W czwartek w szwedzkiej Bauhaus-Ligan odbyły się rewanżowe spotkania półfinałów play-off. To oznacza, że sezon wkracza w kluczową fazę. Rozgrywki jak na razie jadą bez przeszkód w ekspresowym tempie. Liga ruszyła przecież 11 sierpnia, a więc znacznie później niż w Polsce. Szwedzi mówią o wielkim sukcesie.
- Muszę przyznać, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony. Za nami wiele świetnych spotkań, a było sporo obaw, jak będzie wyglądać ten sezon, kiedy okazało się, że nie wszyscy czołowi żużlowcy wezmą udział w rozgrywkach. Szansę dostali Szwedzi i radzą sobie naprawdę nieźle. Można powiedzieć, że ją wykorzystali i zrobili krok w przód. Uważam, że naprawdę nie ma powodów do narzekań - mówi nam Krister Gardell, międzynarodowy sędzia żużlowy i działacz Europejskiej Federacji Motocyklowej.
Nadal 50 osób na trybunach
Szwedzi jeszcze przed startem rozgrywek narzekali na restrykcje. Pytali, dlaczego nie może być u nich tak jak w Polsce, gdzie w czasach pandemii kibice mogą zapełniać stadiony w 50 proc. W tej kwestii nic się u nich nie zmieniło. Mecze może oglądać maksymalnie 50 osób. - Wszystkie spotkania są jednak transmitowane w telewizji lub Internecie i gromadzą bardzo dużą widownie. Zainteresowanie jest zatem bardzo duże - tłumaczy Gardell.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Nowy regulamin miał pomóc beniaminkowi. W Apatorze zburzył jednak koncepcję składu
- Jeszcze niedawno było sporo dyskusji na temat zwiększenia liczby widzów na meczach piłkarskich, hokejowych i żużlowych. Na początek mówiło się, że mogłoby to być 500 osób. Nastąpił jednak delikatny wzrost zakażeń i rząd postanowił trzymać się obecnych zasadach. Takie podejście wydaje mi się zresztą całkowicie rozsądne - przekonuje.
Fala krytyki kluczem do sukcesu
Rząd dmucha w tej chwili na zimne, choć tak naprawdę kwestia pandemii jest pod kontrolą. Kiedy w Polsce mamy rekord zakażeń (2292 w piątek), to w Szwecji panuje spokój. Od dłuższego czasu liczba zakażeń jest na stałym poziomie. Dla przykładu 28 września odnotowano 296 osób z pozytywnym wynikiem testu na COVID-19. Dzień wcześniej było ich zaledwie 168.
To o tyle ciekawe, że spokój panuje w kraju, który na początku pandemii był krytykowany niemal ze wszystkich stron za zbyt liberalne podejście do koronawirusa i lekceważenie zagrożenia. - Mamy to pod kontrolą, bo większość ludzi zachowuje się w odpowiedzialny sposób. Do tego wcale nie potrzeba nakazów ani zakazów. Wbrew pozorom nasz sekret tkwi w krytyce, która na nas spłynęła - przekonuje Gardell.
- Obrywaliśmy za to, że nie zamykamy miejsc pracy ani ludzi w domach. Teraz okazuje się, że wszystko jest w porządku, ale zachowujemy czujność. Wiemy, że w dalszym ciągu musimy być odpowiedzialni, bo w niektórych dużych miastach widać ostatnio delikatny wzrost liczby nowych przypadków - tłumaczy nasz rozmówca.
Nowych ograniczeń w Szwecji w najbliższym czasie z pewnością nie będzie. W kraju panuje optymizm. - Zostajemy przy zgromadzeniach do 50 osób, a także z przepisami sanitarnymi w restauracjach. Jedzenie musi być podawane w odpowiedni sposób, goście muszą być rozmieszczeni w lokalach według zasad. Poza tym nadal zalecana jest praca zdalna. No i nie wychylamy się z domu, jeśli ktoś czuje, że ma jakiekolwiek objawy. Wiem, że mają zostać także poluzowane obostrzenia dotyczące odwiedzin w domach opieki, ale konkretne zasady nie zostały jeszcze wypracowane - podsumowuje Gardell.
W Szwecji odnotowano do tej pory 93 615 przypadków koronawirusa. 5893 osoby zmarły. Najgorzej sytuacja wyglądała w czerwcu. To wtedy padł rekord - 1698 osób zakażonych. Później sytuacja została jednak szybko opanowana. Tak jest do dziś.
Zobacz także:
Menedżer Apatora ma kilka opcji składu
Baron mówi, czy Unia jest w stanie zatrzymać sześciu seniorów