- Jeśli rodzice tych młodych chłopaków, którym życzę wszystkiego najlepszego, wybiorą Wrocław, to będziemy mieć do czynienia z nieporozumieniem. Zrobią im w ten sposób wielką krzywdę - mówi nam były prezes Stali Gorzów Władysław Komarnicki. - PGE Ekstraliga to ogromne wyzwanie i oni mogą się tam szybko spalić. Do takich tematów trzeba podchodzić z rozsądkiem, tak jak robili to opiekunowie innych juniorów, którzy trafiali ostatnio do elity - dodaje.
Komarnicki jako przykład podaje Wiktora Lamparta i Jakuba Miśkowiaka. Pierwszy zrobił w tym roku furorę na torach PGE Ekstraligi w barwach Speed Car Motoru. Drugi radził sobie całkiem nieźle w forBET Włókniarzu. Obu łączy jednak to, że nie rzucili się od razu na głęboką wodę. Młody Lampart po krótkim epizodzie w Stali Rzeszów wybrał pierwszoligowy Lublin, choć już wtedy miał propozycje z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Zobacz także: Andrzej Rusko, a potem długo, długo nic. Pozostali prezesi nie mają takiego doświadczenia
- Głosem rozsądku był wtedy jego starszy brat Dawid - mówi nam Jakub Kępa, prezes Speed Car Motoru. - Uważam, że juniorzy powinni rozwijać się stopniowo i tak było w tym przypadku. Natychmiastowy przeskok do PGE Ekstraligi może przynieść odwrotny skutek i zahamować zawodnika. Wiktor dał sobie czas, chociaż jemu w Ekstralidze mogło się od razu udać, bo wyniósł wielkie doświadczenie z motocrossu. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że chłopak urodził się na motocyklu. Dawid wolał jednak, żeby jego młodszy brat powoli dojrzewał do wielkiego wyzwania - podkreśla.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Podobną drogę przeszedł Jakub Miśkowiak, który debiutował w sezonie 2017. To także zawodnik, który zaczynał od motocrossu. Później przesiadł się na motocykl żużlowy. Szybko zdał licencję, a jego pierwszym klubem był łódzki Orzeł. Już po kilku występach po żużlowca ustawiła się kolejka chętnych, ale ten zdecydował się na spędzenie jeszcze jednego sezonu w klubie Witolda Skrzydlewskiego. Taki ruch doradził mu Robert Miśkowiak, który opiekuje się nim od najmłodszych lat.
Zobacz także: Krzysztof Buczkowski: W klubie na mnie nie krzyczeli. Czekając na karetkę układałem plan na przyszłość (wywiad)
- Kuba to zawodnik, który wciąż potrzebuje zdobywać nowe doświadczenia. Jego przygoda z żużlem zaczęła się fajnie, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. On musi być pod moimi skrzydłami. Muszę się nim zaopiekować, pewne rzeczy mu wytłumaczyć - mówił wtedy Miśkowiak senior, który odprawił z kwitkiem wszystkie kluby ekstraligowe. Później okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Doświadczenie zdobyte w Łodzi sprawiło, że zderzenie z elitą nie okazało się tak bolesne.
Warto zresztą dodać, że zarówno Lampart, jak i Miśkowiak to zawodnicy o większym potencjale od braci Curzytków. Obaj w elicie nie utonęli, bo mieli wokół siebie mądrych doradców. - Dawid nie opuszcza Wiktora na krok, a w pobliżu jest także zawsze Rafał Trojanowski. To jest niezwykle istotne. Co z tego, że niedoświadczony junior dostanie szybki sprzęt na PGE Ekstraligę, skoro nie będzie wiedział, co z nim zrobić - tłumaczy Jakub Kępa. Doświadczonych podpowiadaczy miał wokół siebie także Miśkowiak, któremu pomagał wujek Robert i Rafał Haj, a więc menedżer Grega Hancocka. Bracia z Rzeszowa nie mogą liczyć na rady takich ludzi.
Warto również dodać, że występy w PGE Ekstralidze nie są w ich przypadku koniecznością, bo w grze o ich usługi były także kluby z pierwszej ligi. Najpierw największe szanse na transfer miał eWinner Apator Toruń. Później temat sondował Orzeł Łódź. Teraz jednak na pole position w wyścigu po podpisy Curzytków jest klub z Wrocławia. - Jeszcze nie jest za późno. Radziłbym się dwa razy zastanowić, bo to naprawdę będzie wielki błąd - podsumowuje Władysław Komarnicki.