Tomasz Dzionek: Beniaminek dzielnie walczy

Pierwszoligowcy powoli zbliżają się do końca rundy zasadniczej. Nieznaczna różnica punktowa aż siedmiu zespołów pozwala przypuszczać, że kolejność w tabeli będzie ulegała diametralnym zmianom.

W tym artykule dowiesz się o:

Zajmujący obecnie wysoką czwartą pozycję beniaminek z Gniezna czekać będą arcyważne spotkania z ekipami z Ostrowa, Grudziądza i Rybnika. Ostatnie wyniki osiągane przez Start pod wodzą nowego trenera, zwłaszcza zwycięstwo nad dotąd niepokonaną Unią Tarnów, pozwalają w sposób uzasadniony, choć nie pozbawiony obaw, przypuszczać, że uniknięcie baraży o utrzymanie w lidze będzie jak najbardziej realne.

Krzysztof Jabłoński prawdziwy lider

Powrót Krzysztofa Jabłońskiego do pierwszej stolicy Polski przyniósł za sobą wiele zbieżnych opinii kibiców Startu na jego temat. Część z nich bowiem pamiętała nieszczęsne baraże o awans do Ekstraligi w 2002 roku, które delikatnie rzecz ujmując Jabłońskiemu zbytnio nie wyszły. Niemniej jednak podczas meczu inaugurującego tegoroczne rozgrywki mało kto na stadionie przy ulicy Wrzesińskiej odważył się gnieźnieńskiego wychowanka wygwizdać. Już pierwsze biegi z jego udziałem pozwalały słusznie przypuszczać, że będzie silnym liderem drużyny, którego od tak dawna brakowało w Grodzie Lecha. Atomowe starty, nienaganna technika, szybkość w połączeniu z mało w dzisiejszych czasach spotykaną umiejętnością jazdy drużynowej stanowią nieodłączne elementy żużlowego kunsztu starszego z braci Jabłońskich. Poza tym w trakcie niewątpliwie nerwowych meczów w lidze Jabłoński potrafi w parku maszyn uspokoić i stonować emocje kolegów. To się nazywa przywódca z prawdziwego zdarzenia.

Po pięcioletniej przygodzie w gdańskim Wybrzeżu Krzysztof Jabłoński ewidentnie dojrzał. Jego wyniki w tegorocznych rozgrywkach pozwalają sądzić, że będzie należał do czołówki najlepszych jeźdźców ligi. Na torze w Gnieźnie od początku sezonu uznał wyższość zaledwie pięciu zawodników. Wycieczka na odległą Łotwę, głównie dzięki jego świetnej postawie, zakończyła się wywalczeniem przez Start punktu bonusowego, a w przerwanym meczu z liderem z Tarnowa także błyszczał formą. Przy tak dobrym sezonie apetyty rośną. Zapewne w lipcowym finale IMP rozgrywanym na toruńskiej Motoarenie będzie chciał pozytywnie zaskoczyć.

Połowa sukcesu to dobry trener

Po serii niepotrzebnych błędów taktycznych i frajerskiej stracie kilku cennych punktów zrezygnowano z usług Mirosława Kowalika. Jego miejsce zajął świetnie kibicom Startu znany Leon Kujawski - niegdyś wyśmienity gnieźnieński żużlowiec, mający przy tym za sobą krótką przygodę z trenerką. Zespołowi taka osoba była niezwykle potrzebna - szkoleniowiec, który ma kontakt z zawodnikami, wprowadza luźną atmosferę, lecz jednocześnie wymaga respektu i dyscypliny. Choć Kujawski nie ma potrzebnego doświadczenia trenerskiego, to zna gnieźnieński tor od podszewki. Na efekty nowej jakości nie trzeba było długo czekać.

Inauguracyjny mecz z PSŻ Poznań zakończył się pogromem drużyny gości. Startowcy jeździli bezbłędnie i pewnie. Kolejnym meczem była daleka wyprawa do Daugavpils, gdzie Start osłabiony brakiem Petera Ljunga skazywany był przez wielu obserwatorów na pożarcie. Nie należy się temu dziwić, albowiem mało gościnni Łotyszy łoili wszystkich, którzy tylko odważyli się na ich torze powalczyć. Niedoceniany beniaminek pokusił się o kolejnego psikusa wygrywając z dotąd niepokonaną Unią Tarnów. Mimo iż lider przyjechał do Gniezna mocno osłabiony, to trzeba przyznać, że gospodarze także nie mogli przystąpić do meczu w optymalnym składzie. Spotkanie było świetnym i emocjonującym widowiskiem, więc tylko żałować, że organizatorzy nie zamówili dobrej pogody.

Ustalanie składu, dotychczas przeprowadzane w trakcie meczów zmiany, opinie poszczególnych żużlowców, a przede wszystkim osiągane wyniki pozwalają przypuszczać, że trener Kujawski wie dokładnie, w jakiej dyspozycji są jego podopieczni. Podczas gdy wystawiony przez niego na Łotwie joker dał Startowi punkt bonusowy, to uprzedni trener Kowalik desygnował żużlowców do złotej rezerwy trzykrotnie i ani razu nie udało im się zdobyć choćby punktu! W przeciwieństwie do swojego poprzednika Kujawski potrafi cwanie spożytkować luki prawne regulaminu i korzystać w trakcie meczu z zastępstwa zawodnika. Biorąc pod uwagę fakt, że Start ma w obecnym sezonie trzech pewniaków do wysokiej zdobyczy punktowej - Jabłońskiego, Ljunga i Krzysztofa Słabonia, taki manewr powinien być stosowany znacznie wcześniej. Zmiana szkoleniowca wyszła więc beniaminkowi na dobre. Kolejne mecze pokażą, czy zachwyt nowym trenerem nie był przedwczesny.

Wychowankowie przyciągają tłumy

Tegoroczny sezon przyniósł także niespodziankę w postaci wysokiej frekwencji. Kibice gnieźnieńskiego Startu coraz licznej odwiedzają bowiem stadion przy ulicy Wrzesińskiej, niezależnie od dotychczas osiąganych wyników zespołu. Pomimo wysokich cen biletów na mecze przychodzi średnio ponad 7.000 osób. Tym samym pod względem frekwencji w I lidze Gniezno ustępuje tylko dwóm ośrodkom żużlowym – Tarnowowi i Rybnikowi. Powodów tak dobrej koniunktury na speedway w Grodzie Lecha jest wiele. Za najistotniejszy uznać należy fakt, że włodarze klubu postawili w głównej mierze na zawodników wywodzących się z Gniezna. W podstawowym składzie zespołu jest aż czterech gnieźnian – bracia Jabłońscy, Kacper Gomólski i Dawid Cieślewicz. Wielu kibiców miało już szczerze dość najemników, wędrujących w poszukiwaniu łatwego zarobku z klubu do klubu, przyjeżdżających na poszczególne mecze, odjeżdżających swoje, nie przykładając się przy tym zbytnio. Najważniejszy dla nich był pomeczowy sprint do klubowej kasy po należną forsę. Zawodnikowi miejscowemu zaś powinno teoretycznie na sukcesach klubu bardziej zależeć. Gniezno nie jest metropolią, a sfrustrowany kibic zazwyczaj w słowach nie przebiera. Gnieźnianie muszą więc czuć potrzebną sportową presję na dobry wynik wywieraną przez kibiców, nierzadko znających ich osobiście.

Jazda wspomnianego Krzysztofa Jabłońskiego przysparza fanom czerwono-czarnych wielu pozytywnych emocji. Prócz niego coraz śmielej radzi sobie Mirosław Jabłoński, toczący od lat wojenki ze swoim sprzętem. Ostatnie mecze pozwalają jednak przypuszczać, że zarówno on, jak i jego motocykle powoli odnajdują stabilną formę. Dawid Cieślewicz po ciężkiej kontuzji kręgosłupa nie jest już tym samym zawodnikiem. Choć w wyjazdowych meczach miewa czasem problemy ze złożeniem się w łuk, to na gnieźnieńskim owalu nadal trzeba się sporo napocić żeby go wyprzedzić. Prócz starych wyjadaczy jest też liczna młodzież z Kacprem Gomólskim na czele. Jego szczera i niepowstrzymana radość po wygranych potyczkach działa na miejscową publikę jak magnes. Za jego plecami zaś wyrasta kolejny żużlowy brylant - Oskar Fajfer, o którym na pewno w przyszłości będzie głośno. Miejmy nadzieję, że władze Startu nie zrezygnują z polityki stawiania na swojaków i w Gnieźnie będzie jeździć wielu wychowanków.

Wróżenie z fusów

W pierwszoligowej tabeli za plecami liderującej Unii Tarnów panuje duży ścisk. Najbliższe spotkania zapewne okażą się niezwykle ważne do ostatecznego rozrachunku. Czerwono-czarni powalczą prawdopodobnie o uniknięcie baraży o utrzymanie w lidzie.

W dwunastej kolejce Start jedzie do Ostrowa Wlkp. by tam powalczyć o chociażby punkt bonusowy. Choć liderzy ostrowskiej ekipy jeżdżą w kratkę to na swoim terenie mogą postawić bardzo wysoko poprzeczkę. Do meczu powinien wykurować się Daniel Nermark, a to byłoby ogromne wzmocnienie dla gospodarzy. Wszystko rozstrzygnie zapewne postawa drugiej linii obu zespołów. Trener Kujawski po meczu z Tarnowem potraktował gnieźnieński tor orką i szykuje swoich chłopców na walkę na ostrowskiej kopie. Emocji na pewno nie zabraknie.

Zwycięstwo Startu na własnym torze z Grudziądzem wcale nie jest sprawą pewną. O sile gości stanowić będą stranieri - Olivier Allen, Rory Schlein, Matej Ferjan i nowy nabytek - Edward Kenneth. Mimo że w Grudziądzu również korzysta się z usług walca drogowego, to specyfika gnieźnieńskiego owalu jest z goła odmienna. Te spotkanie być może zaważy o tym, który z tych zespołów czekać będą nerwowe baraże o utrzymanie w lidze.

Ostatnim meczem w rundzie zasadniczej będzie wyprawa do Rybnika. Wbrew wszelkim pozorom gnieźnianie mają dużą szansę na udany rewanż za kwietniową porażkę na własnym torze. Rekiny są w ewidentnym dołku i przegrywają mecz za meczem. Ostatnio smak zwycięstwa rybniczanie mogli poczuć niespełna dwa miesiące temu. Transfer Pawła Hliba można potraktować jak strzelenie sobie w kolano, gdyż trudno sobie wyobrażać, że samym talentem, gorzowski zawodnik będzie w stanie w jakikolwiek sposób pomóc nowemu pracodawcy. Niemniej jednak do meczu z Gnieznem pozostało jeszcze kilka tygodni, więc do tego czasu w wynikach osiąganych przez rybniczan może pojawić się długo oczekiwany progres.

Po wyrzuceniu z zespołu najsłabszego ogniwa zespół Startu zaczyna się rozpędzać. Ostatnią stacją na trasie ma być miejsce w tabeli gwarantujące uniknięcie baraży o utrzymanie. Od wyników nadchodzących meczów zależeć będzie, czy gnieźnieńska lokomotywa nie przyhamuje przedwcześnie.

Źródło artykułu: