Żużlowiec na kwarantannie. Plan dnia rozpisał co do minuty, tęskni za synami skaczącymi po głowie

- Jeśli czegoś w tej kwarantannie żałuję, to tego, że musiałem się rozdzielić z rodziną. Ostatnio Marko i Maxim mieli tatę dla siebie non-stop. Trudno było tak po prostu wyjść za drzwi i ich zostawić - pisze o swojej kwarantannie Martin Vaculik.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Martin Vaculik Archiwum prywatne / Martin Vaculik / Na zdjęciu: Martin Vaculik
Do Polski przyjechałem tak jak wszyscy zagraniczni żużlowcy. 8 maja. Na granicy polsko-słowackiej w Chyżnem miałem krótką, trwającą może 10 minut kontrolę. Kiedy jeden z pograniczników sprawdzał papiery, jakie dostaliśmy z klubu, żeby móc wjechać do waszego kraju, z drugim pogadałem sobie o żużlu, o Unii Tarnów. Swoją drogą, to już dawno zapomniałem, że jest coś takiego jak kontrola na granicy. Poza paszportem miałem przy sobie dokument potwierdzający ugodę między polskim rządem i PGE Ekstraligą, to była moja przepustka do Zielonej Góry.

Przyjechało nas trzech, ja i dwóch mechaników. Wjechaliśmy do Polski dwoma autami, osobowym i busem do przewożenia sprzętu. Do tego drugiego zapakowałem nie tylko motocykle i cały potrzebny sprzęt, ale też stacjonarny rower, ubrania i wszystko, co będzie mi potrzebne do życia w Polsce. Nie wiem, kiedy wrócę do domu. Może się okazać, że dopiero w październiku, po zakończeniu sezonu.

Przez tę niepewność miałem ciężkie pożegnanie w domu. Mam dwóch małych synków. Marko ma 4,5 roku, Maxim 2,5. Jesteśmy ze sobą mocno związani, bardzo kocham swoje dzieci. Ostatnio, z racji kwarantanny, mieli tatę dla siebie non-stop. Dlatego przy rozstaniu były łzy. Trudno było mi tak po prostu wyjść za drzwi i ich zostawić. Wiem, że będą bezpieczni z mamą, ale jeśli czegoś w tej kwarantannie żałuję, to tylko tego, że musiałem się rozdzielić z rodziną. Liczę jednak, że przepisy szybko się zmienią i będę mógł jeździć na Słowację, jak tylko nadarzy się okazja. Jestem w tej kwestii optymistą.

Od kilku dni mieszkam w Wilkanowie pod Zieloną Górą. To niewielka wieś, gdzie - jak przeczytałem, kiedyś spadł meteoryt. Nie ma jednak możliwości, bym teraz poznał okolicę. Kwarantanna nie pozwala nam wychylić nosa z domku, w którym mieszkamy. Na szczęście jest balkon i ogródek, więc mamy się gdzie przewietrzyć i złapać trochę słońca. Poza tym każdy z nas ma swój pokój do dyspozycji. Jest jeszcze salon dla wszystkich. W nim ustawiłem rower. Trenuję dwie i pół godziny dziennie.

Rozkład dnia mam rozpisany co do minuty. Jeszcze w domu się zastanawiałem, co ja w tym Wilkanowie będę robił. W domu dzieciaki od rana skaczą po głowie, ciągle jest coś do zrobienia. Tutaj jestem królem wolnego czasu. Mam jednak plan. Najważniejszym punktem dnia są rozmowy z żoną i dzieciakami.
Wstaję o siódmej rano, potem jem śniadanie, wszystko jak w zegarku. Od tej do tej czas na czytanie, od tej do tej trening, posiłki, suplementacja. Chłopaki grają jeszcze na PlayStation. Ja tylko patrzę. Kiedyś próbowałem, ale wszystko przegrywałem, a nienawidzę tego uczucia. Zaraz poleciałby jakiś pad albo pilot, więc tylko im się przyglądam.

Reżim, który sobie wprowadziłem, bardzo mi odpowiada. Lubię, kiedy wszystko mam ustalone, kiedy wiem, co i kiedy będę robił. Wtedy jest mi dużo lżej, nic mnie nie zaskakuje. Niektórzy lubią żyć spontanicznie, ale ja lubię mieć jakiś system. Nawet w takim miejscu, gdzie jest mała przestrzeń. Niemniej, jak już się ta kwarantanna skończy, to chętnie wyjdę na jakiś spacer, pozwiedzam okolicę.

Życie na kwarantannie ma pewne zalety. Z posiłków przygotowuję tylko śniadanie. Zabrałem trochę jedzenia ze Słowacji, głównie chodzi o składniki potrzebne do utrzymania diety. Resztą jedzenia przywozi sponsor, właściciel jednej z restauracji. Robią obiad i kolację pode mnie. Zostawiają woreczek pod drzwiami, ja tylko odbieram i przekładam na talerz.

Trening na kwarantannie trwa dwie i pół godziny. Jest luźny, bo ja jestem gotowy do sezonu już od dawna. Teraz chodzi tylko o podtrzymanie formy. Zbijam mięśnie, trzymam wagę, na razie jakoś mi się wszystko udaje. Przed przyjazdem do Polski udało mi się potrenować na torze w Żarnowicy, na Słowacji. Tam mogłem się przekonać, że z moją formą jest dobrze. W ogóle fantastycznie było wsiąść znów na motocykl i pojeździć.

Sportowiec powinien jednak dbać nie tylko o ciało, ale i o głowę. Dlatego zabrałem ze sobą sporo książek z psychologii. Mam też trochę opracowań lekarzy-specjalistów o koronawirusie, ale nie tylko. Uważam, że trzeba się rozwijać, a to można zrobić, poznając świat. Jako król wolnego czasu mam teraz wiele możliwości. Sportowe biografie wszystkie przeczytałem. Tyson, Bolt, Ronaldo nie mają przede mną tajemnic. Lektura wiele mi dała. Patrzę na świat i ludzi inaczej niż kiedyś.

Tak sobie myślę, że niewykluczone, iż kiedyś zostanę trenerem mentalnym. Wiem, jak sport działa od środka, do tego dokładam coraz większą wiedzę teoretyczną. Przede wszystkim patrzę jednak na to wewnętrzne lustro, które mam w sobie. Siebie samego nie oszukam. Sportowcy zmierzając po sukces, zakładają różną odzież. Coś niecoś o tym wiem.

Martin Vaculik

Czytaj także:
Hampel: w tym roku walczymy, żeby ten sport przetrwał
Crump zaoferował swoje usługi Fogo Unii

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Czy wyobrażasz sobie Vaculika w roli trenera mentalnego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×