[tag=86]
Zdenek Simota[/tag] zadebiutował w barwach Orła Łódź 29 kwietnia 2007 roku. Na własnym torze łodzianie pokonali wówczas 52:37 zespół KSM-u Krosno. Czech nie powalił wtedy na kolana, jednak zaliczył solidny występ i zdobył sześć punktów z jednym bonusem, a w osiągnięciu lepszego rezultatu przeszkodził mu defekt na drugiej pozycji. Co warte przypomnienia, Simota pojechał wtedy lepiej od... Martina Vaculika, który w zespole Wilków zaczął pokazywać swoje niebagatelne umiejętności.
Podczas swojego debiutanckiego sezonu w Orle Czech odjechał sześć spotkań, w których wykręcił średnią na poziomie ponad 2,3 punktu na bieg. To sprawiło, że szefowie klubu widzieli w nim potencjalnego lidera drużyny, która miała skutecznie włączyć się do walki o awans do I ligi. - Simota bardzo dobrze prezentował się na torze i szybko zjednał sobie sympatię kibiców. To bardzo spokojny i otwarty człowiek. Mieliśmy nadzieję, że pomoże nam wywalczyć upragniony awans i zostanie z nami na kilka ładnych lat - mówi Witold Skrzydlewski.
Orzeł w 2008 roku bardzo dobrze rozpoczął rozgrywki. Łodzianie w inauguracyjnym meczu pokonali na własnym stadionie zespół z Równego 59:23. Pierwszego maja czekał ich ważny mecz wyjazdowy w Miskolcu, jednak zawodnicy jechali tam po wygraną. Nastawienie zmieniło się po czwartym biegu. W nim po kontakcie z Laszlo Szatmarim fatalny upadek zaliczył Simota. Orzeł ostatecznie przegrał różnicą jednego punktu, jednak nie to było wtedy najważniejsze.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Urodzony w 1985 roku zawodnik zaraz po upadku trafił do miejscowego szpitala. Diagnozy jasno wskazywały na uszkodzenie kręgu szyjnego. Po kilku dniach został lotniczo przetransportowany do szpitala w Pardubicach, gdzie przeszedł skomplikowaną operację. W pomoc w leczeniu od razu zaangażowała się rodzina Skrzydlewskich. - Moja córka Joanna strasznie przejęła się jego stanem zdrowia. Tak naprawdę długo nie było wiadomo jak poważne jest uszkodzenie kręgosłupa, a jak wiadomo, różnie mogło się to skończyć. Największą ulgą była dla nas informacja, że może ruszać nogami - wspomina główny sponsor łódzkiego klubu.
Co ciekawe, czeski zawodnik zaraz po odzyskaniu przytomności spytał... na którym miejscu jechał w feralnym wyścigu i jakim wynikiem zakończył się mecz. Martwił się także czy jego upadek nie spowodował krzywdy innym żużlowcom. Dwie operacje w czeskich szpitalach były udane, ale wiadomości od lekarzy były dla niego fatalne. Przerwa od ścigania na żużlu miała trwać niemal rok.
Walka o powrót do pełnej sprawności była niezwykle trudna dla Simoty. Przez kilka miesięcy musiał chodzić w usztywniającym kołnierzu, a na rehabilitację poświęcał około czterech godzin dziennie. Jedna cześć ciała była jednak mniej sprawna od drugiej, a metalowe płytki wszczepione w okolice kręgów szyjnych, niemal uniemożliwiały ruchy szyją.
Pomimo braku pełnej sprawności, łodzianie nie zapomnieli o zawodniku i postanowili przedłużyć z nim kontrakt. - Tak naprawdę nikt nie wiedział czy Zdenek będzie w stanie ścigać się na motocyklu. Nie wyobrażaliśmy sobie jednak z córką innego rozwiązania niż zatrzymanie go w drużynie. Żużel to bardzo niebezpieczny sport i uważam, że nie można nigdy zapominać o zawodnikach, którzy tak przez niego cierpią - podkreśla Skrzydlewski.
Po powrocie na tor, Czech odjechał w barwach Orła jedenaście spotkań. Ostatecznie łodzianie mogli spisać sezon na straty, gdyż w finale II ligi zostali sensacyjnie pokonani przez Speedway Miskolc. Simota w finałowym dwumeczu wywalczył tylko cztery punkty, jednak nikt nie miał do niego pretensji. Każdy wiedział, że gdyby nie fatalny upadek w 2008 roku, to jego postawa mogła być zdecydowanie lepsza.
W polskiej lidze Zdenek Simota pojechał jeszcze w 2011 roku, kiedy to podpisał kontrakt z KSM-em Krosno. Drużyna z Podkarpacia skorzystała z jego usług tylko trzykrotnie, gdyż jego wyniki były mało zadowalające. - Często zadawaliśmy sobie pytanie, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby nie upadek w Miskolcu? Teraz z perspektywy czasu wiem, że najważniejsze jest to, że może samodzielnie chodzić. Mam nadzieję, że znajdzie trochę czasu i przyjedzie zobaczyć nasz nowy stadion. Być może dobrym pomysłem byłoby zaproszenie go na jakiś towarzyski turniej - mówi były prezes Orła.
Simota nie skończył swojej kariery i nadal występuje między innymi w lidze czeskiej, gdzie potrafi osiągać bardzo dobre rezultaty. Każdy zdaje sobie sprawę, że to w lidze polskiej jeżdżą najlepsi zawodnicy, a w niej od 2011 roku brakuje Czecha. Łódzcy kibice nadal pamiętają o sympatycznym zawodniku zza południowej granicy. Zawodniku, który na własnej skórze przekonał się jak brutalny potrafi być żużel.
Czytaj także: Weszli w dorosłość. Przebiją się do składów, czy świat o nich zapomni?
Zobacz także: Nie ma szans na II ligę tylko dla Polaków. GKSŻ zabrała stanowisko w tej sprawie