Kamil Hynek, WP SportoweFakty: Zadebiutował pan w tym sezonie w PGE Ekstralidze, ale pewnie trochę inaczej pan sobie ten rok wyobrażał. Znając pana ambicję, apetyty były większe. Czego zatem nauczyły pana rozgrywki 2020 i jakie płyną z nich najważniejsze wnioski?
Siergiej Łogaczow, PGG ROW Rybnik: Kiedy podpisałem kontrakt na starty w PGE Ekstralidze doskonale wiedziałem, że jest ogrom pracy do wykonania. Byłem na to przygotowany psychicznie i fizycznie. Nie chcę zasłaniać się koronawirusem, ale on też dał nam po czterech literach. Nie było chyba zawodnika, który nie narzekałby na opóźnienie startu sezonu. Miałem bogate plany, ale wiele z nich z powodu pandemii upadło. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, więc z każdej sytuacji staram się jednak wyciągać wnioski. W międzyczasie starałem się harować jeszcze więcej, zdobyłem mnóstwo niezbędnego doświadczenia.
37. średnia (1,46) nie zwala może z nóg, ale czy byłby pan wobec siebie na tyle surowy i powiedział, że zderzył się z PGE Ekstraligą?
Przekonałem się na własnej skórze, że PGE Ekstraliga jest szalenie wymagająca, ale na pewno nie żałuję, że w końcu spróbowałem w niej jazdy. To było moje marzenie, które udało się spełnić. Już wiem, że będę chciał tam jak najszybciej wrócić. Warto jednak podkreślać, że to był dziwny rok dla żużla, ogólnie sportu. Usprawiedliwianie się, czy użalanie nie leży w mojej naturze, lecz brak sparingów, treningi wyłącznie na własnym obiekcie, te okoliczności nie sprzyjały w budowaniu formy. O tym też dużo razy wspominali moi koledzy z toru i ja się z nimi zgadzam w stu procentach.
Generalnie nie imponował pan szybkością, mówiło się o dołku sprzętowym?
Nie uciekam od stwierdzenia, że moje wyniki były sinusoidalne z naciskiem na słabe. Należy jednak wziąć pod uwagę z kim stawałem pod taśmą. Gdzie nie spojrzałeś, gwiazda światowego formatu. Wyciągając na szybko wnioski dostrzegam, iż pod kątem obycia, techniki jestem jeszcze daleko w tyle za PGE Ekstraligą. Dodatkową trudnością okazał się fakt, że praktycznie wszystkie tory były dla mnie nowością. Lwią część stadionów ekstraligowych widziałem po raz pierwszy na żywo.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Finał z najlepszym wyścigiem sezonu! Zobacz kronikę PGE Ekstraligi
Ma pan na kolejny sezon ważny kontrakt z PGG ROW-em, prezes Krzysztof Mrozek ogłosił parę tygodni temu, że mimo spadku zostaje pan w zespole. Jakie jest pana stanowisko?
Potwierdzam, obowiązuje mnie jeszcze roczna umowa i nigdzie się nie ruszam. Uwielbiam Rybnik, w klubie świetnie się czuję, nie mam na co narzekać. Plan zakłada błyskawiczny powrót do PGE Ekstraligi, więc ja z miłą chęcią spróbuję się do tego celu przyczynić. Już raz nam się udało awansować, nic zatem nie stoi na przeszkodzie, żeby powtórzyć ten sukces.
No właśnie ROW spadł z hukiem, wygrywając zaledwie jeden mecz. Przeanalizował już pan, dlaczego tak słabo wam szło?
Moja wersja jest krótka. Było za dużo rotacji w drużynie. Brakowało systematycznej pracy ze stałym składem. On się bez przerwy zmieniał, każdy się bał, że za chwilę wyląduje na ławie. To nie pozwalało wydobyć pełni potencjału z tej ekipy.
Pan właśnie na początku sezonu padł ofiarą tej nadwyżki w składzie. Zażarta walka o występ w zawodach też nie sprzyjał w tworzeniu dobrego klimatu wewnątrz zespołu i przede wszystkim dochodzeniu do formy?
Zwłaszcza, kiedy liga była za pasem, to napięcie było wyczuwalne. Koncentracja gdzieś uciekała, szukaliśmy odpowiednich ustawień, a na spróbowanie czegoś nowego, innego, najzwyczajniej w świecie nie wystarczało już czasu. Uważam, że dla każdego z nas będzie to nauczka na przyszłość.
Nie boi się pan, że w sezonie 2021 będzie powtórka z rozrywki? Znów będzie więcej zawodników niż miejsc w składzie?
Wole sobie teraz nie zaprzątać takimi tematami głowy. Na razie to wciąż wróżenie z fusów.
Obecnie siedzi pan już w rodzinnej Rosji. Kilka miesięcy sezonu w całości spędził pan jednak w naszym kraju. Jak przeżył pan tę rozłąkę i jak sobie radził przez ten okres?
Rzeczywiście pół roku poza domem, w dodatku jednym ciągiem, jeszcze mi się nie zdarzyło przebywać. Zawsze spotkania w Polsce przedzielała liga rosyjska, dużo godzin spędzałem w samolocie. Ale dla mnie to nie pierwszyzna. Od dawna jestem przyzwyczajony do długich wyjazdów. Rodzina także zdaje sobie sprawę, że wybrałem taki sposób na życie i jest pogodzona, że najczęściej ma mnie w domu od święta. Teraz, gdy tylko mi się nudziło, odwiedzałem siłownię, albo szedłem potrenować.
A jak panu współpracowało się z trenerem Lechem Kędziorą?
W sporcie, jak w każdej innej dyscyplinie, są chwile dobre i złe. Pan Leszek jest dobrym człowiekiem, słyszałem od niego w trakcie sezonu wiele słów wsparcia i otuchy, ale kilku jego decyzji nie potrafiłem jednak zrozumieć i tyle.
Żonglowaliście torem, nie zawsze był powtarzalny. Pana zdaniem powinniście trzymać się od razu jednego rodzaju przygotowania nawierzchni? Czy nie za długo trwało szukanie optymalnego rozwiązania w tej kwestii, bo wyglądało tak, jakbyście tego atutu w większości sezonu nie mieli.
Nawierzchnia podczas treningów i na meczu powinna być taka sama. Sęk w tym, że w tygodniu ścigamy się zazwyczaj ze sobą, a na zawody przyjeżdża rywal i weryfikuje siłę poszczególnych ekip. Istotną rolą jest, kto szybciej trafi z przełożeniami, a potem będzie umiał przekazać niezbędne informacje partnerom w taki sposób, żeby ci wdrożyli te wskazówki w życie. To następny ogromny bagaż, jaki schowam do swojego ekstraligowego plecaka zbiorów i zasad (śmiech).
CZYTAJ TAKŻE: Mateusz Szczepaniak żegna się z ROW-em
CZYTAJ TAKŻE: Były prezes Unii Leszno: W sezonie 2021 Byki nadal będą mistrzem!