Przed startem nowego sezonu PGE Ekstraligi działacze PGG ROW-u Rybnik mają spory problem. Pojawiły się bowiem komplikacje przy rozliczeniu miejskiej dotacji za rok 2018. Niewykluczone, że władze "Rekinów" będą zmuszone oddać część pieniędzy, a to spowoduje sporą dziurę w budżecie klubu. Mówi się nawet o 1 mln zł.
Problemy rybniczan powinny być przestrogą dla innych, bo polski żużel finansami samorządów stoi. Speed Car Motor Lublin może liczyć na 4 mln zł z miejskiej kasy, nieco mniej otrzyma w tym roku forBET Włókniarz Częstochowa - 3,150 mln zł. W Rybniku do tej pory dotacja balansowała na poziomie nieco ponad 2 mln zł. W tym roku, ze względu na szukanie oszczędności, będzie nieco mniejsza.
Czytaj także: Milionerzy niechętnie widziani w żużlowym środowisku
Dlatego pojawiają się głosy, że miejskie pieniądze nie powinny przekraczać pewnego pułapu budżetu. Czy w PGE Ekstralidze znaleźliby się orędownicy pomysłu, aby na sztywno zapisać, że samorząd może np. maksymalnie wpłacać 20 proc. budżetu? Biorąc pod uwagę jak chętnie działacze wyciągają ręce po pieniądze podatników, nie.
ZOBACZ WIDEO Cieślak o odejściu Miedzińskiego z Włókniarza. "Dużo do powiedzenia miał jego sponsor"
Aby zbudować konkurencyjny skład w PGE Ekstralidze, należy posiadać ok. 7-8 mln zł. Jeśli miasto jest w stanie zagwarantować 4 mln zł jak w Lublinie, to wystarczy nieco zgarnąć z biletów (2-3 mln zł) i od mniejszych sponsorów, a sukces jest murowany. Nawet nie trzeba się zbytnio wysilać.
Pomysł reglamentowania miejskich dotacji w żużlu jest chybiony z jeszcze jednego powodu. Tego typu regulacje nie występują w żadnej innej dyscyplinie. Gdyby je wprowadzić w piłkarskiej PKO Ekstraklasie, to nagle okazałoby się, że nie ma komu w niej grać.
Piast Gliwice, który w minionym sezonie zdobył sensacyjnie mistrzostwo Polski, w 67 proc. należy do miasta i to na nim spoczywa główny ciężar finansowania klubu. W połowie października gmina Wrocław wykupiła za 5 mln zł kolejne udziały w Śląsku Wrocław i ma aż 99,11 proc. akcji klubu. Bez miejskich pieniędzy wrocławianie nie mieliby prawa bytu, o co zresztą od lat spora część mieszkańców ma pretensje do Rafała Dutkiewicza czy ostatnio Jacka Sutryka.
W Zabrzu miasto wybudowało nowy stadion za ponad 350 mln zł, a na dodatek wzięło na siebie finansowanie Górnika i uratowało go przed zagładą. Miażdżący dla władz miast był też raport NIK z 2015 roku, który stwierdził, że inwestycja w obiekt była roztrwonieniem miejskich pieniędzy. Zdaniem urzędników z NIK, do zabrzańskiego stadionu co najmniej do 2026 roku trzeba będzie dokładać i nie ma mowy w tym okresie o odnoszeniu zysków.
To tylko kilka przykładów. Miejskich inwestycji w infrastrukturę, z której korzystają kluby piłkarskie czy też wpłat do budżetów można by znaleźć znacznie więcej. Jednak nie o to chodzi, by wyliczać kto i komu przelał pieniądze. Po prostu, żużel nie jest jedyną dyscypliną hojnie dotowaną przez samorządy. Niektórych mogą kłuć w oczy wysokie kwoty, ale trzeba pamiętać przy tym, że speedway jest dyscypliną droższą niż siatkówka, piłka ręczna czy koszykówka.
Czytaj także: Trwa walka o żużlowe prawa telewizyjne
Oczywiście, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Wystarczy zmiana władzy w mieście, by klub stracił wysokie dotacje i spadł na samo dno. Działacze są jednak tego świadomi. Dlatego każdy z nich chce wykorzystać pięć minut, póki ma dostęp do kasy podatników. Zdobyć kilka medali, potem przeczekać gorszy okres i potem znów bić się o swoje, gdy karta ponownie się odwróci. Przecież to nie przypadek, że w tej chwili Lublin ma drużynę w PGE Ekstralidze, a jeszcze kilka lat temu nie miał jej wcale.