Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: 79 przypadków zakażenia koronawirusem na KWK Jankowice, 650 osób na kwarantannie. Kopalnia wstrzymała pracę. Trudna sytuacja także na KWK Sośnica. Nie boi się pan, że to samo stanie się na pańskiej kopalni.
Wojciech Węgrzyn, były żużlowiec ROW-u Rybnik: Na KWK Chwałowice, gdzie pracuję, mamy sześć osób na kwarantannie. One miały kontakt z zakażonymi, zostały szybko wyłowione i zamknięte w domu. Poza tym kopalnia normalnie pracuje. To znaczy, dużo o tym rozmawiamy. Pewnie, że każdy z nas ma jakieś obawy, że wirus przyjdzie też do nas, ale wprowadziliśmy szereg obostrzeń i na razie się bronimy.
Jakie obostrzenia ma pan na myśli?
Na wejściu jest kontrola temperatury ciała, mamy też kamerę termowizyjną. Wszystkie miejsca, w których są skupiska, na przykład łaźnie i cechownia, są na bieżąco odkażane. Jest ustalony harmonogram, mamy profesjonalne płyny, nie ma z tym problemu. Nosimy maski. Te, w których zjeżdżamy na dół, są bardzo dobre. Skutecznie zbierają pyły, koronawirusa też nie przepuszczą. Co ważne, te maski dobrze przepuszczają powietrze, łatwo się w nich oddycha.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams
To wszystkie zakazy?
Nie. Robimy wszystko, żeby unikać dużych skupisk. Pracownicy są świadomi, że to może zaszkodzić, więc mocno się pilnują. I to nie tylko w robocie, ale dosłownie wszędzie, także w sklepie czy na stacji benzynowej. Dyrekcja też zwraca na to uwagę. Do szoli, to jest ta winda, którą zjeżdża się na dół, dotąd wchodziło 18 osób. Teraz połowa mniej. Zjazd załogi trwa dwa razy dłużej, ale jest bezpiecznie. Zresztą my nawet jak jemy śniadanie, robimy wszystko, żeby sobie nie zaszkodzić. Trzymamy odległość.
Jeśli w kopalniach taki rygor, to co się stało w Jankowicach?
Nie mam tam znajomych, nie ma kogo spytać. Wiem tyle, co w internecie piszą i martwię się, żeby to nie dotknęło mojej kopalni. Wielu prywatnych przedsiębiorców ma przez wirusa kłopoty, wielu musiało zamknąć interesy. A przecież każdy chce pracować. Jakby zakład zamknęli, to mógłby być z tym problem. Ta robota łatwa nie jest, ale i tak nie chciałbym jej stracić.
Pamięta pan swój pierwszy raz na kopalni?
To było dość dawno temu, ale takich rzeczy się nie zapomina, to pozostaje w głowie na zawsze. Pamiętam tę niepewność po wejściu do szoli i jazdę 550 metrów w dół, w nieznane. Potem, już na dole, wrażenie zrobiła na mnie ta ogromna rozległość, ilość wyrobisk i tuneli. Pracowaliśmy często w odległości kilku kilometrów od miejsca zjazdu i to dawało do myślenia.
Teraz zna pan kopalnię jak własną kieszeń?
Poznawanie dołu trwało kilka lat, ale trwa nadal, bo kopalnia to taki żywy organizm. W jednym miejscu zamyka się wyrobiska, a w drugim już otwiera się inne.
Zawsze się zastanawiałem, czy ciężka fizyczna praca może dawać człowiekowi radość. W pana głosie czuć pasję.
Mnie osobiście praca w kopalni daje dużo satysfakcji. Powiem więcej, ona scala pracowników, którzy niejednokrotnie robią w bardzo ciężkich warunkach i muszą na sobie polegać, żeby wrócić cało i zdrowo na powierzchnię.
No właśnie, bo żużel jest sportem ekstremalnym, ale ta robota również taka jest.
Mnie jednak zawsze ciągnęło do tej adrenaliny. Miałem ją na torze, a kopalna, po skończeniu krótkiej przygody z motocyklem, wydawało mi się naturalnym wyborem. Zresztą dziadek i tata też pracowali na kopalni, więc wiele się nie zastanawiałem.
I na dokładkę został pan ratownikiem górniczym, co jest jednym z cięższych wyzwań.
Nie brałem jednak dotąd udziału w jakiejś zapierającej dech w piersiach akcji. Chłopaki z mojej kopalni jeździły dwa lata temu do kopalni z Jastrzębskiej Spółki Węglowej, gdzie było tąpnięcie i trzeba było ratować górników. Od nas jeden zastęp pojechał pomagać. Swoją drogą, to każdy zjazd jest związany z ryzykiem. Zwłaszcza jak otwieramy zamknięte dotąd rejony. Dodam, że jestem ratownikiem górniczym, ale i też wysokościowym. Mamy specjalne szkolenia, które mają nas przygotować do ratowania ludzi w pionowych wyrobiskach z zastosowaniem technik alpinistycznych. Przy okazji ćwiczeń rozwijam swoją kolejną pasję, jaką jest wspinanie się po górach i penetrowanie jaskiń. Jura, Tatry, a od pewnego czasu także Alpy, to są te miejsca, w które lubię jeździć.
Żużlem się pan jeszcze interesuje?
Śledzę, ale żebym szalał, to nie powiem. Obejrzę mecz w telewizji, ale więcej ode mnie wiedzą koledzy na kopalni. Mam paru zapalonych kibiców, niektórzy są w fan-klubach, więc mają świeże informacje.
Słyszał pan, że prezes ROW-u Rybnik, gdzie pan kiedyś jeździł, prosi kibiców, żeby nie oddawali karnetów, bo klub jest w ciężkiej sytuacji.
Coś tam do mnie dotarło. Jak widać, ta jazda bez kibiców jest dla klubów problematyczna. Dla mnie jest ok, bo w telewizji mecze będą, ale ROW bez pieniędzy z dnia meczu będzie miał problem. Mam nadzieję, że to się jednak dobrze skończy, że klub sobie poradzi. Jego los wciąż jakoś tam leży mi na sercu, choć to już 18 lat minęło, odkąd skończyłem starty. Miałem wtedy 22 lata. Moja historia nie różni się od wielu innych, bo przecież gros zawodników po ukończeniu wieku juniora przepadało bez wieści. Tak się stało też ze mną. Teraz sportem zajmuje się córka Paulina.
Na żużlu chyba nie jeździ.
Trenuje taekwon-do. Jakbym miał wyliczyć jej sukcesy z ostatnich dwóch lat, to wyszłaby naprawdę długa lista. Pierwszych miejsc, w zawodach rangi mistrzostw Polski i Europy trochę się uzbierało.
Czytaj także:
Mechanik pyta: co, jeśli kogoś zakażę lub umrę
Bez Hamulców: Pan mnie nie straszy, panie Grzyb, bo ja się nie boję