Żużel. Dwa transfery Orła były szokiem. Witold Skrzydlewski wyjaśnia, dlaczego zostawił Hansa Andersena

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Hans Andersen
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Hans Andersen

W okresie transferowym Orzeł Łódź rzutem na taśmę podpisał kontrakty z Hansem Andersenem i Aleksandrem Łoktajewem. Duńczyk ma za sobą kiepski rok, a Rosjanin już kiedyś w Łodzi zawiódł. Witold Skrzydlewski wyjaśnia, dlaczego klub zaufał tej dwójce.

Hans Andersen w barwach Orła odjechał w zeszłym roku pięć meczów i wykręcił w nich średnią biegopunktową 1,476. Żaden z pozostałych seniorów, których miał do dyspozycji trener Lech Kędziora, nie spisywał się tak słabo. Oczywiście, Duńczyka bronią w pewnym sensie kontuzje, z którymi się zmagał. Wydawało się jednak, że to go nie uratuje i 39 - latek nie dostanie kolejnej szansy. Sporo mówiło się o tym, że zostanie mu druga liga. Oferty zresztą były. Jego pozyskaniem zainteresowane były Wilki Krosno. Rzutem na taśmę Andersen podpisał jednak umowę w Łodzi.

- Zostałem przekonany, że ten zawodnik zostawił zbyt wiele zdrowia w naszym klubie, żeby z niego tak po prostu zrezygnować - mówi nam Witold Skrzydlewski. - Andersen łamał sobie kości dla tego klubu, a poza tym wyciągał go z wielu kryzysów. Gdyby nie on, mogliśmy już dawno spaść do drugiej ligi - dodaje główny sponsor Orła.

Zobacz także: Sztab kryzysowy w Sparcie już działa. Konstrukcja runęła, czy warto za Drabika kontraktować kogoś na siłę?

Andersen na szacunek i uznanie w Łodzi zapracował sobie bardzo szybko. W sezonie 2015 uratował drużynę przed katastrofą. Orzeł miał wtedy mocno pod górkę. Drużyna zaczęła sezon bardzo przeciętnie. Pierwszy mecz na własnym torze wygrała, ale w kolejnym została rozgromiona. Później było jeszcze trudniej, bo ekipę Witolda Skrzydlewskiego dotknęła plaga kontuzji. W pewnym momencie w Łodzi nikt nie myślał o wysokich lokatach. Celem stało się przetrwanie na zapleczu Ekstraligi. Trudno powiedzieć, czy udałoby się tego dokonać bez Hansa Andersena.

ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce

Duńczyk trafił wtedy do Orła w ramach wypożyczenia ze Stali Rzeszów i z miejsca stał się liderem zespołu. W całym sezonie odjechał dziewięć meczów i wykręcił w niech średnią biegopunktową 2,354. Był drugim najskuteczniejszym zawodnikiem w lidze. To był początek jego przygody z łódzkim klubem, która trwa do dziś.

Z jednej strony ktoś może powiedzieć, że Orzeł nie powinien żyć przeszłością. Warto jednak docenić klub za to, że nie zostawił zawodnika na lodzie w trudnych chwilach. Poza tym łodzianie tak naprawdę niewiele ryzykują. Mają w kadrze innych żużlowców. Jeśli Andersen się nie odbuduje, to nie będzie jeździł.

Zobacz także: Truly.work Stal Gorzów szuka pieniędzy. Nazwa stadionu na sprzedaż. Co na to kibice?

Zatrzymanie Duńczyka nie było jedynym zaskoczeniem w ostatnim okresie transferowym. Do Łodzi niespodziewanie wrócił Aleksandr Łoktajew, który wcześniej w Orle się nie sprawdził, a przecież otrzymał aż dwie szanse. W tym przypadku nie ma żadnych wątpliwości, kto stał za tym transferem.

- Każdy dobrze wie, że lubię Łoktajewa - przyznaje Witold Skrzydlewski. - Nie mogę mówić o wszystkich powodach, ale cenię go przede wszystkim za odwagę na torze. Nie zawsze wszystko mu wychodzi, ale nigdy nie można zarzucić mu, że nie wkłada w to serca. Poza tym to jego ostatnia szansa. Jeśli nie wypali, to powinien dać sobie spokój z żużlem - przyznaje główny sponsor Orła.

Rosjanin to chyba najbardziej nieobliczalny zawodnik w kadrze Orła. W jednym spotkaniu potrafi być liderem drużyny, a w kolejnym mieć ogromne problemy ze zdobywaniem punktów. W Łodzi liczą, że tym razem ustabilizuje formę na wysokim poziomie.

Źródło artykułu: