Żużel. Rafał Dobrucki: Ryszard Kowalski ma rację. Dążymy do Formuły 1. Limitery nie dają oszczędności [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Rafał Dobrucki (z prawej) na zawodach reprezentacji.
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Rafał Dobrucki (z prawej) na zawodach reprezentacji.

- Świadomie czy nie, ale dążymy w żużlu do Formuły 1. A nie mamy żadnych podstaw, by to robić. Jeśli się nie ockniemy, to może być tak, jak pisze Ryszard Kowalski. Żużel nie umrze, ale będą problemy – mówi nam trener kadry juniorów Rafał Dobrucki.

[b][tag=62126]

Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: Żużlowy temat dnia to na razie wpis Ryszarda Kowalskiego. Tuner Bartosza Zmarzlika napisał, że żużel w tym roku to żenada i za 5-6 lat grozi nam jego koniec. Prawda czy populizm?[/b]

Rafał Dobrucki, były zawodnik, trener kadry juniorów: Może być tak, jak pisze pan Ryszard, bo cały czas podświadomie lub świadomie dążymy do Formuły 1. Nie mamy podstaw, żeby to robić, bo nie dysponujemy ani takim zapleczem finansowym ani biznesowym. Cały czas rosną nam koszty. Przez 25 lat nie było ani jednej zmiany, która doprowadziłaby do ich obniżenia.

Kierunek jest odwrotny?

Pod tym względem zgadzam się z panem Kowalskim. Ponadto nie mamy jako dyscyplina żadnego przełożenia na rynek zbytu, bo nie używamy sprzętu Hondy, Suzuki, Yamahy ani żadnego innego, który jest w ogólnym obiegu. Jeździmy na sprzęcie budowanym właściwie w jednej manufakturze, która z motocyklami oprócz żużla nie ma nic wspólnego.

ZOBACZ WIDEO Niebezpieczne upadki w meczu GKM - Stal! Kronika 7. kolejki PGE Ekstraligi

A nie jest tak, że silniki mają obecnie za duże znaczenie?

Silniki mają ogromne znaczenie. W tej chwili stosunek zawodnik - sprzęt to 20 do 80 proc. Chciałbym wrócić do żużla, w którym o tym, kto zdobywa trzy punkty w biegu w większym stopniu decydują umiejętności. Osobny temat to waga zawodników. Jesteśmy jedną z niewielu dyscyplin, w której nie waży się zawodnika z motorem.  A to generuje ryzyko, że żużlowcy będą spadać z motocykli. Swego czasu rozmawiałem z Markiem Cieślakiem, który na treningu szkółki mierzył czas 15-letniemu chłopakowi z wagą 50 kg i lekko się zdziwił, że jest lepszy od zawodników pierwszego zespołu.

Zgadza się pan, że przygotowanie torów to w tym roku żenada? Ryszard Kowalski napisał, że niemożliwym jest przygotowanie toru do walki, gdy ścieżka przy krawężniku jest tak samo przyczepna, jak ścieżka przy bandzie. Dodał, że nie trzeba być ekspertem, by coś takiego wiedzieć.

Jak pamiętam, w Anglii często przed samymi zawodami bronowało się tor po zewnętrznej i nikt nie miał z tym problemu. Mam wrażenie, że u nas w tym roku powstał inny problem. PGE Ekstraliga oddała trochę pola i zrezygnowała z meczów zagrożonych. Wtedy mieliśmy do czynienia z żenadą, o której opowiada pan Kowalski. Tory nie były przygotowane odpowiednio na przyjęcie wody, a prognozy mówiły, że będzie padać. Poza tym jest jeszcze jedna niebezpieczna rzecz. Skończmy z opowiadaniem, że na przyczepnych torach jest doskonałe ściganie. To rzadkość.

Mam wrażenie, że niektórzy mylą pojęcia. Na mocno przyczepnych torach nie ma świetnego ścigania, ale z drugiej strony nie należy ulegać presji zawodników, którzy mówią, że nie pojadą, bo padał deszcz i tor jest trudniejszy niż zwykle.

Zgadzam się z panem, że to dwie różne historie. Warto jednak powtórzyć, że na przyczepnym torze jest z zasady mniej ścigania niż na twardym. Problemem nie są ścieżki, ale sprzęt. Zawodnicy szukają optymalnych ustawień na limicie, tak aby wyciągnąć ze sprzętu 100 proc. Każda szpryca strasznie hamuje żużlowca. Można oberwać nią raz i stracić znacznie prędkość lub spaść z drugiej pozycji na czwartą. Tak wygląda dziś żużel. Takiego sprzętu się dopracowaliśmy.

Ryszard Kowalski ma również sporo zastrzeżeń do procedury startowej. Pyta, jakie znaczenie ma, czy zawodnik stoi 10 czy 15 cm od taśmy i dodaje, że zbyt dużo czasu poświęcamy na oglądanie powtórek, żeby sprawdzić, kto się ruszył.

Co do startów, to musimy zacząć od początku. Głosy są różne. Jedni najchętniej wróciliby do lat 70, kiedy można było jechać do przodu, tyłu i ruszyć, kiedy tylko się chce, o ile nie dotkniemy taśmy.

To ja za taki żużel dziękuję.

Zawodnicy mają stać pod taśmą. Kiedyś mogło być inaczej, bo jeździło się za czapkę śliwek. Teraz mamy w żużlu duże pieniądze i wygrana w wyścigu nie może być dziełem przypadku. Obecnie nawet najdrobniejszy ruch na starcie pomaga zawodnikom. Trzeba tego pilnować, ale potrzebujemy elektroniki, żeby to było skuteczne. Sędziowie muszą mieć lepsze narzędzia. A z tymi 10 czy 15 cm to nie do końca tak. Będę bronić sędziów. Wieżyczka w Częstochowie jest "siedem kilometrów" od toru. Sędzia ustawia zawodników w jednej linii, bo tak mówi regulamin, ale również po to, aby sobie pomóc w ocenie sytuacji. Kiedy wejdzie elektronika, a mam wrażenie, że musi, to problem zniknie. Każdy będzie mógł sobie wybrać, gdzie stoi.

Zgadzamy się jednak co do tego, że start powinien być umiejętnością, a nie dziełem przypadku.

Oczywiście. Musimy opracować pewien bufor i granicę ludzkiego błędu. Trzeba też pamiętać, że moment puszczenia sprzęgła nie jest równoznaczny z ruchem motocykla. Wiele rzeczy należy dograć, ale to jedyny kierunek dla żużla. Elektronika "na sztywno" będzie określać, kto się ruszył.

A denerwują pana komentarze dziennikarzy, którzy tyle opowiadają o silnikach, sprzęgłach, dyszach? Ryszard Kowalski twierdzi, że w piłce nożnej nie poświęca się tyle czasu butom Roberta Lewandowskiego.

Z tym się nie zgadzam, bo te buty Lewandowskiego nie mają aż takiego znaczenia jak sprzęt w żużlu. Poza tym mam wrażenie, że kibiców te rzeczy interesują. Pan Ryszard jest pracowitym człowiekiem i od wielu lat spędza mnóstwo czasu w warsztacie, więc pewnie nie chce mu się o tym słuchać. Ma to na co dzień i może go to męczy. Ja dostaję sygnały od ludzi, że chcą to wiedzieć. I mówmy o tym, bo zamiast tego często padają stwierdzenia, że ktoś wybrał złe przełożenie i przegrał bieg. A tymczasem żużel to dziś więcej zmiennych. Są dysze, zapłon, świeca, ciśnienie powietrza, temperatura i mnóstwo ustawień. To wszystko ma znaczenie, jak jedzie motocykl. Nie można spłycać dyskusji do zdania: nie trafił z przełożeniem. To nie takie proste.

Ryszard Kowalski krytykuje limitery obrotów. Miały zmniejszyć koszty, a jego zdaniem działają tak, jakby ktoś wrzucił do silnika samochodu garść piachu.

Dobre porównanie. Od samego początku ten pomysł był nietrafiony. Dla niektórych żużlowców wprowadzenie limiterów stało się tylko kosztem. Część z nich ruszała z pół gazu lub trochę więcej. Oni dopłacają, bo im limiter nawet nie zapracuje. Nie mieli stylu jazdy, który uzasadniałby jego wprowadzenie. Mamy zatem do czynienia ze sztucznym ograniczeniem. Tunerzy mają nie szukać obrotów, ale ten temat został przespany wiele lat temu, kiedy nie zablokowaliśmy min. skoku tłoka. To samo powiedział Tomasz Gollob podczas naszego wspólnego spotkania. Limiter stał się środkiem zastępczym.

A uważa pan, że limitery sprawiły, że niektórzy zawodnicy mają poważne problemy? Nie tak dawno męczył się nawet Bartosz Zmarzlik. Przegrywał wszystkie starty.

Nie wiem, czy u Bartka, ale u niektórych mogło tak być.

Może Ryszard Kowalski narzeka na limitery, bo spadły mu z ich powodu dochody?

Zakładam, że raczej wzrosły, bo niektórzy zawodnicy męczą się przez ich wprowadzenie i szukają w silnikach .

A czy mamy problem z sędziowaniem? Brakuje jasnych reguł i konsekwencji w decyzjach arbitrów?

Trzeba by rozmawiać o konkretnych sytuacjach. W Grudziądzu został wykluczony Anders Thomsen, a mi od razu przypomniał się mecz Abramczyk Polonia Bydgoszcz - Orzeł Łódź. Aleksandr Łoktajew dostał czerwoną kartkę, bo dojechał do płotu z Davidem Bellego. Dla mnie to były bliźniacze sytuacje.

Zobacz także:
Tuner Bartosza Zmarzlika pisze o żenadzie!
Łopatka Bewleya jednak złamana

Źródło artykułu: