"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Po meczu Moje Bermudy Stal - Betard Sparta przecierałam oczy ze zdumienia. Goście byli bezradni. Z drużyny, która w pięknym stylu ograła niedawno mistrza Polski z Leszna nie zostało poza Maciejem Janowskim chwilowo nic.
To była po prostu sportowa egzekucja. Tylko reprezentant Polski ratował honor rozbitych wrocławian notując dwie indywidualne wygrane. Olivera Berntzona idzie jeszcze rozliczyć, ale Maksym Drabik i same zera? Coś złego stało się z tym chłopakiem.
Do zakończenia rundy zasadniczej zostało jeszcze parę kolejek, ale Play-off dla Sparty stanął pod znakiem zapytania. A przecież ten zespół zawsze zapowiada walkę o najwyższe cele. I jeśli faktycznie wylądowałby na medalową rozgrywką, mielibyśmy do czynienia z małą katastrofą tego zespołu. To mógłby być sygnał ostrzegawczy, że należałoby rozpocząć gruntowną przebudowę składu.
ZOBACZ WIDEO Lampart dalej nie je mięsa: Z motocykla przez to nie spadam
Zostawmy jednak wicemistrzów kraju. Zwróćmy uwagę, że drużyny, które wzięły gości stosunkowo nieźle na tym wychodzą. Nicolai Klindt jest tego kolejnym potwierdzeniem. Duńczyk nie był nie wiadomo jaką gwiazdą eWinner 1. Lidze. Jeśli wierzyć medialnym zapewnieniom, do meczu ze Spartą podszedł z marszu i porozstawiał bardziej uznanych rywali po kątach.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni i jestem daleka od pisania pieśni pochwalnych pod adresem Klindta, ale jego przykład działa na wyobraźnię. Inni żużlowcy widzą, że sky is the limit, że na PGE Ekstraligę nigdy nie jest za późno.
Sprzęt gra ogromną rolę, ale wygląda to trochę tak, jakby różnica pomiędzy dwoma najwyższymi szczeblami w naszym kraju zacierała się. Nie ma już przepaści. Każdy żużlowiec ze ścisłego topu na zapleczu może skutecznie stawić czoła ekstraligowcom.
Na rynku transferowym coraz ciężej trafić zawodnika na tzw. pewne punkty. Policzylibyśmy ich góra na palcach dwóch rąk. To świetna informacja i szansa dla zawodników pokroju Klindta, czy młodego Holdera.
Znak, że może nie warto obracać się bez przerwy wokół tych samych nazwisk i polegać na zdartych płytach, bić się o nie w okienku transferowym, brać udział w licytacjach, a wziąć się za szukanie nowych perełek.
Zaryzykować, oglądnąć się za postaciami dużo tańszymi niż te, które funkcjonują od lat w najlepszej lidze świata, a formą nie wnoszą za wiele do drużyny. Pierwsza dziesiątka zawodników z pierwszej ligi jest naprawdę godnych wnikliwej obserwacji. Prezesi powinni zaryzykować i przewietrzyć trochę giełdę.
Pamiętam, gdy do mojego Rzeszowa ściągałam Davey'a Watt. Australijczyk był traktowany z dystansem, wszyscy pytali prześmiewczo za jego napisem z tyłu kewlaru, nawiązując do nazwiska, co?, kto to? Prawda nie było oczywistym wyborem, lecz trafiliśmy z nim w dziesiątkę. Żeby nie było znów tak słodko, braliśmy też Rune Holtę Z Częstochowy. Norweg z na naszym paszportem miał za sobą świetny rok, u nas był przewidywany do roli lidera. Wyszedł niewypał. Cały ten przydługawy wywód sprowadza się do jednego wniosku, zawodników absolutnie nie można szufladkować!
CZYTAJ TAKŻE: Majstersztyk Cieślaka. Przechytrzył Śledzia!
CZYTAJ TAKŻE: Komandos ze Słowenii szaleje w polskiej lidze