Kamil Hynek, WP SportoweFakty: Niedawno skończył pan siedemdziesiąt dziewięć lat, jak zdrowie?
Andrzej Wyglenda, czterokrotny polski mistrz świata na żużlu: A dziękuję, nie narzekam.
Słyszałem, że utrzymuje pan formę i jest w ciągłym ruchu?
Codziennie staram się pokonywać na rowerze od siedmiu do dziesięciu kilometrów. Nie jest to więc żadna wyczynowa jazda, a raczej przyjemność i rehabilitacja w jednym. Jestem po zabiegu by-passów i lekarze zalecili każdy rodzaj, nawet najdrobniejszej aktywności.
Urodził się pan W Rybniku, mieszka tam i niejako z bliska obserwuje sytuację z koronawirusem na Śląsku. Nawet tak drastyczny wzrost zachorowań na COVID-19 nie zamknął pana w domu?
Nie da się ukryć, że ten czas spędzany na świeżym powietrzu mocno ograniczyłem, ale nie daję się zwariować. Kiedy potrzebuję, regularnie się przemieszczam, np. sam sobie robię zakupy. Nie lubię być zdany na czyjąś łaskę. Mieszkam z synem i synową więc ta pomoc jest pod ręką, oni w razie czego podrzuciliby mi wszystko pod nos. Tylko, że skoro samopoczucie nie jest najgorsze, to aż żal nie korzystać.
Czyli sytuacja w regionie niespecjalnie pana przeraża. Chętnie usłyszę natomiast pana punkt widzenia, skąd ten nagły wybuch zakażeń w środowisku górniczym i w kopalniach?
Nie poddawano górników regularnym testom, a kiedy zaczęto je wreszcie wykonywać na szerszą skalę, prawda wyszła na jaw. Doszło do szeregu zaniedbań i teraz jest płacz nad rozlanym mlekiem. Byłem górnikiem, więc potrafię sobie wyobrazić, co tam się działo i jak to wyglądało. Zasady zachowania odległości dwóch metrów w zamkniętej przestrzeni to mrzonka. Do ciasnej windy, żeby zjechać na jeden poziom wchodzi za jednym zamachem kilkudziesięciu chłopów. Gnieżdżą się głowa przy głowie. A gdy tych poziomów dajmy na to jest trzy? Nieszczęście gotowe.
Zamykanie granic Śląska brał pan za realne zagrożenie, czy byłoby to jednak działanie na wyrost?
Podjęcie aż tak radykalnych kroków byłoby ostatecznością. Bardziej skłaniałbym się ku temu, że u nas znoszenie zakazów, obostrzeń będzie szło wolniej. Może będziemy jedyną plamą na mapie Polski, gdzie zakrywanie ust i nosa w otwartej przestrzeni zostanie utrzymane. Na razie sobie dywaguję i próbuję wyciągać wnioski z wypowiedzi naszego rządu.
Wierzy pan, że zobaczymy w tym sezonie kibiców na stadionach?
Myślę, że tak i gorąco w to wierzę. Konkretnej daty panu jednak nie podam. Pewnie nie od razu wszyscy na raz, ale krok po kroku. Premier też odmraża kraj etapami, ale robi to coraz sprawniej. Puby, restauracje, zaczynamy otwierać coraz więcej lokali. Galerie handlowe, które generują duże skupiska ludzi funkcjonują od dawna. Proszę zauważyć, że już nawet nasi rządzący pojawiają się w telewizji bez masek.
Śledzi pan na bieżąco co w rybnickim żużlu piszczy?
Nie z taką zawziętością, jak kiedyś. Lubię się jednak zapuścić na rowerze w okolicę stadionu. Wdepnąć na chwilę na zwiady, pogadać. Wciąż mam tam znajomych, prezesa Mrozka, czy Eugeniusza Skupienia. Uprzedzę pana kolejne pytanie, mam nadzieję, że ROW nie będzie w tym roku chłopcem do bicia. Życzę wszystkim, który dobro rybnickiego żużla leży na sercu, żeby beniaminkowi udało się utrzymać. Jestem urodzonym optymistą i fajni by było powtórzyć wyczyn Motoru Lublin z sezonu 2019.
Pana diagnoza na to, dlaczego rybnicka kuźnia talentów przeżywa tak potężny kryzys. Kiedyś ROW słynął z taśmowej produkcji perełek, a dziś to zespół mający na papierze najsłabszych juniorów w PGE Ekstralidze. Dawniej nie do pomyślenia.
Młodzi nie garną się do żużla. Mają inne rozrywki, wolą godzinami przesiadywać przed komputerem. Kiedy my zaczynaliśmy ze śp. Antonim Woryną do szkółki zapisanych było bodaj osiemdziesięciu pięciu adeptów! Teraz, jak znajdzie się pięciu śmiałków, ogłaszamy sukces. A dziesięciu? Luksus. Do dyspozycji mieliśmy sprzęt klubowy, obecnie wszystko jest na barkach rodziców.
Nie wydam przesadnie śmiałej tezy, jeśli z dużym przekonaniem stwierdzę, że w pana czasach przywiązanie do barw narodowych znaczyło więcej. Nikomu nawet nie przeszłoby przez gardło, żeby odmówić powołania do reprezentacji. Obywatelstwa rozdawane są na lewo i prawo?
Jazda dla orzełka na piersi, możliwości wysłuchania hymnu, to był honor bez względu na rangę zawodów. Minęło jednak pół wieku. To dużo, żużel zdążył pewnie ze dwa razy stanąć na głowie. W tej chwili trzeba się naprawdę nieźle namęczyć, żeby znaleźć w polskich klubach wychowanków na pozycjach seniorskich. A niegdyś, to krajowi zawodnicy stanowili o sile ekip ligowych. Proporcje się zaburzyły, zniesiono limity dla obcokrajowców. Kto trzyma na koncie więcej pieniędzy, ten ma władzę i zwabia najlepszych.
Różnice w płacach i uwolnienie rynku dla żużlowców zagranicznych zrobiły swoje.
Polska i inne państwa jechały na tych samych stawkach i nikomu to nie przeszkadzało. Dało się żyć i pchać wózek w jednym kierunku. My wybieraliśmy się na Wyspy Brytyjskie zarobić dewizy, a teraz w powietrzu fruwają grube "ojro".
Właśnie. Pan nigdy nie wybrał się na stałe do ligi angielskiej, dlaczego?
Przy okazji wyjazdów na mecze Anglia - Polska, lokalna Polonia wielokrotnie proponowała mi, że będzie mnie utrzymywała w zamian za całoroczny pobyt na Wyspach. Nie byłem zainteresowany. Zwyciężył patriotyzm, zbyt silna była i nadal jest moja więź do ojczyzny. Jestem synem powstańca śląskiego, umiłowanie do Polski miałem zatem we krwi.
Nigdy nie odszedł pan także z najbliższego pana sercu rybnickiego klubu, zdobył pan z nim dziewięć złotych medali DMP i zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiego speedwaya!
Wybudowałem się dosłownie sto metrów od ojcowizny i tutaj żyję do tej pory. Jak widać na załączonym obrazku wierność do lokalnej społeczności też nigdy we mnie nie wygasła. I tak już będzie.
CZYTAJ TAKŻE: Apator marzy o Woźniaku. Prezes Stali ma radę dla Termińskiego
CZYTAJ TAKŻE: Norbert Krakowiak jeździ na żużlu i studiuje psychologię