Słoweński jednoosobowy oddział szturmowy - cz. 1 rozmowy z Matejem Zagarem

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Niemiecka legenda wyścigów formuły pierwszej stwierdził kiedyś: "Nazywam się Michael Schumacher. Ja nie muszę udowadniać, że potrafię jeździć." Jeżeli którykolwiek ze Słoweńców będzie kiedyś mógł tak powiedzieć w kontekście żużla, to na razie wygląda na to, że może to być tylko Matej Zagar. Półfinał Drużynowego Pucharu Świata w Peterborough udowodnił bowiem, że różnica pomiędzy nim a resztą reprezentacji tego kraju jest ogromna. Zagar wierzy jednak, że Słowenia sukcesy ma dopiero przed sobą. Na razie ciężar walki bierze na własne barki.

Sandra Rakiej: Przez większość zawodów w Peterborough można było powiedzieć, że rywalizują Polacy, Anglicy, Australijczycy i Matej Zagar. Twoi reprezentacyjni koledzy praktycznie w ogóle nie liczyli się w walce...

Matej Zagar: Do Anglii pojechaliśmy praktycznie bez żadnych wielkich celów. Co więcej, ja sam nie byłem pewien, czy wystąpię w zawodach. Parę dni wcześniej uczestniczyłem bowiem w niebezpiecznej kolizji podczas meczu w Swindon, gdzie porządnie potłukłem sobie plecy. Generalnie więc pojechałem do Peterborough, żeby zagrzać moich chłopców do walki, a na tamtejszym torze startowałem kilkukrotnie, więc mogłem udzielić im kilku wskazówek. Dla mnie osobiście był to pewnego rodzaju trening, sprawdziłem czy stan zdrowia pozwala mi na równą walkę. Nie licząc tego nieszczęsnego wykluczenia, miałem cztery niezły biegi. Dla innych Słoweńców nie były to dobre zawody, ale im potrzebne jest takie objeżdżenie, aby kiedyś nasz krój mógł mieć silną, młodą drużynę.

Na razie jednak twoi koledzy zdecydowanie odstawali od reszty stawki. Rzadko kiedy nawiązywali walkę. Wiesz w czym tkwi ich problem?

- Myślę, że jest coś nie tak z ich mentalnością. Bez problemu ścigają się na torach w Słowenii, ale gdy tylko wyjadą zagranicę, to w ich głowie pojawia się strach. Przed turniejem w Peterborough spojrzeli na tor, było na nim sporo luźnej nawierzchni, a oni po prostu spanikowali. Nie czuli się na nim komfortowo. Dostrzegłem to szybko i powiedziałem im: chłopaki przecież ten tor jest świetny! Później łatwo wygrałem swój wyścig i myślałem, że trochę ich to podbuduje.

A zatem twoją rolą podczas tych zawodów nie było li tylko ściganie się, ale wygląda na to, że musiałeś być też niejako trenerem...

- Dokładnie tak! Chyba nigdy wcześniej nie rozmawiałem z nimi tyle, co podczas tych zawodów. Zdawałem sobie bowiem sprawę z tego, że jeżeli Anglicy nie będą mieli dobrego dnia, a kilku naszych zawodników pojedzie nieźle, to trzecie miejsce będzie w naszym zasięgu. Jednak po kilku naszych biegach pomyślałem po prostu: Jezu Chryste, to się na pewno nie uda.

Jesteś rozczarowany?

- Nie bardzo, bo jak powiedziałem wcześniej, nie zakładaliśmy sobie żadnego planu. Ja byłem wcześniej kontuzjowany, a oni nigdy nie jeździli na tym torze. Musimy więc patrzeć w przyszłość. Będę bardzo zadowolony, jeżeli za trzy lata Słowenia stworzy wyrównaną drużynę, taką którą stać na awans chociażby do barażu. To jest cal zarówno mój, jak i mojego kraju.

Gdy rozmawialiśmy przez sezonem, powiedziałeś, że w Słowenii jest wielu utalentowanych zawodników, których stać na sukcesy międzynarodowe. W Polsce nie są oni jednak w stanie przebić się do głównego składu nawet drugoligowej drużyny!

- To jest ciężka sprawa i trudno jednoznacznie wskazać przyczynę takiej sytuacji. Może problemem jest to, że niektórzy uprawiają żużel tylko po to, żeby być kimś, gdy wychodzą na imprezę. Taką gwiazdą pubu. Ja podchodzę do swojej kariery profesjonalnie, wyznaczam sobie wysokie cele. W uprawianie sportu wkładam wiele wysiłku po to, żeby na koniec coś osiągnąć. I chodzi mi o cele zarówno indywidualne, jak i drużynowe.

Często podkreślasz swoje pochodzenie, choć Słowenia nie szczyci się sukcesami w dziedzinie żużla...

- Kocham ścigać się dla mojego kraju, dlatego zawody o Puchar Świata znaczą dla mnie bardzo wiele. Chcę reprezentować Słowenię najlepiej jak potrafię i to właśnie starałem się wpoić innych chłopakom z reprezentacji. Przekazywałem im całą swoją wiedzę, choć wiem, że tak naprawdę mam jej niewiele.

Gdy ty zaczynałeś jeździć, był ktoś kto mógł udzielić ci wskazówek?

- W moim kraju nie ma żadnego wybitnego żużlowca, więc to czego ja się nauczyłem, zawdzięczam tylko sobie. Przez te wszystkie lata nie było rodaka, który byłby mnie wstanie poprowadzić. Dlatego bardzo cenię sobie to, że startuję teraz w fantastycznym klubie - Caelum Stali Gorzów, a przede wszystkim to, iż mogę się uczyć od tak doświadczonego żużlowca jakim jest Tomasz Gollob. Dzięki temu, że on mi pomaga, ja nabytą wiedzę mogę przekazać chłopakom ze Słowenii.

Mimo wszystko twoi rodacy nie powinni czuć się tak bardzo zaskoczeni startem na nowym torze, bo Peterborough jest najbardziej europejskim obiektem spośród wszystkich żużlowych aren!

- Dokładnie tak jest! Ten tor dawał najbardziej wyrównane szanse, bo jest on generalnie najłatwiejszy spośród wszystkich brytyjskich obiektów. Szkoda, że pomimo tego, moi koledzy sobie nie poradzili. Zawody w Peterboroygh były jednak bardzo wyrównane dla innych drużyn, ale uważam, że Polacy byli fantastyczni i im najbardziej należało się to zwycięstwo.

Oglądałeś leszczyński finał?

- Oczywiście i muszę przyznać, że robiło mi się naprawdę żal chłopaków. Te zawody musiały być strasznie wyczerpujące, w końcu trwały ze cztery i pół godziny. Bardzo dobrze wiem, jak wielki jest to wysiłek fizyczny... Szacunek dla tych, którzy jeszcze wieczorem ścigali się w zawodach ligowych.

Uważasz, że nie odwoływanie meczy było słuszną decyzją?

- Z dzisiejszej perspektywy my jako drużyna nie możemy narzekać, bo w końcu odjechaliśmy dobre zawody i pokonaliśmy Gdańsk. Niemniej jednak sytuacja mogła się bardzo skomplikować. Co by było, gdyby komuś nie udało się dotrzeć na czas, albo gdyby któryś zawodnik był naprawdę mocno wyczerpany...

Albo gdyby stracił w finale pucharu swoje motocykle...

- O właśnie, wtedy dopiero byłby problem. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Ja mam za sobą takie doświadczenie, bo w Anglii przyszło mi startować dwukrotnie jednego dnia. Jeden mecz rano, drugi wieczorem. Jeżeli jest się do tego przygotowanym, to nie ma problemu. A wydaje mi się, że ci zawodnicy nie zdawali sobie sprawy, że taka sytuacja może mieć miejsce. Dowiedzieli się przecież dopiero późnym wieczorem w sobotę. Więc był to zarówno szok, jak i dość ekscytujące doświadczenie.

Skoro o podekscytowaniu mowa, to nie sądzisz, że przesadziłeś trochę ze swoją reakcją, gdy sędzia wykluczył cię z jednego wyścigu zawodów w Peterborough? Puściły ci nerwy?

- To dość zabawne, że ludzie twierdzą, iż byłem wtedy wściekły. To zupełnie nie tak! Chcesz wiedzieć, o co tak naprawdę mi chodziło?

Jasne, że tak!

- Dwadzieścia sekund przed startem ustawiłem swój motocykl pod taśmą. Kierownik powiedział, że wszystko jest ok. Odjechałem na chwilę do tytułu, żeby poprawić się na motorze i na sześć sekund przed startem ustawiłem się dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej! I nagle, gdy zostały zaledwie trzy sekundy, kierownik pokazuje mi, że mam się przesunąć. Oczywiście, że nie miałem żadnych szans! Wykluczono mnie zupełnie nie z mojej winy! Pomyślałem sobie wtedy: o nie panowie, tak nie będziemy się bawić. Jeżeli oni robili sobie ze mnie jaja, to czemu ja mam traktować ich poważnie.

I dlatego wjechałeś w taśmę?

- Doszedłem do wniosku, że skoro już zostałem wykluczony, to niech przynajmniej mają powód żeby mnie wykluczyć. To było kompletnie nie fair z ich strony! Na starcie pomiędzy mną a Leigh Adamsem był ogrom wolnego miejsca, przestawianie mnie było bez sensu... Dlaczego miałem więc nie jechać w tym biegu, skoro nie zrobiłem nic złego. Wjechałem w taśmę i wtedy dopiero sędzia zobaczył, za co powinno się wykluczać.

W kolejnej części rozmowy Matej Zagar opowie o swoich występach w lidze brytyjskiej i o tym, czy nadal liczy na występ w Grand Prix 2010.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)