Żużel. Jarosław Hampel: W tym roku trzeba zapomnieć o wielkich zarobkach. Walczymy, żeby ten sport przetrwał [WYWIAD]

- Było realne zagrożenie, że liga w ogóle nie pojedzie. Dlatego, w trakcie rozmów o renegocjacji kontraktów, nie biłem się z myślami. Chciałem się dogadać, żeby praca, którą wykonałem zimą, nie poszła na marne - mówi nam Jarosław Hampel.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Jarosław Hampel WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Jarosław Hampel
Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: 12 czerwca startuje PGE Ekstraliga, ale czy przemknęła panu przez głowę myśl, że w ogóle się to nie uda?

Jarosław Hampel, dwukrotny medalista mistrzostw świata, zawodnik Fogo Unii Leszno: Tak, miałem taką obawę, widziałem, co się dzieje, czytałem o kolejnych obostrzeniach. Moim zdaniem było realne zagrożenie, że tak się stanie. Dobrze, że władze PGE Ekstraligi poszły do rządu i premier zgodził się na odmrożenie sportu, w tym piłki i żużla.

Słyszałem, że żużlowcy, nawet jakby sezon nie ruszył, i tak by sobie poradzili. W środowisku twierdzą, że ponad połowa zawodników mogłaby odjechać sezon za darmo.

Uważam, że nie należy rozpatrywać sprawy w tych kategoriach. Liga jest organizowana nie tylko dla zawodników. Oczywiście, część by sobie poradziła, ale tu przecież chodzi też o innych: mechaników, pracowników obsługi. Dla nich rok bez ligi byłby fatalny w skutkach. Co z tego, że połowa żużlowców by nie straciła, skoro wiele osób zostałoby bez pracy.

Kiedy pierwszy raz usłyszał pan hasło renegocjacje, co pan pomyślał?

Niemal od początku zdawałem sobie sprawę, że renegocjacje są nieuniknione, wiec starałem się zachować spokój. Dla mnie już po kilku dniach od wybuchu epidemii stało się jasne, że nasze umowy nie zostaną obcięte o 15, ale o 30 procent. Nie walczyłem z tym, choć długo biłem się z myślami. Skoro jednak jedziemy bez kibiców, to musi być tak, jak jest. Na szczęście szybko potrafiłem się dogadać ze swoim klubem, idąc na kompromisy i ustępstwa.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill

Słyszałem takie głosy, że kluby wykorzystały koronawirusa, żeby wam zawodnikom obciąć płace?

Kluby podsumowały swoje budżety, pokazały, ile mają, ile straciły. Jak dla mnie, to wszystko odbyło się na zasadach zdroworozsądkowych. Wierzę w to, że te renegocjacje były uczciwe i oparte o realne budżety spowodowane tym koronawirusem.

Trochę tak jednak głupio dostać obniżkę z takich przyczyn. Zrozumiałe, że ktoś obcina, jak zawodnik jest słaby.

To prawda i to jest złe, ale nic nie możemy zrobić. Nie możemy powiedzieć prezesom, że to nieprawda, że koronawirusa nie ma. Widzimy przecież, że jest. A sport jest spleciony z biznesem, który z powodu tego wszystkiego mocno traci. Trzeba było iść na ustępstwa i dla mnie to było coś oczywistego. Od początku moje nastawienie było takie, żeby się dogadać i jechać. Tyle pracy zimą w to włożyłem, tyle roboty w warsztacie, że teraz przykro byłoby czekać rok na kolejny sezon.

Wielu zawodników mówi, że przy nowych stawkach straci. Jak to u pana wygląda?

Zrobiłem sobie bilans finansowy. Podliczyłem wydatki, a na drugiej szali położyłem punkty. Wyszło na to, że musiałbym zdobywać 10 punktów na mecz, żeby nie dopłacić. Trudno będzie o taką średnią, ale lepiej jeździć, niż siedzieć w domu i nie startować. To jest taki rok, w którym trzeba zapomnieć o wielkich zarobkach. Walczymy o przetrwanie dyscypliny.

Część żużlowców ma jednak żal, pyta, jak żyć.

Ja nie mam żalu do nikogo. Nawet już o tym wszystkim, co było, nie myślę. Skupiam się na stronie sportowej. Chcę wyjechać i zdobywać punkty. Takie myślenie mi zresztą pomaga. Głowa jest spokojniejsza.

Wielu kibiców pisze, że żużlowcy musieli się dogadać, bo przecież nie pójdą pracować na kasę.

Takie rzeczy piszą ludzie, którzy nie rozumieją tego sportu. To nie jest tak, że ja pójdę na kasę, a równocześnie będę się zajmował ściganiem. Jeśli mam uprawiać żużel na dobrym poziomie, muszę się temu poświęcić w 100 procentach. To są setki godzin przygotowań i treningów. Kibic widzi te kilka minut na torze, ale my do tego, żeby móc się na tym torze pokazać, dochodzimy ciężką pracą. Dopiero po zakończeniu kariery możemy myśleć o innej pracy.

Co będzie za rok? Wierzy pan, że do żużla wróci wielka kasa?

Wierzę, że będzie normalniej. Już to wszystko zaczyna wracać do normy. Myślę, że na jesień będziemy mądrzejsi, wtedy dowiemy się tak na sto procent, w którą stronę to pójdzie. Wierzę, że się uda, że to przezwyciężymy. A jeśli tak się stanie, może kibice wrócą na trybuny. A jak oni wrócą, to siłą rzeczy zarobki podskoczą. Ja bym jednak chciał powrotu kibiców przede wszystkim z tego względu, że bez nich to wszystko nie ma sensu. Bo co mam robić po wygranym biegu, z kim się cieszyć? Oj, nie będzie w tym roku fajnej atmosfery na meczach.

Pan mówi, że będzie lepiej, a ekonomiści wieszczą kryzys, jakiego nie było od 100 lat.

Akurat śledzę gospodarkę i widzę, co się dzieje i jak ta pandemia niszczy nas ekonomicznie. Włosów z głowy rwać nie muszę, bo ich nie mam, ale ja na swoim przykładzie mógłbym podać, jak jest źle. W końcu prowadzę małą żużlową firmę, która ma swoje problemy. A to jest tak, że mała firma, to mały kłopot, a duża, to wielki, ogromny. Tylko niektóre branże na tym wirusie się bogacą.

Z tarczy rządowej pan skorzystał?

Moja księgowa dokładnie wszystko posprawdzała i z czegoś będę mógł skorzystać. Dzięki tarczy nie musiałem zwalniać mechaników, bo zobowiązałem się, że utrzymam ich na etacie, a w zamian dostanę dopłaty. To już jest coś.

Jak w trakcie tej całej epidemii wyglądają pana kontakty z córką. Razem nie mieszkacie, a był taki czas, że nawet z domu nie można było wyjść bez pilnej potrzeby.

Te pierwsze tygodnie to był faktycznie problem. Mniej przez zakazy, a bardziej przez taką panikę, która panowała. To była jakaś psychoza. Kilka tygodni w ogóle się z córką nie widzieliśmy (3 lata temu, po rozwodzie sportowca, córka została z mamą – dop. red.). Tylko na ekranie komputera. Teraz już jest jednak lepiej, normalniej.

Rodziców pan odwiedzał?

Nie. Bałem się. Byliśmy na telefonie, bo na początku powiedzieliśmy sobie, że lekko nie ma co ryzykować. Człowiek może mieć koronawirusa i nic o tym nie wiedzieć. Sam nie będzie chorował, a zarazi bliskich.

Chyba jednak trudno tak na dłuższą metę siedzieć w ukryciu?

Od początku jestem bardzo ostrożny, ale też nie popadam w skrajności. To nie jest tak, że przez koronawirusa nie mogę spać. Trzeba dbać o higienę, nosić maseczkę, rękawiczki, unikać skupisk, dbać o siebie, a wtedy nic złego stać się nie powinno. Nie przeraża mnie to, że teraz będę musiał częściej wychodzić z domu.

A liga w zaostrzonym rygorze panu odpowiada. Nie będzie można się wykąpać na stadionie?

To wykąpię się w domu. Trudno. Skoro tak trzeba. Ja się cieszę, że wracamy do jazdy. Reszta jest bez znaczenia.

Czytaj także:
Rok bez Grand Prix? Kto zapłaci BSI, FIM i zawodnikom?
Liga podwyższonego ryzyka. Starsi i chorzy muszą zdecydować, czy chcą brać w tym udział





KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy podejście Hampela powinno być przykładem dla innych zawodników?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×