski w Toruniu)
Bartosz Zmarzlik: Póki co, nie. Tak naprawdę jeszcze do mnie to nie dociera. Skrzynka w telefonie się zapchała. Dostałem mnóstwo wiadomości i gratulacji. Nie ogarniam jeszcze tego, co się stało. Jestem przemarznięty i zmęczony.
[b]
Kiedy może to dotrzeć, że jest pan mistrzem świata?[/b]
Pewnie w niedzielę już będzie docierało. Jestem niesamowicie szczęśliwy. Był to bardzo trudny wieczór.
Uśnie pan w ogóle po takich emocjach?
Nie wiem. W niedzielę odpowiem na to pytanie. Muszę się wyspać, bo czeka mnie ważny mecz. Jedziemy przecież baraż.
ZOBACZ WIDEO: Stal jest już po słowie z Kasprzakiem. Ucieczki z Gorzowa raczej nie będzie
Uda się skupić na tym spotkaniu?
Będzie ciężko, ale muszę. W poniedziałek mamy Galę PGE Ekstraligi. We wtorek pewnie jeszcze potrenuję sobie, a w niedzielę rewanżowy baraż w Ostrowie. Później pewnie polecimy na zasłużone wakacje.
Kiedy poczuł pan, że może zostać mistrzem świata?
Po rundzie w Vojens. Złapałem wiatr w żagle. Wiedziałem, że mogę tego dokonać. Poczułem się wtedy pewniejszy. Ciężko było jednak sobie zagospodarować czas przez ten miesiąc. To był trudny okres do życia. Zasypiając, myślę o żużlu. Chodziły po głowie różne myśli o Grand Prix w Toruniu. Ile muszę punktów zdobyć, co to będzie i tak dalej. Cieszę się z tego, że sobie z tym poradziłem.
Dowodem na to był wyścig półfinałowy, w którym ważyły się losy tytułu?
Dokładnie. Wiedziałem, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Potrafiłem skoncentrować się na najważniejszym wyścigu w tym roku dla mnie.
A może najważniejszym w całej karierze?
Póki co myślę, że tak. Najtrudniejszy i najważniejszy. Muszę go obejrzeć w telewizji raz jeszcze. Prawie nic z niego nie pamiętam. Wiem tylko, że strasznie się dłużył. Wypatrywałem tylko szachownicy. Widziałem wszystko jakby w slow motion.
W finale pewnie ciężko było opanować emocje?
Dokładnie. Podjeżdżając pod taśmę do finału, miałem jeszcze łzy w oczach. Ciężko było się skupić. Zobaczcie, ile to zmienia. Jechałem na tym samym motocyklu, z tego samego pola startowego, ale po prostu pojechałem słabo. Emocje jeszcze parowały. Myślami byłem jednak gdzieś indziej. Pewnie dopiero w kolejnych dniach będzie to docierało i będę może więcej o tym mówił. Teraz naprawdę brakuje mi słów.
Towarzyszyła panu presja związana z tymi finałowymi zawodami?
Brat mi powtarzał, że ja nic nie muszę, a wszystko mogę. Mam przecież 24 lata, jak nie teraz to za rok. Wiedziałem jednak, że połowa ludzi zjadłaby mnie, gdybym nie zdobył tego złota. Uwierzcie, że nie było to łatwe. Sprostałem jednak temu zadaniu. Jechałem przy pełnym stadionie i wiedziałem, jakie są oczekiwania publiczności.
Czuł pan, że Leon Madsen może pana dopaść i wyprzedzić?
Szczerze mówiąc, ani razu tego nie poczułem. Wiedziałem, że stać mnie też na duże rzeczy. Jak nie w tym wyścigu, to w następnym. Gdybym jednak w półfinale przyjechał trzeci, nie byłoby już następnego biegu.
Wiedział pan, jaka jest sytuacja punktowa w klasyfikacji generalnej?
Przez cały turniej starałem się nie liczyć i nie patrzeć na klasyfikację. Chciałem po prostu zbierać punktu. Tato mi mówił, że najlepiej zbierać po trzy punkty. Przez całe zawody pilnowałem jednak tego, by nie popełniać błędów i być szybki. Można powiedzieć nawet, że ciułałem te punkty, ale 14 też brałbym w ciemno.
Co pan myślał, widząc piekielnie szybkiego Leona Madsena?
Naprawdę o nim nie myślałem. Skupiałem się na sobie. Analizowaliśmy z teamem, co zrobić, żeby mi pomóc. Co z tego, że kolega wygrywał. Na to nie miałem wpływu.
Na ile w zdobyciu tego tytułu pomógł panu Tomasz Gollob?
Na pewno miał duży wpływ. Rozmawialiśmy praktycznie przed każdymi zawodami. W piątek przed Grand Prix w Toruniu również. Miała być krótka rozmowa, a przeciągnęła się do 45 minut. Zawsze, jak dzwonię do pana Tomka, to nasza rozmowa trwa minimum pół godziny. Rozmawiamy o wszystkim, nie tylko o żużlu. Pamiętam, jak w 2010 roku po zdobyciu tytułu mistrza świata poklepał mnie po plecach i powiedział: Młody, też to zrobisz, tylko skrócę ci czas oczekiwania. Faktycznie, tak było.
Jest pan sportowcem spełnionym?
Mam 24 lata i w kolekcji wszystkie medale mistrzostw świata. Jest to niesamowite uczucie. Jestem zdrowy i wciąż mogę walczyć o kolejne sukcesy. Nie mówię, że jestem sportowcem spełnionym, bo pewnie chciałoby się dokładać kolejne laury. Najpierw jednak nacieszę się tym sukcesem.
Komu pan dedykuje ten tytuł?
Tacie, mamie, całemu teamowi, narzeczonej, wszystkim sponsorom, kibicom. Nie sposób pewnie wymienić wszystkich. Nie mogę pominąć pana Rysia Kowalskiego. Każdy, kto dołożył cegiełkę do tego sukcesu, wie o tym. Chciałbym podkreślić jednak ogromną rolę taty. Przed czwartym moim wyścigiem tata cały się trząsł. Jeszcze go w takim stanie nie widziałem. Przestraszyłem się, bo nie wiedziałem, co się dzieje z tatą. Trząsł się w nienaturalny sposób. Tata zazwyczaj stres chowa w sobie, a dzisiaj pokazywał to ciałem. Sporo mu zawdzięczam. Wiele rzeczy mnie nauczył. Przede wszystkim, jak żyć.
Wracając jeszcze do zawodów, zadrżeliśmy trochę, kiedy w czwartej serii przyjechał pan trzeci. To wynikało z problemów z dopasowaniem sprzętu?
Zaryzykowaliśmy w tym wyścigu. To była świadoma decyzja, żeby wiedzieć, w którą stronę pójść na najważniejsze biegi, czyli ten dwudziesty oraz półfinał. Poszliśmy wbrew logice, ale się opłaciło.
Zobacz także: Mamy Króla! Zmarzlik to zrobił, bo miał wszystko, czego potrzebował
Od kiedy marzył pan o tym, żeby zostać mistrzem świata?
Od początku przygody z miniżużlem w Wawrowie. Wtedy to jednak były marzenia. Kluczowy okazał się rok 2016, kiedy w debiucie w Grand Prix zdobyłem brązowy medal. Ogromnie się wtedy cieszyłem. Bardziej chyba nawet niż srebrem w zeszłym roku. W Melbourne uwierzcie, że biegałem i płakałem. Radość wtedy z tego pierwszego medalu była nie do opisania.
A przed zawodami w Toruniu co pan czuł?
Nie mogłem się doczekać tych zawodów. Byłem ogromnie podekscytowany. O dziwo wyspałem się przed zawodami bardzo dobrze. Poszedłem spać o 22:00, a spałem do 10:00 jak małe dziecko. I dobrze, przynajmniej skróciłem sobie czas oczekiwania na zawody. Wiedziałem, że jestem tak blisko, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że jednym wyścigiem można wszystko zepsuć. Wicemistrzostwo świata byłoby oczywiście cenne, ale srebrny medal już miałem. Mam złoto. Najcenniejszy medal i nadal do mnie to nie dociera. Pojadę na galę w Monte Carlo, gdzie spotkam sportowców, których sam podziwiam z MotoGP czy motocrossu. Będzie to dla mnie też wielka sprawa.
Rozmawiał i notował: Maciej Kmiecik
Zobacz także: Bartosz Zmarzlik - trzeci mistrz świata z Polski. Przejął pałeczkę po Tomaszu Gollobie