Koronawirus zabije żużel? Przetrwają tylko milionerzy? Każda z budżetowych nóg połamana

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Fredrik Lindgren, Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Fredrik Lindgren, Bartosz Zmarzlik

- Jeśli w tym roku nie wyjedziemy na tor, to może być śmierć żużla - mówi Jerzy Kanclerz. - Nie panikujmy. Sytuacja jest trudna, ale kierujmy się rozumem, a nie emocjami - odpowiada Ireneusz Zmora, choć temat renegocjacji kontraktów już się pojawił.

PGE Ekstraliga przełożyła na razie dwie kolejki planowane na pierwszą połowę kwietnia, 1. Liga Żużlowa i 2. Liga Żużlowa zaczęły od jednej. Nikt jednak nie wie, kiedy rozgrywki ligowe wrócą. Już teraz prezesi mówią, że każdy mecz bez kibiców (nikt nie wyobraża sobie jazdy bez nich), to 250 tysięcy złotych straty. Prezes PGE Ekstraligi Wojciech Stępniewski już opowiada, że bez renegocjacji kontraktów się nie obejdzie. Nasz ekspert Jacek Gajewski oszacował, że dojdzie do cięć na poziomie 30 procent.

Prognoza Gajewskiego wcale jednak nie musi się sprawdzić. Jeśli braknie czasu na odjechanie całego sezonu, jeśli będą restrykcje dotyczące liczby widzów, jeśli ci ze strachu nie wrócą zbyt szybko na stadiony, to kluby będą zmuszone do naprawdę drastycznych ruchów. - To nie jest czas na mówienie ile i komu obciąć kasy - zauważa były prezes truly.work Stali Gorzów Ireneusz Maciej Zmora. - Jest za wcześnie by oszacować wielkość strat. Jest też jednak pewne, że konsekwencje poniosą wszyscy w środowisku: kluby, w tym pracownicy, zawodnicy w tym mechanicy, telewizja, kibice i sponsorzy oraz wiele innych osób i firm związanych z żużlem i organizacją imprez.

Młodym można obciąć włosy, a nie kontrakty

- W tej sytuacji trzeba mówić o solidarnym przezwyciężaniu kryzysu i w takim duchu należy podchodzić do rozmów zmierzających do renegocjacji kontraktów - kontynuuje Zmora. - Jeżeli chodzi o zawodników, to jeśli do tego dojdzie, to nie można przykładać jednej miary do wszystkich. Juniorom, zwłaszcza tym jeżdżącym na kontraktach amatorskich można co najwyżej obciąć włosy. Dla zawodników młodych, na dorobku zmniejszenie kontraktu nawet o 10-15 procent może równać się końcu kariery. Ci nieco bardziej zamożni poszukają oszczędności i dadzą sobie radę.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

Zawodnicy snuciem czarnych wizji i zapowiedziami cięć kontraktów są, delikatnie mówiąc, oburzeni. Jakub Jamróg mówi, że dla niego wygląda to trochę tak, jakby ktoś chciał wykorzystać obecną sytuację. - W necie widzę takich, co sprzedają makaron po 10 złotych i chwalą się, że jeszcze mają 250 sztuk na stanie. Z tym kojarzy mi się mówienie o cięciu. Poczekajmy, bo jeszcze może się okazać, że liga ruszy w maju, a to się już zdarzało - ocenia Jamróg.

Sławomir Kryjom, żużlowy menedżer, przekonuje jednak, że nie ma takiej opcji, by kluby przeszły przez wirus suchą stopą. - Budżety są oparte na czterech nogach. 30 procent to wpływy z biletów, 20 to samorząd, 25 PGE Ekstraliga i kolejne 25 sponsorzy. W tej chwili wygląda to tak, że każda z nóg mocno oberwie. Wielu żużlowych sponsorów, to firmy transportowe, które już mają kłopoty. Za chwilę będą ratować biznesy, a nie bawić się w sponsoring.

- Samorządy też będą miały ważniejsze problemy niż sport. Ekstraliga Żużlowa, która wypłaca każdemu klubowi średnio po 2,5 miliona z umowy telewizyjnej i sponsorskiej, też nie może być pewna, że będzie w stanie to uczynić. Telewizja zapłaciła za wszystkie mecze, sponsor też ma oczekiwania co do ekspozycji. Jeśli jakieś świadczenia nie zostaną wykonane, dojdzie do renegocjacji i zmniejszenia środków - analizuje Kryjom.

Składowych, które mają wpływ na to, w jakiej kondycji będzie żużel po epidemii koronawirusa, jest tak dużo, że trudno oszacować, na jakie poświęcenia będą się musieli zdecydować zawodnicy. Jeśli obetnie się im za dużo, to mogą zmienić pracę. Spokojnie spać mogą tylko milionerzy. - Takim sianiem paniki możemy tylko doprowadzić do poważnych problemów żużla. Całą energię skupmy na tym, jak po ewentualnym kryzysie z tego wyjść, bo jak na razie odwołane są dwie kolejki. Wiadomo, trzeba przewidywać różne scenariusze, ale teraz mówi się tylko o tym najczarniejszym - opowiada Jamróg.

- Słyszałem o różnych pomysłach pomocy rządowych dla przedsiębiorców, którzy będą mieć problemy. Trudno teraz mówić o cięciach dla zawodników, bo nie wiemy, kiedy ruszy liga. Jeśli sytuacja będzie tego wymagała, to wielu z nas pewnie na to pójdzie, bo już takie sytuacje miałem, kiedy klub miał kłopoty finansowe. Teraz prezesi mają swoje zawody, żeby to dobrze poukładać. Trzymany za nich kciuki. Cieszę się, że w tym roku podpisałem kontrakt w Lublinie, bo tam nie będzie problemów z frekwencją, jak to wszystko wróci do normy.

Pedersen nie będzie musiał iść na kasę

Żużlowcy nie kryją jednak, że wirus przyszedł w najgorszym momencie. Po kilku martwych miesiącach, kiedy nie zarabiali. W styczniu pokwitowali co prawda odbiór kasy na przygotowanie do sezonu, ale liczyli, że w kwietniu będą zarabiać punktówkę. Gdyby przerwano sezon po kilku kolejkach, to każdy miałby już trochę grosza na koncie, na czarną godzinę.

Zmora uważa, że część zawodników, jeśli w następnych miesiącach nie będzie można wrócić na tor, powinna pomyśleć o czasowej zmianie branży. - Pamiętam żużlowców, którzy poza sezonem normalnie pracowali. Nie twierdzę, że Nicki Pedersen powinien siąść na kasie, ale on chyba nie musi. Wyobrażam sobie natomiast innych, mniej utytułowanych zawodników, którzy w tym czasie mogą zająć się czym innym.

- Osobny problem to mechanicy - stwierdza Zmora. - Może się zdarzyć, że część z nich po podjęciu innej pracy na zawsze zrezygnuje z cygańskiego stylu życia mechanika żużlowego. Nie zazdroszczę zawodnikom. Teraz faktycznie są w zawieszeniu, a mają firmy i pracowników na utrzymaniu, ZUS i podatki do zapłaty oraz wywiera się na nich presję w zakresie zmniejszenia wysokości kontraktów.

Jeśli uda się wystartować w maju lub czerwcu (według prognoz ekspertów od zdrowia ten drugi scenariusz jest możliwy), to jeszcze nie będzie wielkiej tragedii. - W ostateczności możemy wydłużyć sezon i pojechać w październiku, czy nawet w listopadzie - uważa prezes Abramczyk Polonii Bydgoszcz Jerzy Kanclerz.

Gorzej, jeśli to się skończy tak, jak prognozuje senator Robert Dowhan, udziałowiec Falubazu Zielona Góra, który uważa, że możemy się powoli szykować na rok bez żużla. - To mogłaby być śmierć dla dyscypliny - ocenia Kanclerz, bo wtedy zadziała efekt domina. Kluby nagle stracą niemal wszystkie wpływy. Sponsorzy i samorządy mogą przecież zwrócić się nawet o zwrot już wypłaconej kasy. Jak stracą kluby, to stracą też zawodnicy. W takiej sytuacji wielu z nich będzie się modlić, żeby nie trzeba było zwracać części wypłaconej już kwoty za podpis.

Czytaj także:
Mama przewodniczącego GKSŻ w centrum zarazy
Prezes PGE Ekstraligi: Wirus zaatakuje budżety klubów

Źródło artykułu: