Rok 2003. W Toruniu zbudowano tzw. dream team z liderami w osobach Tony'ego Rickardssona, Jasona Crumpa oraz Piotra Protasiewicza. Do tego bardzo mocna druga linia (Wiesław Jaguś, Tomasz Bajerski, Robert Sawina) oraz niezwykle utalentowany młodzieżowiec Adrian Miedziński. Mówiło się wtedy, że to zespół, który nie może przegrać meczu. Tymczasem nie tylko przegrał, ale nawet nie zrealizował celu jakim było Drużynowe Mistrzostwo Polski.
Na drodze Aniołów stanął bowiem Top Secret Włókniarz Częstochowa. Kibicom z innych drużyn nie podobało się to, że Rune Holta startował jako Polak. Włókniarzowi zarzucano, że de facto korzysta z trzech, a nie dwóch obcokrajowców (wówczas obowiązywał taki limit). W Częstochowie jednak nikt się tym nie przejmował. Drużyna Andrzeja Jurczyńskiego jechała jak z nut i w efekcie o mistrzowskim tytule decydował mecz Lwów z Apatorem, który odbył się 21 września 2003 roku.
Nadkomplet publiczności
Mecz był wielki świętem w Częstochowie. Mieszkańcy żyli tym spotkaniem od kilku dni i tłumnie się na nim stawili. Już na 4 godziny przed planowanym rozpoczęciem pod stadionem były tłumy. Ochrona nie dawała sobie rady z przepustowością fanów, u których wzbierała irytacja. Doszło do tego, że przy jednym z wejść kibice wyrwali część ogrodzenia i pognali na trybuny. W efekcie na jeszcze niewyremontowanym stadionie Lwów, gdzie przeważały ławki, fani byli ściśnięci jak sardynki w puszce. Nawet schody były pozajmowane. Teraz takie coś by nie przeszło.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Mark Loram
Trybuny obecnej SGP Areny Częstochowa zostały wypełnione w liczbie przynajmniej... 27 tysięcy widzów (!), z czego około 3 tysiące stanowili torunianie. Atmosfera od początku była gorąca i napięta, ale trudno się dziwić, skoro stawką był tytuł mistrza Polski.
Rywalizacja zaczęła się dla miejscowych w sposób wymarzony. Dwa pierwsze wyścigi gospodarze wygrali podwójnie. Jak się później okazało, te osiem punktów zaliczki z inauguracyjnych gonitw zaważyły o tytule. Zanim jednak Częstochowa zaczęła świętowanie, organizatorzy mieli poważny problem, bo mecz mógł zostać przerwany.
Chuligani wybiegli na tor. Sędzia nie bez winy
Napięcie towarzyszyło nie tylko kibicom na trybunach, ale udzielało się ono każdemu uczestnikowi tego wydarzenia - drużynom, ich kierownikom, osobom funkcyjnym, a nawet sędziemu.
Jak można było się spodziewać, torunianie nie padli na deski po dwóch ciosach, tylko zaczęli wyprowadzać swoje. W piątym wyścigu na tor upadł Zbigniew Czerwiński, który został wykluczony z powtórki. Do niej w regulaminowym czasie dwóch minut przed taśmą startową ustawił się tylko Rune Holta. Tymczasem torunianie dosłownie toczyli walkę wręcz o otworzenie bramy parku maszyn. Piotr Protasiewicz przeskoczył przez ogrodzenie i w emocjach kopnął w bramę. Za chwilę obok niego znalazł się Tomasz Bajerski, aby go uspokoić. Doszło do szamotaniny pomiędzy stroną częstochowską, toruńską i osobami funkcyjnymi.
Przyczyną był błąd sędziego Ryszarda Bryły, który w swojej karierze nie raz wykazywał się brakiem kompetencji (vide mecz GKM Grudziądz - Włókniarz w 2018 roku). Arbiter z Zielonej Góry omyłkowo włączył czas dwóch minut. Holta się zorientował, że licznik bije i w ostatniej chwili zdążył na start. - Arbiter włączył czas dwóch minut przez pomyłkę. Zawodnicy myśleli, że zostało im 14 sekund do startu. Holta przejechał przez środek murawy, to samo chciał zrobić Protasiewicz, ale czas się skończył i brama została zamknięta. Okazało się, że to była pomyłka - relacjonował na antenie Polsatu ówczesny prezes Włókniarza, Marian Maślanka.
Wtedy stało się najgorsze i doszło do skandalicznych zachowań, bo upust frustracji dali "kibice". Część chuliganów, którzy zajmowali sektory przeznaczone dla osób z Torunia i Częstochowy, wybiegło na przeciw sobie. Sceny przypominały te z ustawek pseudokibiców, gdzie dwie rozwścieczone grupy napierają w swoim kierunku. Różnica była taka, że działo się to na środku murawy stadionu pełnego ludzi. Swoją drogą mówiło się, że w tamtych wydarzeniach w Częstochowie brali udział chuligani dwóch zwaśnionych piłkarskich klubów, którzy chcieli zepsuć żużlowe święto.
Na szczęście na wysokości zadania stanęła policja, która prędko rozgoniła krewkie towarzystwo. Mimo to zagrożenie przerwania najważniejszego meczu w sezonie cały czas istniało. Służby porządkowe opanowały sytuację, ale wystarczył jeszcze jeden incydent, aby wszystko poszło na marne. Później Włókniarz został finansowo ukarany za niedopilnowanie porządku.
Dwóch takich co... mają dwa złota
W historii Włókniarza tylko dwóch żużlowców może poszczycić się dwoma tytułami mistrza Polski, które w tym klubie zdobyli jako zawodnicy. Są nimi wychowankowie Sebastian Ułamek i Artur Pietrzyk. Drugi z nich udział w tytułach zdobytych w latach 1996 i 2003 miał mniejszy. Za to Ułamek zwłaszcza w 2003 roku był jedną z gwiazd drużyny.
- Piękny come back do rodzinnego miasta! - krzyczał komentujący dla Polsatu spotkanie Lwów z Aniołami Paweł Wójcik. Ułamek po czterech latach tułaczki po Polsce wrócił do Włókniarza. Wówczas był czołowym polskim zawodnikiem. To on razem z Andreasem Jonssonem w 14. biegu przypieczętowali czwarty i jak na razie ostatni tytuł DMP dla Włókniarza. Co ciekawe, w 1996 roku, gdy Włókniarz zdobywał trzeci w historii tytuł, to także Ułamek postawił kropkę nad i.
W finale w 2003 roku obok Ryana Sullivana (12+1), był liderem zespołu. W pięciu startach zdobył 11 punktów i dwa bonusy. - Jest to mój drugi złoty medal z Włókniarzem, tutaj w domu. (...) Chciałem zadedykować ten tytuł całej Częstochowie, wszystkim kibicom, którzy byli za mną i chcieli mojego powrotu do Włókniarza, ale także tym, którzy mnie nie chcieli i dalej nie wierzą, że Ułamek jest z Częstochowy. Chcę by wiedzieli, że Ułamek jest z Częstochowy i Ułamek jeździ dla Częstochowy. Tu ma rodzinę i tutaj będzie. (...) Ci, którzy nie wierzyli, niech jest im teraz głupio - mówił Łukaszowi Benzowi z Polsatu łamiącym się głosem Ułamek.
Włókniarz we wrześniu 2003 roku pokonał Apator 49:41 i po meczu kibice mogli dumnie wznosić klubowe barwy w górę. Na ponowny smak mistrzostwa częstochowianie czekają już blisko siedemnaście lat.
Czytaj również:
- Woffinden o Sparcie zapomniał, ale pisze bzdury o swoich startach we Włókniarzu