Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: W piątek padł rekord. Mamy 657 potwierdzonych przypadków koronawirusa w Polsce. Czy to sygnał, że należy zrobić krok w tył i zrezygnować z 50 proc. widzów na stadionach?
Piotr Stencel, lekarz Polskiego Związku Motorowego: Mogę opowiedzieć, jak to wygląda w żużlu. Kluby otrzymały zarządzenie. Każdy wie, jak ma oznaczyć miejsca, żeby ludzie byli świadomi, gdzie można usiąść. Kibice muszą wchodzić na stadion w maseczkach. Po zajęciu oznakowanych miejsc i przy zachowaniu bezpiecznej odległości od innych można je zdjąć. Niestety, w telewizji widzimy, że niektóre osoby zdejmują maski, opuszczają te miejsca i skupiają się w grupach.
Dlaczego tak się dzieje?
Nie czytamy ze zrozumieniem. Ludzie potrafią przeczytać pierwszą część zdania, a później są już zmęczeni i cała reszta do nich nie trafia. Pamiętam, jak dzwonili do mnie przedstawiciele klubów i mówili, że minister ogłosił zdjęcie obowiązku noszenia maseczek, więc dlaczego mamy to robić w parku maszyn. Odpowiedziałem krótko: proszę czytać do końca. Masek nosić nie trzeba, o ile zachowamy dystans. Pewne rzeczy trzeba tłumaczyć od nowa.
ZOBACZ WIDEO Zmarzlik dalej w Stali? Jak się prezes uprze, to zostanie
A liczby z ostatnich dni powinny nas mocno niepokoić? Są rekordowe.
To zależy. Jeśli wskaźniki rosną, to od razu musimy zadać sobie pytanie, jak to się ma do wzrostu liczby wykonywanych badań. Zależność jest prosta i oczywista. Jeśli nie testujemy, to nie mamy pozytywnych wyników. Na pewno ważne jest to, że badamy osoby, które trafiają do szpitala na zabiegi planowe. One wiedzą, że niebawem zostaną poddane testowi i dlatego uważają. Mogą w końcu stracić szansę na zabieg, a wiadomo, że czasami czeka się na niego latami. Istotny jest zatem kontekst. Musimy wiedzieć, ile robimy testów i kogo badamy.
W czwartek mieliśmy 615 nowych przypadków przy ponad 23 tysiącach testów.
To oznacza, że trend jest niepokojący. Zwłaszcza jeśli w tej grupie mamy pacjentów planowych ze szpitali. Konsultanci od chorób zakaźnych ostrzegali już przed wyborami, że statystyki wcale się nie poprawiają, a dochodzi do rozluźnienia. Teraz wyniki są gorsze niż w momencie, kiedy wprowadzaliśmy restrykcje. Wszystko, co widzimy na ulicach, w sklepach, komunikacji miejskiej, z pewnością przekłada się na liczby.
Czy powinny wrócić obostrzenia?
Jedyna słuszna koncepcja to trzymanie się zasad, które już mamy. Czy są jakieś dane, że w Polsce jesteśmy lepiej chronieni przed koronawirusem? Nie ma. Jesteśmy podatni tak samo, jak inni, a jeśli dodamy do tego liczbę lekarzy przypadający na 100 tysięcy mieszkańców, to tym bardziej nie jest już tak kolorowo. W porównaniu do innych krajów Unii Europejskiej jesteśmy w tyle.
Co możemy w takim razie robić?
Tylko apelować. O unikanie zbiorowisk, stosowanie masek, środków do dezynfekcji, a przede wszystkim o zdrowy rozsądek. Bardzo istotne jest również to, żeby nie ukrywać żadnych niepokojących objawów. Podstawą jest jednak przestrzeganie tego, co już jest. Idziemy do sklepu, wsiadamy do komunikacji, wchodzimy na stadion? Zakładajmy maski. Nie mamy żadnej pewności, czy ktoś obok nas nie jest nosicielem.
Czy same apele wystarczą?
Nic innego nie jesteśmy w stanie zrobić. Nikt nie zdjął z nas obostrzeń i nie mamy systemu kar za ich nieprzestrzeganie, który można by skutecznie egzekwować. Często słyszę o osobach, które dostały mandat za brak maski, ale odwołały się do sądu i wszystko zostało uchylone. Owszem, można pójść do sądu i wygrać, ale co z tego, skoro możemy zarazić innych ludzi? Liczy się zdrowy rozsądek i musimy o niego apelować na każdym kroku. Te same zasady powinny obowiązywać w sezonie grypowym czy dotyczyć każdej innej choroby zakaźnej. Teraz wszystko zostało podpięte pod koronawirusa, ale jeśli mamy jakąkolwiek inną infekcję, to nie powinniśmy narażać innych i zostać w domu.
Niedawno mieliśmy pierwszy przypadek koronawirusa w żużlowej PGE Ekstralidze. Na COVID-19 zachorowała jedna z osób, która pracowała przy obsłudze meczu w Rybniku. Czy procedury zadziałały wtedy jak należy?
Jak najbardziej. Gdyby PGE Ekstraliga i komisarze sanitarni nie wałkowali tematu, jak istotne jest zgłoszenie niepokojących objawów, to ten człowiek mógł roznieść wirus. A wtedy puszczenie dwóch następnych kolejek mogło nam nawet zakończyć rozgrywki. To doskonały przykład, że zdrowy rozsądek jest szalenie istotny.
Pamiętam jednak, że od razu pojawiły się głosy o niepotrzebnej panice.
Lepiej "niepotrzebnie" się zgłosić do lekarza i zrobić badania niż udawać, że nic się nie stało. Każdy powinien mieć w sobie taką odpowiedzialność. W tamtym przypadku chodziło o los rozgrywek. Ukrywanie objawów mogło doprowadzić do rozłożenia ligi. W Rybniku procedury zadziałały i dlatego PGE Ekstraliga jedzie dalej.
Zobacz także:
"Lwy" lepsze od "Rekinów"
Obejrzyj Magazyn Bez Hamulców