Ludzie przychodzą na trybuny po to, aby oglądać zwycięstwa. Gdy jednak zdarza się gorszy okres, to najwięcej wsparcia okazują wychowankom - na miejscowych chłopaków najciężej wypowiedzieć słowa krytyki, bo kiedyś sami byli kibicami, mają klub w sercu i daliby się za niego pokroić. W historii GKM-u pojawiło się wielu zawodników podchodzących z Grudziądza i okolic. Część z nich do teraz jest związana z czarnym sportem.
Można jednak znaleźć wyjątki - są żużlowcy, którzy waleczną postawą wdarli się do serc fanów z innych miast. Na pierwszą myśl przychodzi Robert Dados. Pochodzący spod Lublina zawodnik startował w GKM-ie w latach 1996-2000. Zapisał się złotymi zgłoskami. Drużyna zawsze mogła na niego liczyć, a on sam swoją wartość potwierdził w zawodach indywidualnych. Wszyscy w Grudziądzu traktowali go jak wychowanka. Od wielu lat nie ma go wśród nas, ale nad Wisłą nigdy nie zostanie zapomniany.
Żużlowe początki
Robert Dados przyszedł na świat 15 lutego 1977 roku w Piotrowicach Wielkich - to wieś znajdująca się około 20 kilometrów od Lublina. Po raz pierwszy pojawił się na stadionie w wieku 11 lat. Wówczas miejscowy Motor mierzył się z zespołem z Zielonej Góry. Spotkanie zrobiło na nim ogromne wrażenie, dlatego zaczął regularnie przyjeżdżać na mecze lublinian. Powoli zdawał sobie sprawę, że kibicowanie to za mało, chciał czegoś więcej, więc zapisał się do szkółki żużlowej. Już po kilku treningach stwierdził, że ten sport jest dla niego przeznaczony i zaczął uprawiać speedway profesjonalnie.
Licencję zdał w 1993 roku - miał 16 lat i wiele marzeń do spełnienia. W swoim debiutanckim sezonie pojechał w trzech spotkaniach. Początki nie były łatwe, jednak z biegiem czasu pokazał, że drzemie w nim duży potencjał. Startował regularnie i mógł być spokojny o miejsce w składzie. Motor w końcu spadł z I ligi i musiał pożegnać się z dwoma świetnie rokującymi wychowankami.
Transfer i jazda dla grudziądzkiego klubu
GKM po raz pierwszy awansował do elity w 1995 roku. Na następny sezon działacze szukali wzmocnień i wybór padł na dwóch utalentowanych juniorów spadkowicza z Lublina - Robert Dados trafił do Grudziądza razem ze swoim dobrym przyjacielem Pawłem Staszkiem. - To był super kolega, dużo lat spędziliśmy razem. Razem wychowywaliśmy się w lubelskiej szkółce, razem zaczynaliśmy wchodzić w ten prawdziwy żużel. Mogę powiedzieć, że Robert był dla mnie jak brat - przyznał Staszek w książce "Dadi - Przerwany Wyścig".
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Przenieśli się do miasta nad Wisłą i następnie cieszyli oczy kibiców z Hallera doskonałymi wyścigami. Ich znajomość była kontynuowana także w życiu prywatnym. - Naprawdę zżyliśmy się bardzo przez te wszystkie lata. Najlepiej w parze jeździło mi się z Robertem. Dobrze się rozumieliśmy na torze i poza nim. Nawet czasem w wakacje razem spędzaliśmy czas nad jeziorem. Był wulkanem energii, facetem, w którym życie aż kipiało - dodał.
Kariera Dadosa nabierała rozpędu. Już w pierwszym sezonie okazał się jednym z liderów GKM-u. Pomorski klub miał naprawdę dużo pociechy z tego młodego zawodnika - nie mógł na nic narzekać, bo posiadał doskonały sprzęt, a zadbali o to działacze i sponsorzy. Ambitny Polak skupił się tylko na rozwoju, co bardzo szybko zaowocowało. W lipcu 1996 roku doznał jednak złamania obojczyka i wówczas stało się jasne, że czeka go przynajmniej kilka tygodni przerwy od speedwaya - wrócił po prawie dwóch miesiącach, jednak nie był w stanie poprowadzić żółto-niebieskich do utrzymania.
Złote czasy
Najlepsze dwa lata w sportowej karierze wychowanka Motoru Lublin. W 1997 roku ówczesny drugoligowiec zdobył złoty medal MDMP. Dados był liderem z prawdziwego zdarzenia, koledzy zawsze mogli na niego liczyć - we wspomnianym finale uzbierał 13 "oczek". Co ciekawe, na grudziądzkim owalu nie było mocnych na Staszka, który nie zaznał pogromcy. Miejscowi wyraźnie pokonali młodzieżowców z Piły, Leszna oraz Ostrowa Wielkopolskiego. Rok później nie udało się obronić tytułu, ale brązowe krążki i tak uznano za sukces.
Największym jego osiągnięciem był jednak tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów, który zapewnił sobie 1 sierpnia 1998 roku na stadionie w Pile. Rywalizacja była zacięta, zadecydował wyścig dodatkowy - Dados wystartował lepiej od Krzysztofa Jabłońskiego, a na dystansie tylko powiększał przewagę nad swoim rodakiem. Powoli zaczął zbierać owoce ciężkiej pracy. A to nie był koniec - trzy tygodnie później został najlepszym juniorem w Polsce. Kolejne złoto stało się faktem. Grudziądzanie oszaleli na punkcie Dadosa, bo wcześniej żaden krajowy żużlowiec GKM-u nie osiągał tak wielkich sukcesów.
Wypadek drogowy
Całe miasto wstrzymało oddech 2 maja 2000 roku. Tego dnia bohater wszystkich kibiców nie dojechał na trening, wskutek wypadku drogowego. Żużlowiec poruszał się motocyklem i nagle nastąpiło zderzenie z polonezem, który wymusił pierwszeństwo przejazdu. Wypadek miał miejsce na ulicy Hallera, czyli tuż przy samym stadionie.
- Byłem świadkiem tego zdarzenia. Sytuacja wyglądała tak, że w środku tygodnia jechałem na trening i jak dobrze pamiętam, to przygotowywaliśmy się do domowego meczu z gnieźnianami. Z przodu stał motocyklista na światłach, nie wiedziałem, że to Robert. Ja jechałem samochodem i byłem chyba siódmy z tyłu. Auta ruszyły, więc nie widziałem samego uderzenia. Zauważyłem tylko jak nasz doktor wyskoczył z samochodu i leżący motocykl. Dojechałem do klubu i dowiedziałem się, że to był wypadek Roberta. Ciarki przeszły - powiedział nam Piotr Markuszewski, kolega Dadosa z drużyny.
Żużlowiec doznał obrażeń kręgosłupa, złamał dwa żebra, obojczyk, nadgarstek, miał też pękniętą wątrobę i odmę płuc. Natychmiast przewieziono go do szpitala, gdzie przeprowadzono operację. Szybko zaczął rehabilitację. Zdążył wrócić na tor po niemal trzech miesiącach. Fizycznie nie było śladu po tej tragedii, jednak psychicznie nigdy się nie pozbierał - lekarze uważali, że właśnie to zajście miało duży wpływ na późniejsze stany depresyjne Dadosa. Odszedł z GKM-u po zakończeniu rozgrywek 2000.
Próby samobójcze
W 2003 roku dwukrotnie targnął się na własne życie - w styczniu podciął sobie żyły, a w marcu próbował się powiesić - te próby okazały się nieskuteczne, bo szybko został odnaleziony i uratowany. 23 marca 2004 roku powiesił się w stodole w rodzinnym domu w Piotrowicach Wielkich. Leżał w lubelskim szpitalu przez tydzień, następnie zmarł. Miał 27 lat. Rada miasta Grudziądz dwa lata temu zmieniła nazwę ulicy Olimpijskiej na Roberta Dadosa.