Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy Bartosz Zmarzlik wytrzymuje ciśnienie decydujących wyścigów, to w piątek i w sobotę dostał odpowiedź, która nie podlega dyskusji. Zarówno w 7. rundzie Grand Prix w Toruniu, jak i w decydujących zawodach w sobotę, Polak był pod ogromną presją, którą udźwignął jak wielki mistrz.
W piątek zaliczył upadek, którego skutki odczuwał szczególnie w sobotę. Wiedział, że musi awansować do finału, by utrzymać przewagę nad rywalami. W piątek zrobił to w wielkim stylu, wygrywając półfinał.
W sobotę emocje sięgnęły zenitu, bowiem Polak od początku męczył się niemiłosiernie. Tracił na dystansie pozycje wypracowane po starcie i był wolny. Kibice drżeli o losy tytułu mistrzowskiego Polaka. On rozwiał te wątpliwości w najważniejszym momencie wieczoru. W wyścigu półfinałowym cała trójka walcząca o złoto trafiła na siebie. Nie było mowy o korespondencyjnym pojedynku. Walka o tytuł trwała tu i teraz.
ZOBACZ WIDEO Prosty i złożony problem Krzysztofa Kasprzaka. Potrzebuje nowych wyzwań?
Fredrik Lindgren był piekielnie szybki. Tai Woffinden też wydawał się być kandydatem do finału. Polak wytrzymał jednak ciśnienie i zrobił niemal dokładnie to, co dzień wcześniej. Wszedł do decydującego wyścigu wieczoru, co oznaczało obronę mistrzowskiego tytułu.
Kamień spadł z serc tysięcy polskich kibiców. Najbliżsi Zmarzlika popłakali się ze szczęścia. Chwilę później mogli wyściskać swojego bohatera. Najpierw narzeczona Sandra, która spodziewa się dziecka mistrza świata, a za chwilę mama, Dorota. Później tata Paweł i szwagierka. Zmarzlik kipiał ze szczęścia. Również miał łzy w oczach.
Przyznam szczerze, że jestem pełen podziwu dla ojca Zmarzlika, którego obserwowałem niemalże przez całe zawody. Z boku wyglądał jak oaza spokoju. W środku chyba wszystko się gotowało jak u tysięcy polskich kibiców. Nerwy ze stali. Pełen szacunek, panie Pawle.
W piątek delikatnie apelowałem do Bartosza Zmarzlika, by oszczędził zdrowie swoich kibiców i najbliższych, i wygrywał w mniej dramatycznych okolicznościach. Polak nie posłuchał i znowu przyprawił rodaków o palpitacje. Gdyby obrona tytułu mistrzowskiego przyszła łatwo, ta radość i spełnienie nie byłoby tak wielkie. A tak, magiczny wieczór 3 października 2020 roku w Toruniu Polacy zapamiętają na długie lata.
Choć z drugiej strony, kto wie, czy za rok o tej porze Bartosz Zmarzlik nie napisze jeszcze piękniejszej historii, zdobywając hat-tricka, czego szczerze mu życzę. I dramaturgia może być równie wielka. Takie sukcesy przechodzą do historii.
Zobacz także: Zmarzlik najdroższy zawodnik świata, który może dogonić legendy
Zobacz także: Zmarzlik podziękował kibicom i mówił o marzeniach