Żużel. Po zdobyciu mistrzostwa świata "sodówka" mu do głowy nie uderzyła. Wspominamy Jerzego Szczakiela

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Jerzy Szczakiel
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Jerzy Szczakiel

Na pewno nie był ulubieńcem mediów. Zawsze cichy i spokojny. W 1973 roku w Chorzowie to jednak on porwał publiczność. Został mistrzem świata. Sprawił, że wszyscy oszaleli ze szczęścia.

1 września br. zmarł Jerzy Szczakiel - pierwszy Polak, który został indywidualnym mistrzem świata na żużlu. Szczakiel odszedł od nas dzień przed 47. rocznicą zdobycia przez niego złotego medalu w Chorzowie.

Naszego mistrza wspominamy wraz z Henrykiem Grzonką, który obserwował tamte zawody z perspektywy trybun. Grzonka to dziennikarz sportowy, który posiada ogromną wiedzę na temat sportu żużlowego.

Mistrzostwa świata par pierwszym krokiem do chwały

W 1971 roku w Rybniku odbył się finał mistrzostw świata par. Polskę reprezentowali Andrzej Wyglenda oraz Jerzy Szczakiel. Nominacja dla tego drugiego była ogromnym zaskoczeniem w polskim środowisku żużlowym.

ZOBACZ WIDEO Prezes PZM tłumaczy, skąd wziął się przepis o zawodniku U24 i dokąd ma zaprowadzić polski żużel

- Wszyscy spodziewali się, że razem z Wyglendą w parze pojedzie inny rybnicki as Antoni Woryna. Ówczesny szef Głównej Komisji Sportu Żużlowego, pułkownik Rościsław Słowiecki, postawił jednak na Szczakiela i miał nosa - mówi Henryk Grzonka.

Polacy pojechali świetnie i wszystkie biegi zwyciężyli 5:1. Wyczyn Biało-Czerwonych był tym bardziej wielki, że najgroźniejsi rywale dysponowali mocnymi składami. Szwecję reprezentowali Anders Michanek i Bernt Persson, a Nową Zelandię Ivan Mauger i Barry Briggs. To właśnie pojedynek z parą reprezentantów kraju kiwi był kluczowy w zdobyciu złotego medalu.

- Doskonale pamiętam bieg piętnasty. Andrzej Wyglenda jechał wtedy od krawężnika, a Jerzy Szczakiel z trzeciego pola. Nowozelandczycy myśleli, jak pokonać Wyglendę, ale zapomnieli o Szczakielu, który po starcie wyniósł się na zewnętrzną i pomknął po trzy punkty. Wyglenda, który jechał drugi, świetnie bronił się przed atakami Ivana Maugera i Barry'ego Briggsa - wspomina Grzonka. - Polacy po zdobyciu złotego medalu w parach zostali wpisani do Księgi Rekordów Guinnessa jako pierwszy zespół w historii, który wywalczył komplet punktów - dodaje ekspert żużlowy.

Kubeł zimnej wody na Ullevi

Niecałe dwa miesiące po wspaniałym zwycięstwie w rywalizacji parowej Jerzy Szczakiel zadebiutował w finale indywidualnych mistrzostw świata. 10 września na Stadionie Ullevi w Goeteborgu Szczakiel jako jedyny reprezentował Polskę.

Zawody skończyły się dla naszego zawodnika bardzo kiepskim wynikiem, gdyż zajął ostatnie miejsce. Debiut w imprezie tej rangi okazał się bolesny, ale jednocześnie był nauką przed kolejnymi tego typu turniejami. - Jurek nie dysponował podczas tego turnieju dobrym sprzętem. On praktycznie nie miał z czego zrobić wyniku - mówi Grzonka.

Pułkownik Słowiecki na posterunku

W 1973 roku, gdy finał indywidualnych mistrzostw świata odbywał się w Chorzowie, Polska mogła wystawić pięciu zawodników. O tym, kto spośród Polaków będzie rywalizował o miano najlepszego żużlowca globu, decydował w głównej mierze Złoty Kask.

Po ośmiu rundach tego turnieju wykrystalizowała się czwórka uczestników finału IMŚ. Do szczęśliwców należeli: Edward JancarzJan Mucha, Zenon Plech oraz Paweł Waloszek. Długo nie było wiadomo, kto będzie piątym Polakiem, który wystąpi w Chorzowie.

- Pułkownik Słowiecki wytypował do udziału w finale IMŚ Jerzego Szczakiela. Jego rywalem o ostatnie miejsce na turniej w Chorzowie był Andrzej Wyglenda, który ostatecznie pojechał tam w roli rezerwowego. Jurek dowiedział się o starcie w tej imprezie dopiero tydzień przed jej rozpoczęciem. Szef GKSŻ po raz kolejny wykazał się świetną intuicją w doborze zawodników na prestiżowe zawody - opowiada Grzonka.

"Kocioł Czarownic" eksplodował

W niedzielę 2 września 1973 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie doszło do najbardziej pamiętnego dla Polaków finału indywidualnych mistrzostw świata. "Kocioł Czarownic" był wypchany po brzegi. Sto tysięcy kibiców oglądało poczynania najlepszych żużlowców na świecie. Spośród reprezentantów gospodarzy przed turniejem największe szanse na sukces dawano Zenonowi Plechowi oraz Edwardowi Jancarzowi. Teoretycznie najsłabszym z Polaków miał być Jerzy Szczakiel, lecz on przyczajony po cichu robił swoje.

- "Eda" zawsze opowiadał, że przed zawodami marzył o tym, aby nie być ostatni na torze w Chorzowie. Doskonale pamiętał, co wydarzyło się dwa lata wcześniej w Goteborgu i koniecznie chciał uniknąć powtórki kiepskiego wyniku ze Szwecji -wspomina Grzonka.

Jerzy Szczakiel jechał w Chorzowie jak natchniony. Pierwsze trzy biegi turnieju przyniosły mu trzy zwycięstwa. Szczególnie ważna była wygrana w drugiej serii startów z Ivanem Maugerem, którego zdołał jeszcze pokonać Paweł Waloszek. Szczakiel w swoich dwóch ostatnich startach przyjechał do mety na drugim miejscu. Polak miał trzynaście punktów podobnie jak Mauger i stało się jasne, że do wyłonienia mistrza świata będzie potrzebny wyścig dodatkowy.

- W ostatnim wyścigu fazy zasadniczej "Eda" mierzył się m.in. z Ole Olsenem. Duńczyk był dobrym kolegą Ivana Maugera. Nasz zawodnik podejrzewał, że obaj żużlowcy byli w komitywie. Olsen miał przedłużyć prostą Szczakielowi, tak by ten nie miał szansy wygrać wyścigu - opowiada ekspert żużlowy.

Wyścig dodatkowy pomiędzy Szczakielem i Maugerem wszyscy oglądali na stojąco. Taśma została puszczona dość nierówno, ale to Polak wykazał się znakomitym refleksem. Nowozelandczyk został, ale później rozpoczął szaleńczą pogoń za Szczakielem. Mauger w ferworze walki upadł na drugim okrążeniu ze swojej winy, a 24-letni mieszkaniec Grudzic pomknął po złoto przy aplauzie publiczności. Sensacja stała się faktem.

- Zawsze mnie irytuje, gdy ktoś mówi, że Jurek został przypadkowym mistrzem świata. Przecież on przed zawodami w Chorzowie był już mistrzem świata par. Był już znany w świecie żużla. Podczas turnieju na Stadionie Śląskim miał świetny dzień, doskonale wychodził spod taśmy i w efekcie zdobył złoty medal - mówi Grzonka. - Dwa miesiące przed rywalizacją o mistrzostwo świata zmarła mama Jerzego. Ona była jego największą fanką. Może dlatego Jurek był tak zmotywowany, żeby dobrze wystąpić. Trzeba zauważyć na zdjęciach z zawodów, że podczas dekoracji był bardzo smutny - dodaje Grzonka.

Kontuzja i zakończenie kariery

Po zdobyciu mistrzostwa świata Jerzy Szczakiel był już człowiekiem spełnionym. Więcej znaczących sukcesów poza brązowym medalem drużynowych mistrzostw świata w 1974 roku już nie osiągnął. Jego karierę brutalnie wyhamował upadek z 1977 roku. Szczakiel podczas meczu ligowego uczestniczył w kraksie z Józefem Jarmułą.

- Nikt z nich nie chciał odpuścić i razem wyrwali sporo desek z bandy. Jerzy po tym upadku długo dochodził do siebie i później nie był już tym samym zawodnikiem co wcześniej. Po powrocie odjechał kilka spotkań, ale zdał sobie sprawę, że trzeba zakończyć karierę - opowiada Grzonka.

Jerzy Szczakiel zszedł z żużlowej sceny w 1979 roku w wieku zaledwie 30 lat. Całą karierę w lidze polskiej spędził w Kolejarzu Opole (1966-1979).

Jerzy Szczakiel prywatnie

Urodzony w Grudzicach zawodnik raczej nie miał wrogów na torze żużlowym. Był człowiek pogodnym, spokojnym, rywale go szanowali. Po zakończeniu kariery był gościem specjalnym na wydarzeniach żużlowych. Sam był też współorganizatorem zawodów pod nazwą "Jerzy Szczakiel zaprasza na Opolszczyznę".

- Po zdobyciu złotego medalu mistrzostw świata w Chorzowie Jurek pozostał takim samym człowiekiem. Tzw. sodówka mu do głowy nie uderzyła. Zawsze wspominał, że prawdziwą nagrodą za zwycięstwo był dla niego wyjazd do Madrytu na kongres FIM. Tam mógł spotkać mistrzów świata z innych dyscyplin motosportu. Najbardziej cieszył się z tego, że mógł stać na jednej scenie i jednocześnie przywitać się z najlepszym kierowcą Formuły 1 Nikim Laudą - wspomina Grzonka.

Nasz rozmówca był bardzo dobrym kolegą indywidualnego mistrza świata z 1973 roku. Wspólnie oglądali wiele turniejów żużlowych. Henryk Grzonka był tym, który podczas memoriałów im. Jana Ciszewskiego honorował Jerzego Szczakiela i Andrzeja Wyglendę, organizując jubileusze zdobycia przez nich mistrzostwa świata par.

- Pamiętam, że podczas jubileuszu 30-lecia ubrałem naszych bohaterów w skóry i plastrony. Ustawiłem ich na tych samych polach startowych, na jakich stali podczas pamiętnego wyścigu z Nową Zelandią. Jurek i Andrzej odjechali kilka kółek i otrzymali zasłużoną gorącą owację od rybnickiej publiczności - kończy Henryk Grzonka.

Czytaj także:
Wypadek mógł zakończyć jego karierę. Mateusz Bartkowiak wrócił na tor!
Zmiany w regulaminie. Będą ograniczenia startów. Tylko dwie ligi dla ekstraligowców

Źródło artykułu: