Ze smutkiem obserwuję to, jak kibice twierdzą, że mecze towarzyskie reprezentacji pozbawione są sensu, że właściwie każde zawody poza PGE Ekstraligą to tylko niepotrzebne ryzyko i szansa odniesienia kontuzji. Kompletnie nie zgodzę się też z Janem Krzystyniakiem, który sugeruje, że wszelkie memoriały i turnieje indywidualne powinny przejść do lamusa (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Popatrzmy chociażby na piłkę nożną. Tam mecze towarzyskie reprezentacji funkcjonowały od lat, a gdy Michel Platini wziął się za ich reformę i stworzył Ligę Narodów UEFA, to niektórzy kwestionowali i nadal kwestionują nowy twór. Tak bardzo w świadomość fanów wryły się bowiem sparingi.
Czytaj także: Boniek nadal szaleje za Gollobem
I jakoś nikt nie narzeka, gdy Polska gra towarzysko z Finlandią, Słowacją czy Holandią. Czasem w tych spotkaniach Robert Lewandowski usiądzie na ławce, czasem selekcjoner sprawdzi graczy drugiego wyboru, ale jedno się nie zmienia. Stadiony w Gdańsku, Wrocławiu czy Chorzowie potrafią być zapełnione do ostatniego miejsca. Reprezentacja przy okazji test-meczów odwiedza bowiem inne stadiony w sytuacji, gdy o punkty zwykła grać na PGE Narodowym w Warszawie. Dzięki temu kibice z innej części Polski też mogą obejrzeć Lewandowskiego i spółkę.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Tymczasem kibic żużlowy oburza się na mecze reprezentacji i wszystko, co z nią związane. Gdy głośny był temat powołań do kadry i pominięcia tzw. buntowników - Macieja Janowskiego, Maksyma Drabika i braci Piotra i Przemysława Pawlickich, niektórzy szydzili, że co to za kadra, skoro do Speedway of Nations powołuje się ledwie dwóch seniorów. Te same argumenty przytaczano w kontekście ostatniego obozu w Szklarskiej Porębie.
Gdyby zapytać sympatyka "czarnego sportu" w Polsce, to dla niego najchętniej jakby odbywały się tylko mecze PGE Ekstraligi i ewentualnie Speedway Grand Prix. Spora część z nich nawet TAURON SEC, a przecież mowa o mistrzostwach Europy, traktuje jako sztuczny i niepotrzebny twór.
Skąd taka postawa? Żużel to sport urazowy, a każde dodatkowe zawody niosą za sobą ryzyko kontuzji. Wystarczy, że zawodnik zanotuje groźny upadek właśnie w tych mniej znaczących imprezach, a można przeczytać litanie kibiców w internecie. Liczy się wyłącznie dobro klubu, który przecież płaci żużlowcowi miliony za to, by bronił jego barw.
W tym wszystkim zapominamy jednak o dobrze dyscypliny. Jeśli żużel będzie się kręcić tylko wokół ligi w kilku miastach, to nigdy nie przebije się do świadomości kibica masowego, nie wyjdzie poza obecne ramy. Przecież za sprawą meczów reprezentacji Polski z Resztą Świata, Rosją, Australią czy Danią, dyscyplina trafiła do TVP. Zyskała nową platformę promocyjną, której wcześniej nie było. Zachęciła też do współpracy sponsorów.
Trzeba mieć bowiem świadomość tego, że żadna poważna firma nie zainteresuje się żużlem i naszą kadrą, jeśli ograniczymy się jedynie do Speedway of Nations, które zresztą oglądać można w kodowanym Canal+. Ekwiwalent reklamowy wynikający z takiej współpracy byłby znikomy. O tym, że GKSŻ pod wodzą Piotra Szymańskiego działa w słusznym kierunku mogą świadczyć działania innych. Brytyjczycy, Duńczycy czy Australijczycy nagle też zaczęli organizować mecze towarzyskie między sobą.
Czytaj także: Lista nietykalnych polskiego żużla
Rozumiem żal i rozgoryczenie kibiców, jeśli zawodnik nabawi się urazu w mniej znaczących imprezach, ale jest to ryzyko wpisane w uprawianie tego sportu. W przypadku reprezentacji i jej meczów towarzyskich można by pomyśleć nad kompromisem. Wystarczy znów spojrzeć w kierunku piłki nożnej.
FIFA płaci klubom rekompensatę finansową w przypadku odniesienia kontuzji przez piłkarza na zgrupowaniu czy też meczu reprezentacji. Stawka wyliczana jest na podstawie długości absencji sportowca. W żużlu wprowadzono podobny schemat, zawodnicy reprezentacji Polski dysponują ubezpieczeniem i w razie urazu podczas meczu kadry rekompensatę finansową otrzymuje również klub. Tego zapewne kibice nie wiedzą, a szkoda.