Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak pan się czuje?
Armando Castagna, dyrektor Komisji Wyścigów Torowych FIM: Dzięki Bogu ja i moja rodzina czujemy się na razie dobrze.
Gdzie dokładnie pan mieszka i jaka jest tam obecnie sytuacja?
Mieszkam w Arzignano w prowincji Vicenza pomiędzy Weroną a Padwą. Tak naprawdę znajdujemy się idealnie pośrodku tych miast. A sytuacja? Nie ma sensu zamazywać tego, co się dzieje. Jest dramatyczna. Wszyscy jesteśmy w całkowitej kwarantannie. Zamknęliśmy się w naszych domach i czekamy na lepsze czasy.
Jak wygląda w ostatnim czasie pana normalny dzień?
Staram się sobie powtarzać, że jest dobrze, że nie powinienem narzekać, bo jestem przecież zdrowy, a wokół mnie każdego dnia umiera kilkanaście osób. Tak naprawdę wszystko zmieniło się o 180 stopni. Od trzech tygodni jestem zamknięty w swoim domu. Jedyną atrakcją jest wyjście do ogrodu, jeśli pozwala na to pogoda.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Czy w pana najbliższym otoczeniu są osoby, które zachorowały na koronawirusa?
Tak, mam przyjaciół, którzy zostali zakażeni tym paskudnym wirusem i walczą o powrót do zdrowia. Jednego z nich, który mieszkał w okolicach Bergamo i Mediolanu, już straciłem. Odszedł także mój wujek. To wszystko jest bardzo bolesne i trudne, bo kontakt z chorymi jest mocno ograniczony. W zasadzie nie da się go utrzymywać. Można to robić jedynie za pośrednictwem ich bliskich, ale oni także mają kłopoty z informacjami, bo w czasach tej zarazy nie można przecież pójść normalnie do szpitala, żeby czegoś się po prostu dowiedzieć. A najbardziej dobija mnie to, że kiedy ludzie umierają, to ich najbliżsi nie mogą im powiedzieć nawet "do widzenia". Pogrzeby są zabronione. Wszyscy są wysyłani specjalnymi ciężarówkami wojskowymi do krematoriów. Wiem, że to brzmi przerażająco, ale tak wygląda teraz życie w moim kraju.
Dlaczego we Włoszech sytuacja jest tak dramatyczna? Gdzie i kiedy zostały popełnione błędy?
Być może błędy zostały popełnione, kiedy należało prawidłowo zdiagnozować zagrożenie, które niesie ten wirus. Jednak teraz najłatwiej jest spekulować. To jednak nic nie da. Czasu już nie cofniemy. Rozmawiamy o moim kraju, ale jestem święcie przekonany, że na samym początku nikt w Europie nie wierzył, że nadejdzie taka rzeczywistość. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że to, co działo się w Chinach, może wydarzyć się również u nas.
To prawda, że we Włoszech punktem zapalnym było spotkanie pomiędzy Atalantą Bergamo a Valencią? Podobno wtedy wirus zaczął rozprzestrzeniać się z ogromną prędkością.
Takie dyskusje nie mają sensu. Najłatwiej jest teraz się wzajemnie oskarżać lub mówić, że przyczyną było to czy tamto. Najwięcej takich spekulacji przetacza się w mediach społecznościowych. Włosi oskarżają Chińczyków, a wiele europejskich krajów mówi o naszej winie i tak w kółko. Tak naprawdę wszyscy powinni byli zadziałać szybciej i podjąć odpowiednie kroki. Wtedy moglibyśmy ocalić wiele istnień. Należało działać, kiedy wirus pokazywał swoje prawdziwe oblicze w Chinach. Tego zabrakło.
A jaka była reakcja Włochów, kiedy wirus pojawił się w pana kraju? Zostaliście od razu w domach?
Można powiedzieć, że u nas najpierw były "miękkie" zalecenia. Rząd radził wszystkim, żeby się nie gromadzili. Później z tygodnia na tydzień pojawiało się coraz więcej obostrzeń. W końcu doszliśmy do poziomu całkowitej kwarantanny. Moim zdaniem plan polegał na tym, żeby robić wszystko stopniowo i uniknąć w ten sposób paniki w kraju. Teraz wiemy, że gdybyśmy zaczęli działać od początku w bardziej zdecydowany sposób, to uratowalibyśmy wiele osób. Nie jesteśmy jednak żadnym wyjątkiem. Inni też popełnili ten błąd. Rozumiem, że wydanie wszystkim rozkazu "zostań w domu" nie było łatwe, ale skoro teraz w nich siedzimy i wiemy, że ten wirus zabija, to znaczy, że należało tak postąpić natychmiast. Poza tym Włochy były jednym z pierwszych europejskich krajów, w którym koronawirus pokazał swoje prawdziwe oblicze. Inni uczyli się już na naszym przykładzie. Mieli to szczęście. Wiedzieli, że nie ma żartów i nie można niczego lekceważyć.
Zakładam, że Włochów trudno było zatrzymać w domach. To chyba nie leży w waszej naturze?
Coś w tym jest. Włosi lubią spotykać się w barach czy restauracjach. Dopiero w ostatnich tygodniach wszyscy zrozumieli, że trzeba te zwyczaje porzucić, bo na szali leży nasze życie. To wszystko zmieniło się bardzo szybko. Teraz wszyscy są przerażeni i nigdzie nie wychodzą. Obecnie można wyjść na ulicę, ale trzeba mieć naprawdę dobry powód. Najlepiej spowodowany stanem zdrowia. W przeciwnym razie trzeba liczyć się z surowymi karami.
W Polsce wszyscy powtarzają, że wasza służba zdrowia jest na świetnym poziomie. Dlaczego zatem tak wiele osób umiera na koronawirusa?
Moim zdaniem służba zdrowia we Włoszech jest na średnim poziomie, ale nie w tym rzecz. Nikt nie był gotowy na taką pandemię. Czytam, co pisze się w wielu europejskich mediach. Niektórzy twierdzą, że ludzie u nas umierają, bo mamy starsze społeczeństwo, a wirus jest szczególnie groźny dla ludzi zaawansowanych wiekowo. I wie pan co? To są kompletne bzdury! W każdym kraju są seniorzy. To nie jest tak, że we Włoszech jest ich dużo więcej. Oni na pewno mają trudniej ze względu na słabszą odporność, ale na Boga zrozumcie, że umierają także młodzi. W ostatnich dniach takich przypadków jest nawet więcej!
Jak będą wyglądać Włochy po koronawirusie? Myślał już pan o tym?
Uważam, że przez pewien czas nic nie będzie takie jak kiedyś. Ten etap potrwa do momentu znalezienia szczepionki. Poza tym wiele rzeczy zmienia się już na naszych oczach.
To znaczy?
Jest tego całe mnóstwo. Mamy nowe przepisy dotyczące higieny i wiele regulacji, które mają sprawić, by problem nie powrócił, by nie trzeba było tej walki toczyć od nowa. To samo robią w tej chwili Chińczycy. Włochy idą ich śladem.
Co jest dla pana obecnie największym wyzwaniem w światowym żużlu?
Najgorsze dla mnie i setek tysięcy fanów jest zrozumienie, że tkwimy w kompletnym zawieszeniu. Nie możemy nic zrobić, choć wiele byśmy chcieli. Zapewniam pana, że każdego dnia pracuję wiele godzin, żeby ocalić jak najwięcej imprez. Kreślę w swojej głowie różne scenariusze, ale to wszystko jest ekstremalnie trudne, bo każdy kraj wydaje codziennie nowe ograniczenia. Do tego trzeba się jakoś dopasować. Nie jest lekko. Najważniejsze jest jednak nasze zdrowie. Obiecuję, że nasz ukochany żużel ruszy, kiedy będziemy już bezpieczni.
Chciałby pan coś na koniec przekazać Polakom?
Oczywiście, że tak, bo mam w waszym kraju wielu przyjaciół. Mam krótki komunikat i powiem to bardzo zdecydowanie. Błagam was, nie możecie lekceważyć tego paskudnego wirusa. Trzymajcie się maksymalnie wszystkich zaleceń swojego rządu i ekspertów, którzy znają się na medycynie. Módlmy się razem, żeby ta pandemia została jak najszybciej wygaszona. Mam nadzieję, że niedługo się z wami zobaczę. Ciao!
Zobacz także:
Co z juniorami w wieku 21 lat, jeśli liga nie pojedzie?
Była prezes klubu z Rzeszowa pomaga służbie zdrowia