Już w zeszłym roku gorzowianie byli bliscy spadku z PGE Ekstraligi - zajęli przedostatnie miejsce w tabeli i dalsze starty w najlepszej lidze świata zapewnili sobie dopiero w barażach. W klubie jednak doszło do szeregu zmian - jeszcze w trakcie ubiegłej kampanii nowym prezesem został Marek Grzyb, w zimowym okienku transferowym sprowadzono Nielsa Kristiana Iversena.
Na papierze Moje Bermudy Stal Gorzów ma mocny skład, bo znajdziemy tam mistrza świata Bartosza Zmarzlika, ligowych wyjadaczy w postaci Krzysztofa Kasprzaka czy wspomnianego wcześniej Iversena, byłego mistrza Polski Szymona Woźniaka i utalentowanego juniora Rafała Karczmarza. Tymczasem zespół przegrał pięć kolejnych spotkań i trudno doszukać się jakichś pozytywów.
Moje Bermudy Stal Gorzów niczym Get Well Toruń?
Przypadek gorzowskiego klubu można zestawić z tym, co działo się przed rokiem w Toruniu. Tam też zbudowano skład, który na papierze nie miał prawa spaść z PGE Ekstraligi. W kadrze był były mistrz świata Jason Doyle, zawodnicy gwarantujący punkty na własnym torze jak Chris i Jack Holderowie, doświadczony Rune Holta oraz dobrze znany w Gorzowie Iversen.
ZOBACZ WIDEO Zmarzlik dalej w Stali? Jak się prezes uprze, to zostanie
Tyle że zeszłoroczny plan torunian posypał się jeszcze przed inauguracją ligi, gdy poważnej kontuzji nabawił się Holta. W Gorzowie parę tygodni temu było tak samo - wypadek na treningu miał Iversen, czyli ten, który miał odmienić Moje Bermudy Stal po słabym sezonie 2019.
Podobieństw między Toruniem a Gorzowem jest więcej. Tak jak w Grodzie Kopernika od lat sugerowano, że nadszedł czas pożegnania z Chrisem Holderem, bo ten popadł w marazm, tak podobnie wygląda sytuacja Krzysztofa Kasprzaka. Obecna średnia biegowa doświadczonego zawodnika to ledwie 1,421.
- Na pewno widać tu podobieństwa. W obu składach byli i są mistrzowie Polski, mistrzowie świata, a wynik jest poniżej oczekiwań. Jazda Stali w tym sezonie jest makabryczna. Momentami, gdyby nie nazwisko na kombinezonie, można by powątpiewać w to, czy to faktycznie dany zawodnik siedzi na motocyklu - mówi Jan Krzystyniak, były żużlowiec i trener.
W Gorzowie się kotłuje
Kolejne porażki sprawiły, że atmosfera w Gorzowie jest nerwowa i trudno się dziwić. Nie wytrzymał nawet Bartosz Zmarzlik, mówiąc słowa "można wybaczyć, ale nie zapomnieć".
Niewiele brakowało, a Moje Bermudy Stal znajdowałaby się w innym położeniu. Zespół był bliski pokonania faworyzowanego rywala z Częstochowy, ale po dziesiątym wyścigu na stadionie spaliła się rozdzielnia. W efekcie spotkanie trzeba będzie powtórzyć i może się okazać, że za drugim podejściem "Lwy" spod Jasnej Góry okażą się lepsze.
Ostatnio doszedł też skandal z przerwaniem meczu w Grudziądzu. Prezes Marek Grzyb, który tak mocno naciskał, by zaliczyć wynik przerwanej konfrontacji z częstochowskim Eltrox Włókniarzem, w ciągu ledwie kilku dni obrócił się o 180 stopni i zażądał rozegrania zawodów w Grudziądzu od nowa. Powód? Źle przygotowany tor i kontrowersyjne decyzje sędziego Remigiusza Substyka.
Gorzowianie po dziewięciu biegach przegrywali 25:29, do tego stracili kontuzjowanego Andersa Thomsena. Gdyby spotkanie kontynuowano - najpewniej MrGarden GKM wygrałby znacznie wyżej i był bliski zdobycia punktu bonusowego za lepszy wynik w dwumeczu.
Doprowadzenie do przerwania meczu daje Moje Bermudy Stali nadzieję na bonus, który może być kluczowy w kontekście utrzymania. - W polskiej lidze jest moda na różnego rodzaju kombinacje, więc gorzowianom nie ma się co dziwić, bo bez Thomsena polegliby z kretesem. W takich sytuacjach każdy próbuje coś ugrać dla siebie. Im, jak widać, to się udało - dodaje Krzystyniak.
Nadzieja w słabym PGG ROW-ie
O ile przed rokiem kolejne porażki i nerwowa atmosfera w klubie ostatecznie pogrążyły Get Well Toruń, o tyle Moje Bermudy Stal Gorzów może się jeszcze uratować. I niekoniecznie będzie to zasługa ekipy znad Warty, a prędzej bardzo słabego beniaminka w postaci PGG ROW-u Rybnik.
Rybniczanie odstają od reszty stawki w lidze, na własnym torze pokonali gorzowian minimalnie (46:44) i w rewanżu będą stać na straconej pozycji. Może się okazać, że to właśnie spotkanie w Gorzowie zadecyduje o tym, która z drużyn pożegna się z elitą. Chyba że po drodze PGG ROW sprawi jeszcze jakąś niespodziankę i zdobędzie punkty na własnym torze. Na to się jednak nie zanosi.
- Właśnie w PGG ROW-ie widzę nadzieję dla gorzowian. Mimo słabej postawy zespołu, to jednak rybniczanie prezentują się jeszcze gorzej - mówi Krzystyniak.
Z drugiej strony, ewentualny spadek mógłby podziałać oczyszczająco na klub z Gorzowa, gdzie nie brakuje "spasionych kotów", jak to określił kiedyś były prezes tego klubu Władysław Komarnicki. Tylko, czy ktoś wyobraża sobie mistrza świata Bartosza Zmarzlika na I-ligowym froncie?
Czytaj także:
Rafał Dobrucki przyznaje rację Ryszardowi Kowalskiemu
Żużel może nie przetrwać 5-6 lat