Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Jak się pani czuje?
Graźyna Burkusz, mieszkająca na stałe we Włoszech mama przewodniczącego GKSŻ Piotra Szymańskiego: Dobrze. Dwa tygodnie temu wróciłam z Niemiec i siedzę w domu. Miałam nadzieję, że polecę do Polski, ale właśnie dostałam wiadomość, że w związku z koronawirusem loty zostały odwołane. Można się zapisać, ale to nie dotyczy Włoch. Może w kwietniu coś się zmieni.
Rozumiem, że chciała pani lecieć do Polski ze względu na swoje bezpieczeństwo?
Tak, choć z drugiej strony zastanawiam się, czy to jeszcze ma sens. W Polsce też wirus zaczyna się rozwijać. Znajomym w kraju mówię, żeby uważali, żeby przestrzegali pewnych zasad, bo w innym razie będą żyli tak, jak my teraz we Włoszech. A tu jest tak, że tylko jeden osoba z rodziny może iść na zakupy. Na ulicach są kontrole. Jak chcemy przejechać z jednej gminy do drugiej, to musimy mieć specjalne zezwolenie. Trzeba mieć naprawdę poważną sprawę, żeby móc pojechać. Poza tym zaleca się dezynfekcję rąk i wszystkiego, co się w tych rękach trzyma, czyli banknotów, czy kart płatniczych. Większość rzeczy trzeba robić w rękawiczkach. Właśnie przeczytałam, że zmarło już 1441 osób.
Przerażające.
To jest przerażające. Te złe informacje mieszają się z dobrymi. 1500 osób wyzdrowiało, ale z drugiej strony do szpitali trafiła dwójka dzieci z koronawirusem, a mówiło się, że dzieci są bezpieczne. Któryś z ministrów opowiadał wcześniej, że to dotyczy tylko osób starszych. Zwłaszcza jeśli mają określone dolegliwości i małą odporność, to ich szanse na przeżycie są małe.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Długo mówiło się, że to normalna grypa.
To nie jest zwykła grypa, to atakuje płuca, to jest coś silniejszego.
Jak to się zaczęło we Włoszech?
Pierwsza osoba zarażona przyjechała z Niemiec. Rząd nie dopilnował, nie podszedł poważnie do sprawy i poszło. Oczywiście powrót Chińczyków mieszkających we Włoszech też zlekceważono. Ich jeszcze jako tako kontrolowano, ale już Włochów wracających z zagranicy niekoniecznie. Wtedy mówiono, że to nic takiego. Włosi wprowadzili radykalne rozwiązania o półtora miesiąca za późno.
Z tego, co słyszałem jakieś zakazy już wcześniej były, ale ich nie przestrzegano.
To nie tak. Zakazy są od niedawna. 2 marca wróciłam z Niemiec i dziwiłam się, że wszystko jest normalnie pootwierane. Jeszcze kilkanaście dni temu byłam na zakupach i wszystko wyglądało normalnie. Dopiero teraz jest panika, otwarte są tylko sklepy spożywcze, kioski i apteki. Na ulicach są pustki, ludzie są naprawdę przerażeni. Radzą z tym sobie, wychodząc na balkony. Grają i śpiewają, tak się kontaktują ze światem.
W polskiej prasie można było przeczytać, że włoscy lekarze już wybierają komu podać respirator, bo w szpitalach brakuje sprzętu.
To nie do końca jest tak. Lekarze raczej ostrzegają, że jeśli nic się nie zmieni, jeśli przyrost nadal będzie tak wielki, to za chwilę będą musieli wybierać, komu dać respirator. To się jeszcze nie dzieje, choć OIOM-y są już przepełnione. Oczywiście w szpitalach jest całkowity zakaz odwiedzin. Można się zarazić, więc to logiczne.
Jak teraz wygląda życie we Włoszech?
Jak się idzie na zakupy, to obowiązuje odległość metra między kupującymi. Nie wolno być za blisko siebie. Jeśli ktoś porusza się samochodem, to jeden siedzi z przodu, drugi z tyłu, a najlepiej jak jedzie tylko jeden. W kiosku jest zasada, jeden w środku, drugi na ulicy. W sklepach są czerwone linie i taśmy policyjne, gdzie stoi pan, który puszcza pojedynczo na stanowisko z owocami i pieczywem. Wszystko po to, żeby ograniczyć kontakt. Wiele osób ma oczywiście maski. Nie te najlepsze, bo te mają lekarze i służba zdrowia. Nosimy jednak maski, które chronią przez dwie godziny. Akurat wystarczają na wyjście do sklepu i zakupy.
A czy zauważała pani zjawisko zarabiania na wirusie? W Polsce ceny masek podskoczyły makabrycznie.
Tu tego nie ma. Te najlepsze maski kosztują 10 euro i ta cena nie uległa zmianie. Problem w tym, że są niedostępne. Przy odrobinie szczęścia można kupić gorsze maski, które nie chronią całkowicie przed wirusem i są tylko na chwilę. Zresztą problem jest z wszystkimi artykułami do higieny i dezynfekcji. Trzeba mieć szczęście i trafić.
Co piszą włoskie media, co mówi rząd, w kwestii tego, ile to może potrwać?
Na razie, do 25 marca, mamy wszystko zamknięte. Nikt jednak nie jest głupi i nie wierzy, że za dwa tygodnie wynajdą szczepionkę i nas wyleczą. Czytałam, że uporanie się z wirusem zajmie nam od 6 do 16 miesięcy, ale to wszystko, to są tylko przypuszczenia. Mam jednak nadzieję, że stanie się to jak najprędzej. Nie jestem panikarą, ale teraz każdemu wyjściu na ulicę towarzyszy strach. W moim miasteczku jest sześć osób zakażonych, jedna zmarła. Zanim zakaziła się pierwsza, mówiłam, że mamy szczęście, że u nas mieszka dużo starszych i odpowiedzialnych osób. Okazuje się jednak, że środki ostrożności nie pomogły. Tym bardziej nie dziwię się, że wirus tak się rozpanoszył, skoro ludzie zaczęli uciekać z północy na południe.
Ja się dziwię, że w takiej Anglii robią imprezy masowe, że zachowują się, jakby nic się nie stało.
To się zaraz może zmienić. Mam koleżankę w Anglii, która ma fitness club. Ona mówi, że ma coraz mniej klientów. Świadomość rośnie, a dopiero jak dociera, że jeden zakażony zaraża czterech innych, zaczynamy myśleć inaczej. Pierwsza zakażona osoba we Włoszech narobiła niezłego spustoszenia, zanim ją namierzono. Dobrze, że polski rząd wykonuje tak radykalne ruchy z zamknięciem granic włącznie. Jak eks-premier Włoch nawoływał w styczniu, żeby zrobić to samo, wyzywali go od nazistów i rasistów, mówiono, że sieje panikę, a teraz okazuje się, że miał rację.
Rozumiem, że pani martwi się nie tylko o siebie, ale i swoją rodzinę. Syn w Polsce, córka w Stanach.
W Stanach, gdzie mieszka córka, a to jest zamknięte, strzeżone osiedle, padł na ludzi blady strach, bo jeden z mieszkańców wrócił z koronawirusem. Teraz są kontrole, kwarantanna, a tam ludzie mają małe dzieci i się boją. Włosi przeżywają to samo. Tak à propos, to ostatnio oglądałam, jak tutaj dezynfekuje się pociągi. Kobiety bez masek. Przecież wystarczy, że któraś jest zakażona, że psiknie i cała ta dezynfekcja na nic. Ulice też dezynfekują. Mam nadzieję, że inaczej. Nie widziałam, jak to robią, bo to chyba dzieje się w nocy. Swoją drogą, ciekawe co się stało z ludźmi, którzy mieszkali na ulicach. Wielu emigrantów tak żyło, teraz ich nie widać.
Co zrobi pani jutro?
Rano wypucuję wszystko, co trzeba środkami dezynfekującymi. Chodzi o klamki i wszystko, czego człowiek dotyka. Jeśli pojadę na zakupy, to po powrocie szybko się rozpakuję i wymyję ręce. Buty zostawię na korytarzu, potem je odkażę. Staram się uważać. Parę dni temu była u mnie koleżanka, ale teraz rozmawiamy na odległość, telefonicznie albo internetowo. Mam masę książek, czytam je, staram się żyć. I tylko zastanawiam się, czy zapisać się na lot do Polski. Tyle we Włoszech przetrwałam, że może zostanę. Bo jakbym miała się w drodze zarazić, to byłby problem.
Czytaj także:
Senator z Falubazu atakuje premiera i LOT za zarabianie na nieszczęściu
Prezes PGE Ekstraligi: Wirus zaatakuje budżety klubów