Powiedzmy sobie wprost. Żyjemy w czasach niepewnych, w których trudno planować pewne ruchy, bo koronawirus nie daje za wygraną. Poważne dyscypliny sportowe kreślą jednak scenariusze wznowienia rozgrywek, tak aby nie zostać zaskoczonym z dnia na dzień. Znamy terminy graniczne decyzji, niektóre kluby piłkarskie wznawiają treningi przy zaostrzonym rygorze sanitarnym, itd.
Tymczasem za nieco ponad miesiąc z hakiem powinno zacząć się żużlowe Speedway Grand Prix. Na 30 maja zaplanowane jest Grand Prix Niemiec w Teterow. Nie liczę z oczywistych względów imprezy na PGE Narodowym w Warszawie, bo ta już została przeniesiona z połowy maja na sierpień. Co oczywiście nie oznacza, że się odbędzie, ale to opowieść na inną okazję.
Odnoszę wrażenie, że gdyby nie fakt, że cykl miał zaczynać się od rundy w Warszawie, na którą przychodzi kilkadziesiąt tysięcy kibiców, nie mielibyśmy żadnej informacji, co do inauguracji SGP w sezonie 2020. Odpowiednią pracę wykonali tu jednak Polacy, którzy wiedzą ile wysiłku trzeba włożyć w promocję imprezy i że o jej odwołaniu należy poinformować znacznie wcześniej niż za pięć dwunasta.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Zuzanna Górecka przebywa na kwarantannie. "Jeszcze nikt nie zrobił nam testów. Na razie siedzimy i czekamy"
Wiemy, że Niemcy zablokowali możliwość organizacji imprez masowych aż do końca sierpnia. W BSI chyba jednak o tym nie wiedzą, oni mają czas. Stosowny komunikat o odwołaniu imprezy zaplanowanej w Teterow powinien się ukazać najpóźniej kilkanaście godzin po tym, jak rząd Niemiec zabronił imprez masowych ze względu na pandemię koronawirusa. Bo na co tu czekać? Przecież kibice, siedzący od tygodni w domach, i tak nie ruszą na stadion pod koniec maja.
Nie wiem, czy bardziej przeraża mnie ta totalna cisza ze strony BSI, czy brak jakiejkolwiek wizji i planu na wyjście z kryzysu. To drugie zresztą idealnie wpasowywałoby się w styl Brytyjczyków, którzy przez lata żyli głównie za pieniądze od polskich działaczy i tylko dzięki temu w jakiś sposób zapewniali rentowność swojemu biznesowi.
Czy Grand Prix w tym roku będzie się odbywać przy pustych trybunach? Nie wiemy. Czy należy się liczyć ze znaczącymi zmianami w kalendarzu? Nie wiemy. Jeśli dojdzie do modyfikacji w terminarzu, to kiedy je poznamy? Nie wiemy. Co z biletami zakupionymi na poszczególne rundy? Nie wiemy. Obawiam się, że odpowiedzi na te pytania nie znają nie tylko kibice, ale też przede wszystkim szefowie BSI.
Jeszcze w marcu sporo mówiło się o tym, że Formuła 1 poległa w walce z koronawirusem, bo zmusiła kierowców do podróżowania do Australii, mimo zagrożenia panującego na świecie. Potem F1 poszła po rozum do głowy. Odwołała odpowiednio wcześnie kolejne rundy, na bieżąco przedstawia fanom kolejne komunikaty. Ten najnowszy brzmi - kalendarz zaplanowany na rok 2020 został wyrzucony do kosza, a wyścigi najpewniej będą się odbywać bez udziału publiczności.
Kibic F1 tym samym wie, na co się szykować. Część promotorów wstrzymała już nawet sprzedaż biletów na swoje wyścigi. W żużlu mamy jeden wielki chaos. Być może potęgowany przez to, że BSI traci prawa do cyklu i Brytyjczykom już na niczym nie zależy. Swoje przez lata zarobili, teraz niech martwią się inni.
Formuła 1 jest gotowa zaryzykować, wyłożyć swoje środki na organizację wyścigów bez udziału publiczności, byle tylko uratować kontrakty sponsorskie i telewizyjne. Czy BSI będzie równie dobre i np. zaoferuje rekompensaty finansowe organizatorom poszczególnych rund, byle tylko te mogły się odbyć przy pustych trybunach? Proszę sobie samemu odpowiedzieć.
Czytaj także:
Praca w trybie 24/7. Tak wygląda życie żużlowego działacza
Zbyt łatwo rozdajemy paszporty zagranicznym sportowcom