Żużel. Chociaż nigdy nie został nim okrzyknięty, dla wielu był jak kapitan. Najlepsze lata Larsena w Rzeszowie

Kenni Larsen sukcesywnie budował swoją markę na polskich torach. Dobrze zapowiadającą się karierę przerwał jeden tragiczny incydent, po którym nie wrócił już do żużla. Najwięcej wspomnień z nim mają kibice w Rzeszowie, gdzie jeździł przez dwa lata.

W tym artykule dowiesz się o:

Kenni Larsen swoją karierę w Polsce zaczął na najniższym szczeblu rozgrywkowym reprezentując w sezonie 2011 barwy drużyny z Krakowa. Wystarczył jeden sezon spędzony na drugoligowym froncie, aby podjąć decyzję o spróbowaniu sił ligę wyżej. Kolejno Duńczyk spędził po jednym sezonie w Ostrowie Wielkopolskim i w Łodzi, skąd trafił do Rzeszowa.

Wówczas doszło do wielu istotnych zmian wokół rzeszowskiego żużla. Po dziesięciu latach prowadzenia klubu nadszedł koniec ery prezes Marty Półtorak, po której stery przejął Andrzej Łabudzki. W Rzeszowie dużo mówiło się o awansie do Ekstraligi. W tym celu postanowiono odświeżyć również ławę trenerską. Miejsce Dariusza Śledzia zajął Janusz Ślączka. I to właśnie on polecił Łabudzkiemu ściągnięcie do Rzeszowa Kenniego Larsena. Wiązało się to oczywiście ze zrozumiałym niezadowoleniem prezesa Orła Łódź Witolda Skrzydlewskiego, który stracił dobrego trenera i jednego z liderów drużyny. Tak się właśnie zaczęła przygoda Duńczyka z Rzeszowem.

Transfer Larsena początkowo budził wiele wątpliwości wśród kibiców. Nie brakowało komentarzy, że może być mu nawet ciężko wywalczyć miejsce w składzie. Dodajmy, że wówczas rzeszowski klub podpisał również umowy m.in. z Peterem Ljungiem, Scottem Nichollsem czy Nicolaiem Klindtem. Larsen do tematu startów w Rzeszowie podchodził jednak z ogromną ambicją i determinacją.

ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce

Janusz Ślączka również zapewniał, że szansa dana Larsenowi może przynieść wymierne zyski w przyszłości. - Długo zastanawialiśmy się nad tym zawodnikiem, który w tym sezonie jechał bardzo dobrze w Łodzi. Kenni był w Rzeszowie na treningu w październiku, oglądałem go, jak się prezentuje. Jest po kontuzji, więc chciał sobie trochę pojeździć. Rzadko zdarza się, aby zawodnik przejechał 1500 km za darmo, aby sobie potrenować. A tak właśnie było w przypadku Larsena. Duńczyk dysponuje dobrym sprzętem, jest ambitny, chce jeździć w naszej drużynie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pracowałem z nim w poprzednim sezonie w Łodzi i nie było z nim najmniejszych problemów - mówił przed sezonem 2014 Janusz Ślączka.

Na potwierdzenie trenerskiego nosa Ślączki nie trzeba było długo czekać. Larsen nie dość, że nie miał żadnych problemów, aby wywalczyć sobie miejsce w składzie, to po pierwszych meczach zamknął usta wątpiącym w niego kibicom i udowodnił, że stać go nawet na to, aby liderować tej drużynie. Duńczyk szybko stał się ulubieńcem kibiców ówczesnej PGE Marmy Rzeszów. Zrozumiałym jest fakt, że stało się tak dzięki regularnym dwucyfrówkom przywożonym praktycznie co tydzień.

Ponadto Larsen zadomowił się w Rzeszowie. Polubił to miasto, swój domowy tor i lokalnych kibiców. Z wzajemnością. Po meczach często jako jeden z ostatnich zawodników opuszczał park maszyn pozując z klubowym szalikiem do zdjęć z fanami. Wielokrotnie pozytywnie wypowiadał się na ich temat na swoich social mediach.

"God I love this place. I feel more home there than here." - pisał na swoim profilu na Facebooku wstawiając zdjęcia ze stadionu w Rzeszowie (w tłumaczeniu: Boże, kocham to miejsce. Czuję się tam bardziej w domu niż tutaj.).

W sezonie 2014 Larsen zdecydowanie spełnił oczekiwania działaczy, trenera i kibiców. PGE Marma awansowała do Ekstraligi przy ogromnym udziale Duńczyka. Zawodnik stał się niekwestionowanym liderem zespołu oraz rewelacją całej ligi. Ukończył sezon ze średnią 2,451 pkt./bieg, co dało mu trzecie miejsce wśród wszystkich zawodników tegorocznych rozgrywek. Wyprzedzili go jedynie Jason Doyle i Rafał Okoniewski.

- Fani w Rzeszowie są naprawdę super. Prawdopodobnie nawet najlepsi, jakich do tej pory spotkałem. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w Rzeszowie czuję się super. - mówił w jednym z posezonowych wywiadów Kenni.

Odwzajemniana miłość Larsena z Rzeszowem i osiągane przez niego wyniki sprawiły, że naturalną koleją rzeczy było spełnienie marzeń Duńczyka o jeździe w polskiej Ekstralidze. Ta trwała tylko rok. PGE Stal Rzeszów wygrała w barażu dwukrotnie z ŻKS Ostrovią Ostrów Wielkopolski, lecz po miesiącu na świat przyszły fatalne informacje dotyczące sytuacji finansowej klubu. Wizja opuszczenia Ekstraligi stała się okrutną prawdą, a Larsen chcąc rozwijać się, z bólem serca musiał rozglądać się za innym pracodawcą.

Potencjał Larsena zauważył Marek Cieślak, który w sezonie 2016 dowodził klubowi z Zielonej Góry. To właśnie z Myszką Miki na kevlarze miał kontynuować swoją karierę Duńczyk. Trener Cieślak chciał mieć Larsena u siebie już wcześniej, gdy pracował w Ostrowie Wielkopolskim w sezonie 2014. Wówczas mówiło się, że trener reprezentacji Polski próbował kontaktować się telefonicznie z Larsenem, ale ten nie odbierał telefonów. Jak się później okazało, Kenni miał już podpisaną umowę z klubem z Rzeszowa.

Tuż przed rozpoczęciem sezonu 2016 żużlowy świat dobiegła tragiczna informacja. Duńczyk został postrzelony w głowę i trafił do szpitala, gdzie został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Po okresie rehabilitacji Larsen wrócił do pełnej sprawności, ale nie do żużla. Potwierdzeniem ogromnej sympatii do Duńczyka w Rzeszowie było przygotowanie specjalnych koszulek z wizerunkiem zawodnika i napisem "Kenni, jesteśmy z Tobą".

Ligowy debiut w barwach nowego klubu z Zielonej Góry nie doszedł do skutku. Wobec tego to właśnie rzeszowska Stal jest ostatnim klubem, jaki reprezentował w polskich rozgrywkach ligowych Kenni Larsen. Sam zawodnik często wraca do tego okresu wspominając czasy startów w Rzeszowie na swoim profilu na Facebooku. Dla wielu miejscowych kibiców był idolem, liderem, bohaterem i symbolicznym kapitanem. Bo chociaż nigdy nie został nim oficjalnie wybranym, to jego przywiązanie do barw było... kapitalne.

Zobacz także: Świderski o rozstaniu z PGG ROW-em: Nie zgodziłem się na treść umowy

Zobacz także: Życie w strachu. Od presji do depresji. Telefon zaufania ma pomóc przełamać tabu

Komentarze (5)
avatar
Hetmańska69
18.02.2020
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Strasznie gościa szkoda, jeden z moich ulubieńców... Gdyby nie ten wypadek (i nasi nieudolni działacze), mielibyśmy zawodnika na wiele lat. Ci co znają Kenniego dobrze wiedzą, że Stal i sam Rze Czytaj całość
avatar
witaker
18.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dobry tekst. Fajny. ;) 
avatar
Penhall
17.02.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Miał papiery na jazdę. Szkoda. 
avatar
AMON
17.02.2020
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Szkoda że chłopak postrzelił się w głowę bo teraz pewnie by jeździł w GP !