Od 5 do 7 tysięcy złotych zarabiają średnio mechanicy, którzy pracują dla zawodników startujących w PGE Ekstralidze. Ci najlepsi mogą liczyć nawet 10 tysięcy złotych. To jednak stawki sezonowe, od których trzeba odjąć ZUS i podatek, bo większość mechaników prowadzi działalność gospodarczą. Niektórzy zatrudniają ich na etat, ale takich przypadków jest zdecydowanie mniej. Szczególnie rzadko decydują się na to żużlowcy zagraniczni, którzy nie prowadzą firmy w Polsce. Wtedy trzeba dopełnić zdecydowanie więcej formalności, więc nikt nie chce się w to bawić.
W sezonie mechanik nie ma chwili wytchnienia. Musi dbać o sprzęt, harować w trakcie zawodów, a często jest także kierowcą. To wszystko oznacza bolesną rozłąkę z rodziną. Po sezonie mechanicy mają już więcej luzu. Najczęściej pracują maksymalnie trzy razy w tygodniu. W środowisku są żużlowcy, którzy zakazują im grzebania przy sprzęcie w weekendy. Mówią, że to czas dla rodziny, którego w sezonie nie było.
Pracy zimą jest mniej, ale stawka jest też zdecydowanie niższa. Na ogół po sezonie płaci się maksymalnie 60 proc. kwoty sezonowej. Za takie pieniądze mechanik może przeżyć, ale trudno mówić, że zarabia kokosy. Poza tym to w dalszym ciągu bardzo odpowiedzialna robota. Niezwykle istotne jest skrupulatność i pilnowanie terminów.
ZOBACZ WIDEO Mistrz świata zdradził, ile wydaje na sprzęt. Suma przyprawia o zawrót głowy
Do końca października trzeba zadbać o to, żeby cały sprzęt został zwieziony do bazy wypadowej, którą wielu zawodników ma w Polsce. Często to zwykły warsztat, który znajduje się na posesji mechanika. To właśnie wtedy konieczne jest wyciągnięcie silników i dokładne umycie wszystkich podzespołów. Następnie jest czas na sortowanie części.
Mechanik musi podzielić je na te, które będą mogły zostać jeszcze wykorzystane i takie, z których zawodnik nie będzie już korzystać. To niezwykle istotny etap, bo wielu zawodników decyduje się na sprzedaż niektórych silników lub całych motocykli. Niektórzy już w trakcie rozgrywek wiedzą, do kogo powędruje później ich sprzęt.
Listopad to zamawianie części, ale nie dotyczy silników. To dzieje się później. Wszystko robi główny mechanik, ale do zamówień dochodzi po akceptacji żużlowca i jego menedżera. Najpierw powstaje długa lista, na której znajdują się takie pozycje jak podwozia, koła, sprzęgła, linki, łańcuchy, zębatki. Wielu zawodników decyduje się na zakupy u Rafała Haja lub w firmie Speed Products, którą prowadzą Rafał Lewicki i Radosław Szwoch. Na liście prawie zawsze są blachy do silników od Briana Andersena. Korzysta z nich prawie każdy zawodnik.
A kiedy mechanik nie robi nic? W grudniu. To jedyny całkowicie wolny miesiąc od żużla. Czas dla rodziny lub wyjazd na wakacje. Idealny czas dla tych, którzy lubią góry i jazdę na nartach. Mniej szczęśliwy dla tych, którzy chcą pojechać z rodziną w ciepłe miejsce.
Sielanka nie trwa jednak długo, bo kalendarz w styczniu jest już mocno napięty. Najważniejszy punkt to wizyty u tunerów. Wtedy dochodzi do zamawiania silników. Poza tym mechanicy odbierają części, które zostały zamówione w listopadzie. Wielu z nich woli pofatygować się po nie osobiście, żeby sprawdzić, czy nie ma żadnych braków. Później trzeba zwieźć wszystko do bazy wypadowej. Kiedy uda się to zrobić, to mechanik zaczyna składać podwozia. Każdy chce to zrobić do końca stycznia, bo później przychodzą silniki.
Luty to dopieszczenie sprzętu. Tunerzy przysyłają silniki, które wkłada się w ramy. Mechanik zakłada wydechy, kompletuje skrzynki, osprzęt i szykuje busa do sezonu. Musi uporać się z tym do połowy do lutego, bo marzec to pierwsze treningi i sparingi.
Czytaj także:
Śmierć przerwała piękną karierę. Roberta Dadosa w GKM-ie traktowano jak wychowanka, nigdy nie zostanie zapomniany
Debata ekspertów. Stanisław Chomski: Większa Ekstraliga z zagranicznymi klubami, ale tylko dla polskich juniorów