Żużel. Po bandzie: Dobre serce Rafała Dobruckiego [FELIETON]

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: gest zwycięstwa Rafała Dobruckiego.
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: gest zwycięstwa Rafała Dobruckiego.

- Nie da się być przyjacielem wszystkich, gdy stoisz przed wyborem, komu powierzyć misję walki za orzełka, a komu powiedzieć – wybacz, nie tym razem. Jeden tę gorzką ślinę przełknie, drugi zacznie pluć - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Ludzie zadają sobie pytanie, czy Rafał Dobrucki jeszcze bardziej urośnie przy reprezentacji. Tego mu życzę, zwłaszcza że sukces z drużyną narodową ma swoją cenę. Wie coś o tym Marek Cieślak, którego ciche dni z Tomaszem Gollobem przerodziły się w ciche lata. W długich siedem lat. Czas jednak sprawia, że rany pięknie potrafią obrastać bliznami i dziś panowie znów pamiętają tylko o chwilach chwały.

Proces selekcji rzeczywiście bywa niewdzięczny i potrafi ciążyć takiemu Narodowemu na wątrobie jak cholera. Że wspomnę też słabszy sezon sprzed kilku lat Maćka Janowskiego, którego Cieślak musiał wymienić przed finałem DPŚ na Kasprzaka. Krótko mówiąc - nie da się być przyjacielem wszystkich, gdy stoisz przed wyborem, komu powierzyć misję walki za orzełka, a komu powiedzieć - wybacz, nie tym razem. Jeden w emocjach zrozumie, drugi nie. Jeden tę gorzką ślinę przełknie, drugi zacznie pluć. Takie życie, taki sport. Walka, rywalizacja, ambicje, ego. Z drugiej strony - jaki byłby to sportowiec, gdyby po odsunięciu od reprezentacji nie poczuł w dołku pieczenia?

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Jestem przekonany, że Rafał Dobrucki wie, na co się pisze. Bo swoje przeszedł, nie tylko jako zawodnik, gdy kilka razy łamał kręgosłup. CV ma kolorowe i wiele sukcesów osiągnął, ale też kilka kuksańców przyjął. Musi świetnie wiedzieć, w których momentach zbyt miękkie serce okazało się powodem kłopotów i oskarżeń. We Wrocławiu do dziś wielu ludzi ubolewa, że w 2017 roku, w finale finałów przeciw Fogo Unii, pojechał Lebiediew, a nie Jędrzejak, który o braku miejsca w składzie dowiedział się kilka godzin przed meczem. Gdy uzbrojony po zęby, swoim busem, wjeżdżał do parku maszyn Stadionu Olimpijskiego. Przekonany, że przyjechał jako żołnierz na wojnę, a nie jako widz.

Kilka lat wcześniej media rozrabiały natomiast spięcie w Zielonej Górze, gdy Rafał Dobrucki, ówczesny trener Falubazu, przyznał na konferencji prasowej, że brak Jarosława Hampela w awizowanym składzie to nie jego decyzja (w domyśle - prezesa Dowhana?).

Albo sezon 2018. Jako szkoleniowiec Sparty, i reprezentacji Polski, nie miał serca wysyłać do dalekiego Daugavpils na finał DMEJ, w przeddzień półfinału play-off Betard Sparta - Fogo Unia, ani Drabika, ani siebie. Za to Kuberę - tak. Co ten raczej bez pardonu skomentował wówczas przed telewizyjną kamerą. Dodam, że mnie wtedy absencja trenera na Łotwie absolutnie nie przeszkadzała. Bo są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze, a finał DMEJ był, w mojej ocenie, niczym przy prestiżowym półfinale DMP. Skoro władze zezwoliły trenerowi łączyć funkcje, miał prawo zostać na miejscu, by dopilnować przygotowań do kluczowej rozgrywki.

Natomiast powoływanie pod broń wroga, skazywanie go na gonitwę i zmęczenie, a oszczędzanie swojego, każdy już mógł interpretować po swojemu. Niezależnie od faktu, że, gdyby Kubera miał do wyboru - tłuc się na Łotwę czy nie - wybrałby zapewne to pierwsze. Bo zakładam, że każdy nastolatek w tym wieku winien pożądliwie spoglądać na medal rangi mistrzostw Europy.

A więc te trójstronne relacje na linii prezes - trener - zawodnik bywają kłopotliwe, bo każdy ma swój interes, swoje ego, a czasem też honor. Stąd też bardzo dobrze się stało, że selekcjoner Dobrucki nie jest już pracownikiem żadnego klubu - jeden problem z głowy. Zastanawiam się jeszcze, co sensownego może wnieść przepis o konieczności powołania do reprezentacji zawodników startujących w eliminacjach mistrzostw świata i Europy (Piotr Protasiewicz, Jakub Jamróg, Paweł Przedpełski, Krystian Pieszczek), jak i nowych uczestników globalnych mistrzostw (Krzysztof Kasprzak).

Otóż reprezentantem Polski jest ten, kto wiosną i latem najszybciej zasuwa na torze, a nie zimą na biegówkach. I w związku z tym otrzymuje powołanie. Lub ten, kto sam to sobie wywalczył wcześniej na podstawie obowiązujących reguł gry. Zatem skład, który za chwilę poznamy, nazwałbym, jak co roku, "zimową kadrą Polski" lub też papierową. Bo jest ona, co zrozumiałe, efektem postawy w minionym sezonie. W 2014 roku taki Kasprzak został wicemistrzem świata i miał prawo śnić, że w nowym sezonie będzie złoto. Tymczasem w nowym sezonie reprezentanta raczej nie przypominał. A jednak nim był, bo wciąż się ścigał w cyklu Grand Prix i kraj reprezentował. Na co sam sobie zapracował. Jeśli Rafał Dobrucki nie widzi w kadrze Pieszczka czy Jamroga, to jego wybór, do którego ma prawo. Ale oni reprezentantami kraju będą, bo spełnili odpowiednie warunki.

Spójrzmy na piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę etc. Tu nikt nie powołuje reprezentacji kraju na rok do przodu, lecz na chwilę - na konkretny mecz lub konkretny turniej. W myśl najprostszych reguł, że jesteś wart tyle, ile twój ostatni występ. Jeśli Jerzy Brzęczek zauważy, że ktoś w PKO Ekstraklasie trzy razy celnie kopnął piłkę, i ani razu nie kopnął się przy tym w czoło, w jednej chwili ma prawo zrobić z niego reprezentanta, a nawet zabrać na mundial. I w drugą stronę działa to dokładnie tam samo - co z tego, że 15 lat temu Tomasz Frankowski pomógł awansować kadrze Janasa na mundial w Niemczech, bodajże siedmiokrotnie trafiając w eliminacjach do siatki? Gdy przyszło wybierać ekipę na turniej, okazało się, że Franka w kadrze już nie ma. Bo tak zdecydował odpowiedzialny za wynik selekcjoner. A w 2002 roku, za Engela, nie podobnie było z Iwanem?

Minister Sienkiewicz zauważył swego czasu w prywatnej rozmowie, że Polska istnieje tylko teoretycznie i podobnie jest każdej zimy z żużlową reprezentacją Polski. Bo komu się rzeczywiście należy plastron z orzełkiem, zobaczymy dopiero w trakcie sezonu. Dlatego średnio mnie to pasjonuje, jak liczna okaże się teraz narodowa drużyna. Czy będzie liczyła osiem nazwisk czy trzy razy więcej. Można by nawet powołać do niej wszystkich jak leci, gdyby nie drobny szczegół, że kadra powinna być nagrodą za wyjątkową pracę.

Niech zatem znajdą się w niej ci, dla których to duma i splendor, móc założyć zimą biało-czerwony dres i pokazać się w nim światu. A ci, którzy kręcą nosem, niech robią swoje na własną rękę, pozostając w tzw. kręgu zainteresowań. Bo to w końcu sport indywidualny i mogą mieć swoją osobistą receptę na sukces, którą nie chcą się dzielić z konkurencją. Natomiast chcą zrobić wszystko, by być przed tą konkurencją krok z przodu. Co zweryfikuje sezon.

Grunt, żeby Rafał Dobrucki miał wolną rękę i nikt go nie ograniczał zbędnymi paragrafami. Nowa kadra, nowe czyste karty. By nikt nie insynuował, że trener ma złamany kręgosłup. Niech personalnie może robić, co chce.

Jak dotąd, opieka Dobruckiego nad młodzieżową reprezentacją Polski okazała się pasmem sukcesów. Pewnie, że zdominowaliśmy świat, zwłaszcza gdy chodzi o małoletnich, ale na papierze nie zawsze wyglądało to wszystko tak jednoznacznie. Pamiętam choćby finał DMŚJ z 2017 roku. Owszem, byliśmy u siebie w Rybniku. Mieliśmy w składzie Smektałę, Worynę, Drabika, Kuberę i Karczmarza. Wtedy byli to jednak w większości osiemnasto-, dziewiętnastoletni chłopcy, a jednak nie dali szans równie wtedy młodym, ale i równie groźnym Kangurom w składzie Jack Holder, Fricke, Pickering, Kurtz i Lidsey. Tego farta kadrze Dobruckiego raczej nie brakowało. A gdy szczęście zaczyna się powtarzać, już nie jest to szczęście - mawiał Kazimierz Górski. To dobry znak.

Wiecie, czego ja bym sobie życzył na miejscu selekcjonera Dobruckiego? By kadrowicze zawsze odbierali telefon. A jeśli zdarzy im się nie odebrać, to żeby zawsze oddzwaniali. Innymi słowy - by obowiązywał wzajemny szacunek i by nikt nikogo nie stawiał w baaardzo kłopotliwej sytuacji.

A Wam, Drodzy Czytelnicy, wesołych świąt i rychłego nadejścia wiosny.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Gdy wjechał Gollobowi na plecy, nienawidziło go pół Polski. Słynny żużlowy okularnik obchodzi 51. urodziny
Rafał Dobrucki: Nikt nie ma u mnie nabazgrane w papierach. Wokół kadry było za dużo złych emocji [WYWIAD]

Źródło artykułu: