Każdego roku spotykamy się z tym samym zjawiskiem. Polscy juniorzy są doceniani, często wręcz gloryfikowani, za jazdę na poziomie młodzieżowym. Natomiast kiedy przeskakują w wiek seniora, to o wszystkim się zapomina. Wówczas dla wielu to oznacza koniec kariery. Chociaż, jak się wydaje, nie są wcale o wiele słabsi niż zagraniczna konkurencja, którą kontraktuje się w ich miejsce.
Wśród zawodników, którzy mieli poważne problemy ze znalezieniem pracodawcy byli m.in. Marcin Turowski, Damian Stalkowski, Kamil Wieczorek czy Igor Kopeć-Sobczyński. Oczywiście grono polskich zawodników bez klubu lub z kontraktami warszawskimi jest zdecydowanie większe. Czy więc można pokusić się o stwierdzenie, że przejście z wieku juniora na seniora niejako "zabija" polskich żużlowców?
- Myślę, że całe to przejście z wieku juniora do seniora jest trochę niepotrzebnie rozdmuchiwane. Zawodnicy młodzieżowi, poza pierwszym swoim wyścigiem, ścigają się cały czas z seniorami i jeżeli ktoś jest w stanie rywalizować na dobrym poziomie, to po przejściu w wiek seniora nie odczuje wielkiej zmiany. Większym problemem może być to z jakim zapleczem taki zawodnik wchodzi w wiek seniora - komentuje Patryk Malitowski, były żużlowiec, a obecnie ekspert telewizyjny.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
- Często młodzi zawodnicy jeżdżą na kontraktach amatorskich i kiedy kończy się wiek juniora, to sprzęt zostaje w klubie. Wówczas pieniędzy nie ma aż tak wiele, bo za punkt płaci się wtedy wręcz śmieszne pieniądze i zawodnik podpisując pierwszy seniorski kontrakt musi wywalczyć naprawdę solidne pieniądze za podpis, żeby się do sezonu dobrze przygotować. W większości przypadków nie ma takiej możliwości i wtedy powstaje problem - dodaje były zawodnik Sparty Wrocław.
Rzuceni na głęboką wodę
W przypadku młodzieżowców, którzy byli raczej ligowymi średniakami niż wybitnymi gwiazdami, to właśnie finanse są największym problemem. Wraz z końcem wieku juniora kończy się opieka klubu i część żużlowców nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Natomiast tego problemu często nie ma w przypadku zawodników zagranicznych.
Oni, choć często są jeszcze młodsi od Polaków, to przychodzą od razu ze swoim zapleczem sprzętowym, całym teamem i sponsorami. Można powiedzieć, że ich wartością dodaną jest profesjonalizm już od samego początku kariery. Kiedy to nie są chowani we wręcz szklarnianych warunkach.
Patryk Malitowski sam doświadczył tego przeskoku z pełnej opieki klubu na przymus radzenia sobie samemu. - Niestety, ale każdy oczekuje wyników byle jak najmniejszym kosztem. Tego niestety nie da się osiągnąć. Nie każdy pochodzi z bogatego domu czy też ma wielu sponsorów. Sprzęt jest drogi, a niektórzy udają, że tego nie widzą. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że rozpieszczania nie ma. Zarabiałem śmieszne pieniądze. W lidze przez cztery lata jeździłem na dwóch tych samych silnikach, a wymagało się nie wiadomo jakich wyników - mówi były żużlowiec.
Zagraniczni "liderzy"
Kolejnym z podnoszonych argumentów zarówno przez kluby, jak i kibiców jest właśnie poziom sportowy. Zatrudnienie zagranicznych "gwiazd" często jest porównywane jako sięganie po dobro wyższego rzędu. Wystarczy spojrzeć jacy stranieri zostali zatrudnieni przez kluby jeżdżące w polskiej lidze do walki o pozycję żużlowca U24.
Benjamin Basso, Jack Thomas, Tom Brennan, Kevin Juhl Pedersen to tylko pierwsze z brzegu przykłady zawodników, którzy mogą otrzymać szansę startu w lidze. Natomiast często chociażby takiej szansy walki na równych prawach nie otrzymują młodzi Polacy.
- Kluby wolą zagranicznych zawodników, ponieważ nic nie muszą inwestować, a zawodnik posiadający dobry sprzęt gwarantuje jakiś wynik. U nas żeby były efekty, to trzeba tym zawodnikom odpowiednio zapłacić, wtedy są efekty. Jednak żaden młody polski zawodnik głośno nie powie o braku pieniędzy na przygotowanie czy o deficytach sprzętowych. Takie stanowisko od razu wiązałoby się z karą finansową od klubu, a środowisko takie zdanie źle by odebrało - tłumaczy Malitowski.
Były zawodnik podkreśla również, aby swoich opinii nie budować tylko na tym co widać z zewnątrz, ponieważ to potrafi być bardzo złudne. - Kibic spojrzy i zobaczy, że Polak nie jedzie, bo jest słaby. Natomiast zagraniczny żużlowiec jest klasowy, bo robi jakieś punkty. Tylko od środka to wygląda zupełnie inaczej. Zapobiec można temu przekonując się, że warto inwestować w polskich juniorów. Kilka klubów to robi i mają z tego profity, ponieważ ich wychowankowie z powodzeniem przechodzą w wiek seniora - zauważa Malitowski.
2. LŻ polem doświadczalnym
Mogłoby się wydawać, że idealnym miejscem dla zawodników chcących okrzepnąć wśród seniorów jest 2. Liga Żużlowa. Trzeci poziom rozgrywkowy to teoretycznie miejsce z najmniejszą presją na wynik. Jednak przede wszystkim ten nieco niższy poziom rywali mógłby spowodować, że młodzi Polacy nie zagubiliby się po rozpoczęciu kariery na własny koszt.
Niestety składy wielu klubów, nawet tych drugoligowych, w dużej mierze bazują na obcokrajowcach. Jednakże przede wszystkim są bardzo szerokie, co również nie pomaga żużlowcom.
- Na treningach odbywa się małe Grand Prix o miejsce w składzie. Gdy dodamy do tego fakt, że na tym poziomie pieniądze za podpis często w ogóle nie obowiązują, bo klubów na to nie stać, to robi się problem - mówi Patryk Malitowski. - Gdzie indziej jak nie w 2. LŻ Polacy mają zdobywać doświadczenie, jeżeli nie mają budżetu i sprzętu pozwalającego im na walkę o najwyższe cele? To poziom, na którym można się pokazać. Wtedy być może ktoś takiego żużlowca zauważy i pomoże mu w osiągnięciu sukcesu - analizuje ekspert telewizyjny.
Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który stanowi przewagę zagranicznych zawodników. W dużej mierze, przynajmniej w niższych klasach rozgrywkowych, nie oczekują oni pewnego miejsca w składzie. Podpisując kontrakt liczą się z oczekiwaniem na swoją szansę, choćby ona miała trwać nawet pół sezonu. Posiadają inne rozgrywki i liga polska jest dla nich tylko uzupełnieniem i cenną nauką.
Inaczej sytuacja wygląda wśród Polaków. Jeżeli zawodnik z kontraktem w polskiej lidze nie dostaje szans na pokazanie swoich umiejętności, to popada w marazm. Nie stać go na kolejne inwestycje, a to blokuje rozwój.
- Niestety klubom pasują zagraniczni zawodnicy, którzy mogą czekać. Wśród Polaków tak nie jest. Jeżeli nie ma pieniędzy z regularnej jazdy, tworzy się duży problem. Często kończy się to odłożeniem kevlara do szafy i zawieszeniem żużlowej przygody - podsumowuje Patryk Malitowski.
Zobacz także: Paweł Baran o formacji juniorskiej Unii Tarnów
Zobacz także: Brytyjczycy doceniają Jasona Doyle'a