[b][tag=62126]
Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: W piątek rusza cykl Grand Prix. Kto zostanie w tym roku mistrzem świata?[/b]
Tomasz Gaszyński, były menedżer Tomasza Golloba: Śledzę z uwagą PGE Ekstraligę i występy zawodników w innych imprezach. Oryginalny nie będę. Moim faworytem jest Bartosz Zmarzlik.
Dlaczego?
Jedzie najrówniej. Miał dołek, ale zaliczył go na samym początku sezonu. Teraz prawie każdy ma swoje wzloty i upadki, a Bartek trzyma naprawdę wysoki poziom. Tak naprawdę nie musi wygrywać wszystkich rund, żeby zostać znowu mistrzem. Kluczowa będzie stabilna forma, a on to ma.
A ma pan swoją teorię, dlaczego Zmarzlik słabiej wszedł w sezon?
Uważam, że nie ma jednej przyczyny. Wspomniałbym o limiterach, późniejszym rozpoczęciu sezonu i zamieszaniu, które wytworzyło się wokół jego osoby po zdobyciu tytułu mistrza świata. Miał sporo marketingowych obowiązków. Był rozchwytywany i naprawdę dużo się wokół niego działo. To samo miał przecież kiedyś Tai Woffinden. Najważniejsze jednak, że ma już wszystko pod kontrolą.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Zmarzlik nie musi zmieniać klubu. Dobry kontrakt załatwi sprawę
Kogo jeszcze widzi pan w czołówce?
Emila Sajfutdinowa, Artioma Łagutę, Leona Madsena i Taia Woffindena. Wydaje mi się, że Brytyjczyk w tym roku się odbuduje.
A co z pozostałymi Polakami?
Chciałbym, żeby na podium było ich więcej, ale zapytał mnie pan o opinię, więc odpowiadam szczerze. Uważam, że medal wywalczy jeden nasz reprezentant i będzie to Bartosz Zmarzlik. Dla pozostałych sukcesem byłoby utrzymanie, ale i o to nie będzie tak łatwo. Chciałbym, żeby minimum jeden z nich zapewnił sobie pozostanie w cyklu na kolejny rok. Wszystko zweryfikuje jednak tor.
Powiedział pan, że Zmarzlik wygra, bo jedzie równo. Jeszcze bardziej regularny jest w tym roku Emil Sajfutdinow.
Zgoda, ale to żadne zaskoczenie. Emil od lat jedzie równo w lidze i Grand Prix. Może to źle zabrzmi, ale widzę u niego syndrom Leigh Adamsa. Często ma problemy w półfinałach, a to moim zdaniem najważniejszy bieg, który podczas każdego turnieju ma do odjechania zawodnik. Rosjaninowi często czegoś tam brakuje. Nie wiem, czy wynika to ze złego wyboru pól startowych, czy z czegoś innego. Trudno mi to określić, bo nie jestem blisko. Zauważyłem jednak, że Emil traci szanse w najważniejszym momencie. Wspomniany Adams miał to samo. Fenomenalna runda zasadnicza, a później coś uciekało. Australijczyk często jechał zbyt dżentelmeńsko. Zostawiał wszystkim miejsce, a przeciwnicy bezlitośnie to wykorzystywali, bo poczuli krew.
A kto może być czarnym koniem tegorocznego cyklu?
Postawiłbym na kogoś z dwójki Martin Vaculik - Maciej Janowski. Inna sprawa, że określanie ich tym mianem brzmi trochę dziwnie, bo to zawodnicy, którzy prezentują wysoki poziom i nie pojawili się znikąd. Nie wymieniłbym ich jednak w moim TOP 5, stąd taki wybór.
Jakie znaczenie może mieć to, że zawodnicy będą rywalizować dzień po dniu?
Rywalizacja dzień po dniu może okazać się bardzo ciekawa. Pewnie czasami będzie tak, że ktoś znajdzie coś w piątek i przełoży to na sobotę. Spodziewam się w związku z tym wielu zaskakujących rozstrzygnięć. Równie dobrze ktoś może odjechać fenomenalny pierwszy turniej, a w drugim błądzić. To jeden z argumentów, który przemawia za Zmarzlikiem. Cykl odbywa się w nietypowych okolicznościach, a on potrafi się bardzo szybko do nich dostosować.
Czeka nas osiem rund, a sześć odbędzie się w Polsce. W związku z tym mamy sporo kontrowersji wokół dzikich kart. We Wrocławiu pojedzie z nią Gleb Czugunow. W Gorzowie ma być Anders Thomsen, a w Toruniu mówi się o Wiktorze Kułakowie. Co pan na to?
Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest dzika karta i do czego służy. Moim zdaniem to narzędzie stricte biznesowe, które ma podbić sprzedaż biletów. Tak było zawsze i tak powinno pozostać. Przyjęło się gdzieś, że na ogół otrzymywał ją zawodnik z kraju, w którym odbywało się akurat Grand Prix. Jeśli cofniemy się do 1996 roku, to wtedy Tomasz Gollob, który wcześniej wypadł z cyklu, dostał dziką kartę na Wrocław, a później pojechał z nią jeszcze w innych rundach, bo organizatorzy poszli po rozum do głowy i zrozumieli, że takie rozwiązanie gwarantuje lepszą sprzedaż. Podobny mechanizm zadziałał w 2011 roku w przypadku toruńskiej rundy Grand Prix, na którą dziką kartę otrzymał Darcy Ward.
Czyli nie przeszkadza panu, że organizatorzy polskich rund nie wskazują Polaków?
Jasne, że fajnie byłoby wybrać Polaka, ale to musi iść w parze z aspektem biznesowym. Poza tym mamy już trzech klasowych reprezentantów w stawce. Uważam, że o kontrowersjach moglibyśmy mówić, gdyby ich brakowało, a organizatorzy i tak nie stawialiby na Polaków. To faktycznie by źle wyglądało. Teraz takiej sytuacji jednak nie ma, więc trzeba dać swobodę organizatorom, którzy działają w trudnych czasach.
Zobacz także:
To ich trener reprezentacji widzi na podium
Wielki wyczyn Grzegorza Zengoty!