Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Puchar z piekła rodem

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Gdyby nasi żużlowcy dali w finale DPŚ ciała, to na łysą głowę "Narodowego-Polewaczkowego" Cieślaka wylano by kubły pomyj, że za późno sięgnął po dżokera i że wstawił mało odpornego psychicznie "Protasia" zamiast Holty.

W tym artykule dowiesz się o:

Itp., itd. Kibole i żurnalisty nie wybaczyliby mu nawet srebra. Tak nadęto balon. Trochę racji w tym było, bo w finale przecież zabrakło porozbijanej i wykoszonej przez rosyjskie "Migi" ekipy Duńskiej (to trochę zbyt złośliwe z mojej strony, bowiem sytuację Łaguty z Nickim P. z Vojens można ocenić w dwie mańki), z którą zawsze mamy kłopoty, nawet u siebie na Smoczyku, jeździliśmy na własnym torze, a z Australią prawie spokojnie poradziliśmy sobie już wcześniej w półfinale w Peterborough. Kangury zresztą miały w składzie dziury. Ponoć, jak żalił się Sullivan, jego twarz nie spodobała się Crumpowi, więc posłuszny ichni narodowy menago Boyce skreślił Ryana. Być może w ten sposób skreślił też złoto dla "Aussies". Czyżby w kangurzym speedwayu wszyscy chodzili na kolanach przed "Rudym", jak u nas przed "Gallopem"?

Puchar musiał być więc nasz i był. Zdobyliśmy go rzutem na taśmę. Uff, wróciliśmy z dalekiej podróży, a zwłaszcza Cieślak. Znów jest najlepszym żużlowym coachem na świecie. Tylko nie w Atlasie, ale Nichollsowi, Wattowi czy Jędrzejakowi w tym sezonie nie pomoże już chyba nawet kadzidło.

Wszystkie cztery ekipy (łącznie z generalnie pierwszoligową – poza Sajfutdinowem - Rosją) świetnie się sprawiły w Lesznie, dzięki czemu mieliśmy przednie, dramatyczne widowicho. Szacunek jednak dla Australijczyków, którzy jechali na obcym torze i nie mogli sięgnąć po dżokera, a przegrali z nami tylko o punkt! Gdyby nie grymasy "Rudego" (w stosunku do Sullivana) i gdyby nie owa instytucja dżokera...

Ale cieszmy się tym, co mamy, czyli pucharem.

Jarek Hampel w takiej formie obecnie jest dla mnie drugim jeźdźcem globu, za Crumpem. Wiem, że się z tym nie zgodzą Sajfutdinow i Gollob, a swoje trzy grosze dołożą tu także Hancock, Adams, Andersen, Lindgren czy nawet Bjerre, lecz ja twardo stawiam na "Małego". On już nie tylko czaruje na startach, ale również nauczył się skutecznie wyprzedzać! I wreszcie robi to bezpiecznie dla siebie i dla innych. Zupełnie inaczej niż Sajfutdinow, który atakuje na "wyda, nie wyda". Emil to albo geniusz, albo szarlatan. W Lesznie objechał Hampelka kilka centymetrów za deflektorem motoru Polaka. A skąd Rosjanin wiedział, że nie trafi na przyczepne i nie pociągnie go w rywala? Wiecie, jaka byłaby z tego kupa!? Obaj polecieliby na wysokość drugiego piętra i spadliby poza tor. Kiedyś utalentowanemu Emilowi nie wyda.

Wracam jednak do naszych: Adrian zaskoczył wszystkich walecznością i odpornością psychiczną. Był mocnym punktem naszej drużyny, podobnie jak i Krzysio Kasprzak. Obok stremowanego "PePe" (ale i jego wciąż uważam za znakomitego zawodnika), tym razem najsłabszym ogniwem polskiej ekipy był jej kapitan Tomasz Gollob. Niemiłosiernie wygwizdywany za kiepską jazdę, uciekł spod topora wygrywając ostatni wyścig, decydujący o tytule. Dokonał tego na motocyklu Kasprzaka. To niepoważne, żeby młodziak miał lepiej przygotowany sprzęt na taką imprezę niż nasz lider i uczestnik Grand Prix, a nawet konkurent do medalu IMŚ. Ciekawe czy nasi dostali jakąś kaskę na przygotowanie maszyn na DPŚ. A jeżeli tak (powtarzam: jeżeli), to na co ją wydał Gollob, skoro jego motory nie wyciągały go ze startu, za to w polu... też nie chciały jechać do przodu?

I wreszcie rolnik spod Czewy, "Narodowy" Cieślak. Tak się tłumaczył w znakomitym wywiudzie, jaki dla "Gazety Wrocławskiej" przeprowadził z nim utalentowany red. Wojciech Koerber:

"Podobno w 22. biegu Kasprzak celowo puścił przed siebie Crumpa, byście mogli skorzystać z jokera. Prawda to?

- A jak?! Przecież po to trzymałem tego jokera, żeby w końcu go wypuścić. Wcześniej nie mogłem tego zrobić. Po pierwsze, gdyby Jarek Hampel pojechał w nim za siebie, straciłby wyścig. Po drugie, to by oznaczało, że walczymy tylko o srebro. A tu miało być na zasadzie albo wóz, albo przewóz. Albo rybki, albo pipki. Pewnie, że nie wszystko da się przewidzieć, ale wierzyłem, że to wyda. Miałem świadomość, że w innym wypadku będzie srebro, a wtedy ja zawisnę na jednym końcu sznura, a Gollob na drugim. Mnie by po prostu zeżarli za to srebro, bo balon napompowano strasznie. Te wszystkie festyny to było fajne, ale źle podziałało na psychikę chłopaków. W sobotę byłoby łatwiej, a tu straciliśmy handicap własnego toru. Zrobił się betonowy z luźną warstwą na wierzchu. Brakowało nam tej jazdy w barażu."

*Za to wiary nie zabrakło do końca.

"Przekonałem chłopaków, licząc po kolei, że w ostatniej serii startów cztery razy mamy pierwsze pole startowe. Że te cztery wygrane dadzą sukces. No i tak w zasadzie było. Kasprzak też prowadził i gdyby poszedł szerzej, to by Crumpowi odjechał. Szybszy był".

Marek to czasem "Cieślaczek-ściemniaczek", ale ma łeb do żużla jak sklep. Kazał więc całować się w tenże łysy łeb (w czółko konkretnie) swoim zawodnikom, żeby się zmobilizowali. Pieszczoszek całuśny z niego. Tylko Holta nie całował. Co na ten temat rzekł "Narodowy" red. Koerberowi?

"*Kiedy Rune Holta dowiedział się, że nie pojedzie także w finale?

- Po treningu w Lesznie.

I godnie to przyjął?

- Niegodnie.

*Ponoć wykrzykiwał i pokazywał różne dziwne rzeczy.

"Nie ma o czym gadać. Było mi przykro, ale tylko chwilę. Teraz już nie jest".

Było "You are a big, big liar?" Czyli powtórka z Półtorakowej? Holcie taka kaska umknęła sprzed nosa. Taka kaska! Po finale DPŚ nawet australijski dżentelmen Leigh Adam zaznaczył: - No i wreszcie wygrała prawdziwa reprezentacja Polski, a nie czterech biało-czerwonych plus Norweg.

I tyle w tym temacie. Ta wypowiedź Leigha z rodziny Adamsów oznacza bowiem, że inne żużlowe narody widziały, że my wstawiając do składu szybkiego Norwega gramy nie fair. Nikt inny tak nie robił. Dla mnie Rune jest szybszym i pewniejszym żużlowcem niż np. "Protaś" czy "Miedziak", ale cieszę się, że po puchar nareszcie sięgnęli zawodnicy nie tylko urodzeni i wychowani w Polsce, ale zarazem tacy, którzy tutaj nauczyli się speedwaya. To nasi wychowankowie. Oni nie powiedzą jak ostatnio naturalizowany amerykański koszykarz Logan o "typowo słowiańskiej urodzie", co to stwierdził, że dla niego wszystko jedno czy zdobywa punkty dla Polski czy dla... Afganistanu.

Zdziwko mnie dopadło, gdy uświadomiłem sobie, że mimo upadku szkolenia w polskich klubach, jesteśmy potęga i basta. Przecież, gdyby w DPŚ jeździły siedmio czy ośmioosobowe zespoły, to nikt by do nas nie podskoczył. Mamy przecież jeszcze Jagusia, Kołodzieja, Ułamka, Walaska, a za chwilę dojdą do nich Pawlicki, Janowski i Zengota! Kryzys światowego żużla jest jeszcze głębszy niż u nas. Tam w poszczególnych speedwayowych nacjach talenty i dobrych jeźdźców można policzyć na palcach jednej ręki!

I na koniec kolejna ciekawostka z owego szczerego wywiadu Cieślaka, tym razem o podziale łupów:

"A kto pomyśli o podziale finansowych premii? W sumie zbierze się blisko 400 tys. zł na zespół.

Ja jestem od roboty. Ale teraz to paru ojców na pewno się znajdzie. Nawet nie wiem, kto i jak to dzielił za złoto sprzed dwóch lat, co prawdę mówiąc trochę mnie wtedy zagotowało".

Jak barany na rzeź

Szybciutko skończyło się pucharowe szaleństwo i święto. Jeszcze tej samej niedzieli zostaliśmy z nieba ściągnięci nawet nie na ziemię, tylko jeszcze niżej, bo wprost do polskiego żużlowego piekła. Waśnie, wręcz awantury o nowe terminy przełożonych meczów, albo zmuszanie czołowych żużlowców do nadludzkiego wysiłku.

Tak m.in. o tym mówiłem już na tiwi:

"Niektórzy prezesi klubowi zachowali się egoistycznie, każąc swoim czołowym zawodnikom startować w meczach ligowych ledwie kilka godzin po wyczerpującym leszczyńskim finale. Zamiast przełożyć całą kolejkę. Sami zaś zasiedli wygodnie na trybunie VIP-ów, gdzie donoszono im kanapeczki. Prezes to ma klawe życie i ma wyżywienie klawe".

Swoje dodał Marek Cieślak:

"- To zakrawa na kpinę, zawodnicy to przeklinali. Ja dojechałem do domu przed 21 i byłem wypompowany. Przecież my przed 8 rano byliśmy już na stadionie. Później te konferencje, ciśnienie zaczęło schodzić".

Okazuje się, że w sprawie swego życia, zdrowia i śmierci żużlowcy-gladiatorzy nie mają nic do powiedzenia. Dla prezesów, sędziów i wielu kiboli są jak biali Murzyni od czarnej roboty. Dla uciechy gawiedzi mają bez szemrania zabijać się i łamać kręgosłupy na fatalnie przygotowanych torach i startować nawet w dwóch meczach jednego dnia! Bez szemrania.

Oto (nie)sławny sędzia Wojaczek Marek, co to sam nigdy nie jeździł na żużlu, ale zawsze wie najlepiej, wbrew solidarnemu (!) stanowisku drużyn KMO i Startu, uznał, że mokry, gąbczasty i niebezpieczny tor nadaje się do jazdy. Żużlowcy słusznie i jednomyślnie pokazali mu więc gest Kozakiewicza, przeto ogłosił on obustronny walkower. Sprowokował tą swoją decyzją zamieszki pod ostrowskim parkiem maszyn i bitwę pseudokibiców z ochroną oraz interwencję policji. No tak, Wojaczek jak zwykle musiał być główną gwiazdą imprezy. I co z tego, że nadto kontrowersyjną? Został potem ukarany przez GKSŻ zawieszeniem na trzy miechy za błędy proceduralne, jakie popełnił w Ostrowie. A ja uważam, że jemu należy dożywotnio podziękować za sędziowanie żużla, zanim nie doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia na torze lub poza nim.

Jestem wściekły na GKSŻ, która nałożyła grzywny na zawodników. Za co? Za to, że wreszcie mówili wspólnym głosem i zadbali o swoje bezpieczeństwo? Na to im zezwala kodeks pracy. Szef Komedii Piotrek Szymański napisał mi w mejlu, że GKSŻ w tym przypadku nie mogla postąpić inaczej. A jednocześnie nieśmiało zapytał: - A może rzeczywiście to kapitanowie obu drużyn wspólnie z sędzią powinni decydować?

Właśnie, uważam, że o tym czy tor nadaje się do jazdy czy nie, powinni decydować kapitanowie obu drużyn, a dopiero wtedy, gdyby im nie udało się dojść do consensusu, odpowiedzialność za podjęcie właściwej decyzji spadałaby na arbitra.

Krzysiek Słaboń, który przecież we Wrocławiu z powodzeniem startował na bagnie Shreka, i kopy mu niestraszne, opowiadał mi: - Bartek, na tym torze nie dałoby się pojechać z gazem!

To samo powtarzał jego stary, legendarny Robert Słaboń. A on wie, co mówi. Może gdyby trener Jasio Stachyra wcześniej aż tak nie zbronował ostrowskiej nawierzchni (ponoć dokopał się do wody), to ta potem lepiej zareagowałaby na deszcz.

Najgorsze, że w tej sytuacji kibole (bardzo wielu) na stadionie, a potem w internecie, bez żadnej litości żądali, by na tej gumie zawodnicy się pozabijali. Przecież zapłaciliśmy (te parę groszy) za bilety!- wściekali się. Coś kiepsko sobie cenią zdrowie i życie zawodników. Tylko potem nie ma komu pchać wózka inwalidzkiego – jak mawia mój wafel z Kanady, były żużlowiec Sparty Wrocław Krzysiek Zabawa. Na szczęście on zakończył karierę "na szlace" w zdrowiu (a wiecie, że Bobby Muszyński z Toronto zasuwa na żużlu w kraju "Klonowego Liścia" aż miło, leje nawet Legaulta – jesienią być może zaprezentuję Bobbiego na polskich torach).

Panowie Zawodnicy, ja na Waszym miejscu, dla takich kiboli nie przejechałbym nawet jednego okrążenia nawet po dobrym torze.

Panowie Żużlowcy, nie dajcie się prowadzić na rzeź jak jakieś bezwolne barany! Jeśli stowarzyszenie "Metanol" nabierze metanolu, sorry, wody w usta i w tej sprawie i nie wybroni jeźdźców z Ostrowa i Gniezna, to przestanę wierzyć w "Cegłę", "Sqrę", "Dobrusia" i w innych. A już zacząłem wierzyć w zawodową solidarność żużlowców... oj naiwny, naiwny.

Deszcz i galimatias

"Coś mi pokręciło głowę

czuję w sobie dziwny stan

nie wiem z jakiej to przyczyny

jest mi dobrze niech tak trwa

idę sam ulic sto

helikopter mi wiruje wciąż

nie wiem co kręci mną

kolorowych ludzi widzę krąg".

Jestem obecnie w stanie, który opisał w powyższej piosence pt. "Helikopter" gdański zespół Golden Life. Ja już, do jasnej Anielci, przestałem kumać tu czaczę i bazę. Pogubiłem się i już nie wiem, kto z kim przekłada mecz, i na kiedy. I którzy zawodnicy mogą wtedy pojechać, a którzy nie. Deszcz storpedował kilka spotkań, ciężko było zgrać nowe terminy, przez co Leszno awanturowało się z Zielonką (staję tu po stronie "Byków", ale o tym poniżej), natomiast Wrocek z Czewą i komisarzem Głodem z Ekstraligi. Stworzył się niezły bałagan, co trafnie podsumował Jason Crump:

"Speedway nie jest już tak mocnym sportem jak kiedyś. Światowy kryzys finansowy dołożył swoje, a zawodnicy zaczynają wątpić w stabilność finansową klubów i rozważają wycofanie się z Polski z powodu braku zaufania do Ekstraligi. Jej nieprofesjonalne działania mają wpływ na zawodników, którzy muszą dokonywać m.in. wielokrotnych płatności za transport. Ekstraliga straciła jakikolwiek szacunek w oczach wielu zawodników, a od dnia dzisiejszego w stu procentach również w moich".

"Sir Rudy" ma spóźniony refleks, ja to samo mówiłem już i pisałem wieki temu.

Ludzie listy piszą

Prezes Jozin z bazin leszczyńskich pochylił się nad umęczonymi zawodnikami, którzy mieli za sobą wyczerpujący psychicznie i fizycznie maraton, tj. finał DPŚ i poprosił falubazowego prezesa Robera Dowhana (ksywa "Biały Kołnierzyk") w niedzielę o godz. 15, żeby przełożyć wieczorny mecz ligowy w Zielonce na inny dogodny dla obu stron termin.

Plota mówi, że prezio Robert poczuł wtedy krew, schował się do szafy i wyłączył komórkę. To znaczy telefon. Ewentualny brak Adamsa, Hampela i Kasprzaka w składzie Unii, roztoczył bowiem przed nimi uroki zwycięstwa za trzy punkty! Niestety na mocno zbronowany zielonogórski tor (niebawem żniwa, a Żyto panie latoś obrodziło, że hej!) spadł deszcz i meczu nie dało się odjechać. Zresztą co to za radocha, skoro "Byki", wbrew zapowiedziom, stawiły się w Grodzie Bachusa w pełnym składzie? Plota, plotą, ale biało-niebiescy niepotrzebnie zrobili tylko pusty przebieg z Leszna. I z powrotem.

Dowhan jest niezwykle sprawnym, lecz jednocześnie zimnym biznesmenem. Czy on w ogóle kocha żużel? Na pewno kocha sztukę epistolarną. Z lubością pisuje listy do innych preziów: Władzia (Komarnickiego), a ostatnio do Jozina (Dworakowskiego). Do Jozina napisał, że on Robert jest niewinny, bo w dniu spotkania mecz władny jest odwołać tylko sędzia, a wcześniej... telewizja.

Może i Dowhan jest tu na prawie, ale te jego listy, niby takie ugrzecznione, zawierają między wierszami złośliwe, a nawet wredne szpile. Coś jak, tylko bez obrazy proszę, Rejent z "Zemsty"? Za to "Komar" to chyba Cześnik Raptusiewicz? A Jozin? Jozin to Jozin. Szacunek dla niego za zrozumienie sytuacji czołowych żużlowców po finale DPŚ!

A teraz dedykacja dla pana Dowhana (prosto od "Skaldów"):

"Ludzie listy piszą zwykłe, polecone,

piszą, że kochają, nie śpią, klną, całują się,

ludzie listy piszą nawet w małej wiosce,

listy szare, białe, kolorowe...

kapelusz przed pocztą zdejm".

I jeszcze jedno sympatyczny mi Panie Robercie: Na moje urodziny podarował mi Pan od Falubazu koszulkę z napisem "Iversen". Taka drobna uszczypliwość pod moim adresem. To teraz niech mi Pan da jego miejsce w składzie. Lepiej nie pojadę (zresztą czy można pojechać jeszcze gorzej od PUK-a?), ale za to jaka radocha będzie!

Tak czy siak, mecz w Zielonce trzeba było w końcu za kilka dni rozegrać. I warto było czekać, bo okazał się bardzo ciekawy. Miejscowi wygrali, lecz budzące się do życia (poza "Balonem") "Byki" uratowały bonus. Rewanż w finale play off? Tylko co na to Toruń i Gorzów?

O rety, Nicholls i Watt jadą!

Kiedy komisarz Głód wyznaczył datę rozegrania przełożonego meczu Włókniarz – Atlas i okazało się, że w drużynie wrocławskiej, z braku wolnego terminu, nie wystąpią Nicholls i Watt, to wśród wielu kibiców żużlowych w stolicy Dolnego Śląska zapanowała radość. Oni bowiem mają już dość tegorocznych wyczynów obu tych panów. Zwłaszcza pana N. Działacze WTS-u jednak rozdarli szaty, że nie uzbierają składu, a poza tym w czwartek jest też półfinał MPPK, w którym startują ekipy obu klubów. To fakt, że dziwne jest wyznaczanie meczu ligowego na dzień, w którym odbywa się oficjalna impreza PZM o randze mistrzostw Polski. Nie wie lewica, co robi prawica? Ta trójwładza (PZM, GKSŻ i Ekstraliga) w polskim żużlu nie sprawdza się. Inna sprawa, że kilka klubów spostponowało MPPK wystawiając na półfinały często jakieś swoje odpady, zamiast czołowych krajowych ścigantów. Co na to PZM? Będą kary? Jeśli kluby nie chcą tych rozgrywek to należy je po prostu zlikwidować i już.

Ale wracam do meritumu. Głód się zreflektował i wyznaczył nowy termin meczu: piątek. Teraz z kolei włosy z głowy zaczęli sobie wyrywać częstochowianie, że nie będą mieli nie tylko Pedersena, ale i Richardsona i bodaj Woffindena, sorry, już nie pamiętam... Fani WTS-u w postach odpowiadali im : - A do Gdańska to pojechaliście bez swoich liderów i sprezentowaliście Wybrzeżu trzy punkty, tak samo Polonii podarowaliście dwa "oczka". To przeciw nam też jedźcie w osłabieniu, żeby było... sprawiedliwie.

Taka to definicja sprawiedliwości po wrocławsku? Szefowa WTS-u pani Krystyna Kloc także ogłosiła urbi et orbi, mniej więcej, że dzięki wyznaczeniu meczu na piątek uwierzyła w sprawiedliwość i ducha sportu.

Zabrzmiało to podobnie zabawnie, jak protesty gdańskiego prezia "Marszałka" Polnego, że piątkowy termin meczu Włókniarz – Atlas to skandal, bo Czewa będzie osłabiona. A w Gdańsku to nie była? Zresztą nie wiem, czy akurat o fair play winien wypowiadać się gość, który przed sezonem bez sentymentów wyrwał Andersena Apatorowi podbijając cenę bodaj o dwieście tysięcy złotych. A teraz "Brzydkie Kaczątko" skarży się po duńskich gazetach, że Polny wisi mu za sześć meczów. Jakoś Torunianie nie zwinęli Czewie Pedersena, gdy on się do nich łasił po swoich kłótniach o kasę z Włókniarzem. Po prostu "Anioły" nie chciały zrobić "Medalikom" świństwa, a mogły. Ojciec dyrektor Rydzyk przecież na prośbę swego biznesowego herbatnika Karkosika (wspólna telefonia różańcowa) na pewno by je rozgrzeszył, choć Jasnogórzanie też są u niego pod ochroną. Pod Rydzyka ochroną znaczy się, a nie Karkosika, rzecz jasna.

Za Wrocek też się już kilka razy zarumieniłem, przeto Kochana Pani Krysiu i mój kolego po piórze Maćku Polny, nie uprawiajmy tu filozofii Kalego.

Z obowiązku włączył się do tej przepychanki prezes Częstochowy imć Maślanka, który choć wcześniej nic o tym nie wspominał, nagle zawiadomił, że w piątek na tamtejszym stadionie jest zaplanowana impreza charytatywna, w związku z czym nie ma gdzie wtedy rozegrać przełożonego meczu z Atlasem. Komisarz Głód znów jest na tropie. Wszczął śledztwo, dlaczego Włókniarz nie dysponuje w piątek stadionem. Żeby się Pan nie trudził Komisarzu Zawada czy inny Kruszonie, to doniosę Panu, że Włókniarz nie jest właścicielem stadionu, tylko MOSiR, który poza meczami żużlowymi (a na piątek nie planowano wcześniej żadnego speedwayowego spotkania) może sobie tam robić, co tylko chce. Więc niech się Pan odczepi od Czewy!

To jest zabawne, że w pewnym momencie zarówno we Wrocku jak i w wśród kibiców "Medalików" zapanowała panika, że Nicholls i Watt mieli wystąpić w przełożonym meczu (chodzi mi o już nieaktualny czwartkowy termin) z Włókniarzem. Tyle iż z zupełnie przeciwnych powodów.

Ostrów tonie

Działacze KMO muszą się czuć winni biedy, która dość nagle i niespodziewanie naszła na ostrowski speedway, bo panikują okrutnie. Ostatnio w desperacji zachowali się niczym amatorzy do kwadratu i upublicznili dotychczasowe (w tym sezonie) zarobki swoich zawodników. Zapewne tylko przez nieuwagę zapomnieli dopisać do tej tabelki sum, jakie wiszą poszczególnym żużlowcom. A przecież ci działacze z własnej woli podpisywali takie, a nie inne kontrakty ze ścigantami. Teraz zaś płaczą: - Przyszła na nas bieda!

I jednocześnie wpadli na "genialny" pomysł, który powinni natychmiast opatentować. KMO znalazł bowiem sposób na załatwienie problemu. Jest winny pieniądze Duńczykowi Madsowi Korneliussenowi. Ten nie doczekawszy się zapłaty, obrócił się na pięcie i wyszedł z parku maszyn, odmawiając startu w meczu w Rybniku. "Sprytni" działacze zawiesili go więc za to. Co za tupet!

To może, idąc za tym przykładem, niech wszyscy nasi prezesi klubowi zdyskwalifikują swoich zawodników, którym wiszą kasę i niech sami wsiądą na motory, i jeżdżą w meczach ligowych. Przynajmniej będzie śmiesznie. Byłoby też taniej, gdyby nie koszty leczenia lub pogrzebu.

A propos, czy KMO zawiesi także Harrisa? On też przecież, zdaje się, miga się od jazdy.

Kryzys miał dopaść kluby w sierpniu, a tu już wiele z nich ledwo dyszy w lipcu. Przyszła na nie bieda. Tak sobie pohasały z kontraktami, no i ten ekonomiczny wszechobecny kryzys, przez który mieliśmy ponoć przejść suchą nogą. Donald marzi, a świstak zawija...

Żużlowiec z Matplanety wygrał pod nieobecność "Małego"

Czepiam się czasem Tomka Golloba, bo poprzeczka przy jego nazwisku ustawiona jest wysoko, ale wiem, że na pasującym mu torze, jeśli chodzi o umiejętności czysto żużlowe, to jest to zawodnik z innej planety. Z Matplanety. Jak słusznie zauważył Krzysiek Cegielski, czasem wygląda to tak, jakby rywale z szacunku zostawiali Tomaszowi miejsce na atak. A naprawdę, to on sam w stylu czarownika potrafi przestawić motor z zewnętrznej na małą lub odwrotnie, bez wytracania szybkości i wjeżdża w każdą lukę! Zasłużenie sięgnął wczoraj po swoje ósme indywidualne mistrzostwo Polski. Czapka Kadyrowa jest szyta na jego rozmiar. Szkoda, że Hampel (mój ulubiony zawodnik, acz niesłowny, obiecał, że mi pomoże wrócić na tor, a tu telefon milczy) poległ wcześniej w eliminacjach, bo w finale na piknej Motoarenie byłoby jeszcze ciekawiej. "Sqra" choć cienko przędzie w Ekstralidze, zwłaszcza na wyjazdach, stał się specjalistą od finałów IMP. Swoja jazdą zasłużył na podium. I ślicznym kevlarem wzorowanym na skórze, w jakiej w latach 80. pomykał legendarny Romeo "Jankes" Jankowski. Łezka wspomnień się w oku zakręciła. Baliński, Świderski, Miedziński, Ząbik, ależ to walczaki! Kasprzak z taką formą już nie robiłby ogonów w GP. Brawa dla Kołodzieja i Walaska (szkoda, że ten ostatni przysnął na początku imprezy).

Miejscowi kibole wygwizdali na Motoarenie swojego "Miedziaka", że ten nie puścił przed siebie starszego kumpla z Unibaksu - Jagusia, czym odebrał mu szansę na bieg dodatkowy o srebro. Po pierwsze, to był turniej idnywidualny, a nie zawody drużynowe, po drugie jak obliczyłem (tylko uwaga, z matmy byłem najgłupszy w szkole!), że jeśli Kołodziej w XX biegu przyjechałby na metę trzeci, wówczas trzeba by było zorganizować barażowy miniturniej z udziałem wspomnianej "Jaskółki", Miedzińskiego, Jagusia, Skórnickiego i Walaska. Wszyscy wtedy mieliby bowiem po 10 pkt. na koncie (dobrze kombinuję?). "Miedziak" więc jechał po swoją szansę, dlatego powalczył i wygrał z "Jagodą". Nie można mieć do tego ambitniaka pretensji, ale ja bym... puścił Wieśka. Taki kolo jestem.

Smutno mi Boże, że Karolciu Ząbik i "Bali" zaliczyli taki okropny dzwon. Wracajcie chłopaki do zdrowia! Kiedy obaj leżeli w karetkach, to stadionowy spiker, ku pokrzepieniu tych poszkodowanych wojowników, krzyczał: Karol..., wówczas publika dopowiadała: Ząbik! To wciąż jej zawodnik. Gdy jednak spiker w ten deseń zagaił: Damian, to odezwały się gwizdy.

Pooooodłe! Zwłaszcza, że gdybym miał wskazać sprawcę tej kraksy, to musiałby wskazać na Ząbika. Toruń ma świetny stadion i mistrzowską drużynę, tylko część kiboli tam nie pasuje. Bo to psuje! Myślałem, że na finale IMP-u frekwencja w Toronto będzie większa. Tylko liga się tam liczy?

Do sędziego Najwera mam zaś kilka pytań:

1. Dlaczego nie powtórzył Pan wyścigu VII w pełnym składzie, tylko wykluczył Pan Balińskiego, gdy ten upadł na pierwszym łuku. A przecież tam, zdaje się, doszło do kontaktu Damiana z Kuciapą! Tak łatwo przychodzi Panu odbierać zawodnikom sportowe szanse i pieniądze?

2. Dlaczego przerwał Pan bieg XIV, kiedy Ząbik po upadku zdążył się już pozbierać, a nawet wskoczył, jak zauważyłem, na motocykl?

3. Dlaczego puszczał Pan lotne starty, a tylko raz przyznał się Pan do błędu i powtórzył procedurę?

4. Dlaczego tak szybko włączył Pan dwie minuty przed wyścigiem dodatkowym o srebro, że Kołodziej ledwo zdążył wyjechać na tor?

I wreszcie, jak sędzia i organizatorzy mogli dopuścić do tego, żeby zawody (z obawy przed deszczem) zaczęły się na 15 minut przed oficjalnie zapowiedzianą godziną? Kiedy arbiter puszczał już wyścigi, to ludzie stali jeszcze pod kasami, a ci przed telewizorami śledzili na innym kanale prognozę pogody. Takie rzeczy tylko w polskim żużlu?

Ciekawe, co byście powiedzieli, gdybyście kupili bilet do kina na godz. 18, a okazałoby się, że weszliście już w połowie filmowej akcji, bo seans w ostatniej chwili przesunięto na godz. 17.15!

Niedziela będzie nasza!

Dziś niedziela, a jak niedziela, to liga. Atlas, żeby mieć jeszcze papierowe szanse, nie może pozwolić Wybrzeżu na zgarnięcie trzech punktów. Ale wrocławianie nigdy w Gdańsku nie błyszczeli. Tak będzie i tym razem? Na to się zanusssi. W obu zespołach, poza Crumpem i Bjerrem, na ogół za bardzo nie ma komu jechać, ale nadmorscy będą przecież u siebie. Trzy oczka mają więc na wyciągnięcie ręki. Będę zniesmaczony, jeżeli Gorzów z fenomenalnym na tamtym torze Gollobem, polegnie w Bydzi. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że Polonia walczy o życie. Leszno na Smoku rozbije i tak już osłabionego, pechowego Włókniarza (specjalizującego się teraz w ratowaniu bonusów dla siebie). Falubazy raczej wygrają na Wrocławskiej z Unibaksem. I będzie to pewien test: komu tak naprawdę finał play off w głowie.

A jutro we Wrocku egzamin na licencję, z udziałem także miejscowych adeptów. Czyżby wreszcie koniec wiecznych kłopotów Atlasa ze składem? No i jeszcze ja jestem...

Bartłomiej Czekański

Źródło artykułu:
Komentarze (0)