Żużel. Wstrząsające wyznania Maksymiliana Bogdanowicza. Mówi, że był wrakiem

WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu: Maksymilian Bogdanowicz
WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu: Maksymilian Bogdanowicz

Jazda w PGE Ekstralidze miała być dla Maksymiliana Bogdanowicza realizacją najskrytszych marzeń, a okazała się koszmarem. - Po zakończeniu sezonu byłem wrakiem - mówi były już zawodnik Get Well Toruń.

W sezonie 2018 Maksymilian Bogdanowicz pokazał, że drzemie w nim niemały potencjał. Był solidnym ogniwem formacji juniorskiej Car Gwarant Startu Gniezno, co było doceniane zarówno przez kibiców, jak i sztab szkoleniowy czerwono-czarnych. Progres zawodnika został zauważony również przez klub z Torunia.

Get Well złożył mu propozycję, która została zaakceptowana. Bogdanowicz został wypożyczony do ekstraligowej drużyny na swój ostatni rok w gronie młodzieżowców. Jazda w najwyższej klasie rozgrywkowej miała być spełnieniem marzeń, a okazała się koszmarem i przyniosła wiele udręk.

- Oczekiwania były wielkie, niestety mnie przerosły. W którymś momencie po prostu załamałem się. Powodów takiej sytuacji było wiele. Przede wszystkim doszło do zbyt wielu zmian - zmieniłem klub i otoczenie, doszły też zmiany mechanika i chyba najbardziej istotna - tunera. Niestety nie mogłem dopasować się do nowych silników od pana Ryszarda Kowalskiego, który jest niesamowicie dobrym tunerem. Naiwnie szukałem optymalnych ustawień i rozwiązań przez większość sezonu. W czasie gdy inni zdążyli osiągnąć pewien progres, ja tkwiłem w miejscu. Prawda w dzisiejszym żużlu jest taka, że jak trafi ci się dobra jednostka, to potrafisz wygrać z każdym. Natomiast jeżeli gdzieś tkwi błąd, można zwątpić we wszystko, w co się dotychczas wierzyło i myślało - przyznał Bogdanowicz.

ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

Przenosiny z Gniezna do Torunia nie wyszły zawodnikowi na dobre. - Teraz - po fakcie - można ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że był to błąd, bo w Gnieźnie naprawdę czułem się doskonale. Była cudowna atmosfera, a także ludzie wokół klubu, jak i kibice, którzy wspierali nawet w najgorszych chwilach. Drużyna była monolitem, a ja z Norbertem Krakowiakiem tworzyliśmy naprawdę niezapomniany dla mnie duet. Nieważne było kto przywiezie trójkę, ważne było, żeby przywieźć 5:1 lub 4:2. Przede wszystkim liczyła się drużyna - zauważył 22-latek.

Bogdanowicz zdradził także kulisy wypożyczenia ze Startu do Get Well. - Gdy odezwał się do mnie klub z Torunia, chyba tydzień przed zakończeniem okienka transferowego, miałem już wszystko ustalone ze Startem Gniezno. W ogóle nie myślałem o zmianie klubu. Wiadomo jednak, że kiedy pojawia się oferta z ekstraligi, a ty masz ostatni rok juniora, to zaczyna ci się robić w głowie jeden wielki młyn. W nowym klubie zostałem bardzo miło przyjęty. Pani Ilona Termińska, która oddaje duszę temu klubowi, próbowała mi zapewnić jak najlepsze warunki - zarówno przed sezonem, jak i w jego trakcie - dodał.

Sam zawodnik bardzo pieczołowicie przygotowywał się do ekstraligowego wyzwania, by wypaść w barwach toruńskiego zespołu z jak najlepszej strony. - Każdą złotówkę zainwestowałem w nowy sprzęt. Przed sezonem przygotowywałem się bardzo intensywnie pod kątem fizycznym. Spotykałem się z psychologiem sportowym, a ponadto zrzuciłem dodatkowe cztery kilogramy w porównaniu do poprzedniego sezonu. Ten ruch okazał się później błędem - stwierdził Maksymilian Bogdanowicz.

W kwietniu żużlowiec uczestniczył w niebezpiecznej kolizji, po której usłyszał od lekarzy bardzo niepokojące diagnozy. - Po groźnym upadku w kwalifikacjach do Srebrnego Kasku w Bydgoszczy, straciłem przytomność. Po przewiezieniu mnie do szpitala okazało się, że mam anemię i krytyczny poziom potasu, co mogło skutkować zatrzymaniem pracy serca w każdej chwili. Po kilkutygodniowej rehabilitacji wróciłem na tor. Starałem się, jak mogłem, ale presja w drużynie była ogromna, a atmosfera nie najlepsza. Krytyka w mediach i hejt sprawiał, że psychicznie byłem w głębokiej dziurze. Wszystko szło w odwrotną stronę - zdradził nam były już reprezentant Get Well Toruń.

Wspomnienia Bogdanowicza są wręcz wstrząsające. - Po zakończeniu sezonu byłem wrakiem. Pamiętam, jak po ostatnim meczu w Toruniu z Falubazem Zielona Góra, spojrzałem na tor, wokół siebie, po czym w parku maszyn uścisnąłem ojca, płacząc jak dziecko przez wiele minut. Nazajutrz poczułem w sobie kompletną pustkę. Po kilku dniach stwierdziłem, że kończę z żużlem i że to nie ma najmniejszego sensu. Uznałem, że lepiej skupić się na studiach, szczególnie, że to mój ostatni rok - przyznał.

Zawodnik potrzebował trochę czasu, by zrozumieć, że tak naprawdę nie chce kończyć kariery. - Wystarczyły trzy miesiące, żeby stwierdzić, że nie mogę tego zrobić. Nie mogłem sobie wyobrazić, że nie będę już jeździł. Kocham tę dyscyplinę, uprawiam ją od 11 lat. Kocham ten sport tak samo jak pan Tomasz Gollob, Piotr Protasiewicz czy Bartosz Zmarzlik i wielu innych. Pewnie nie osiągnę tego, co oni, choć zawsze było i nadal jest to moim marzeniem - przekazał Maksymilian Bogdanowicz.

- Nieważne, czy będę przeciętniakiem, czy nie. Dopóki będę czerpał z tego radość, będę uprawiał ten sport! Nie robię tego dla pieniędzy, bo jeszcze nie było sezonu, który zakończyłbym na plusie. Jeśli miałbym patrzeć na to tylko z perspektywy zarobku, niech mi pan wierzy, że znalazłbym lepszy i bezpieczniejszy sposób zarabiania na życie. Na dzień dzisiejszy mam podpisany kontrakt z Lejonen Gislaved w lidze szwedzkiej. Dodatkowo, na zasadzie gościa, w Team Smaland w Allsvenskan. Na tę chwilę chcę bawić się żużlem - czerpać z tego przyjemność i skończyć studia z wyróżnieniem. Co będzie później? Czas pokaże - podsumował 22-letni zawodnik.

Czytaj także:
- Lindgren zachwycony Cieślakiem. "Jest dobrym mentorem"

- Skoro wraca Crump, to czekam na powroty Huszczy i Żabiałowicza (felieton) 

Źródło artykułu: