W czwartek 51. urodziny obchodzi Peter Karlsson. W latach świetności był jednym z czołowych żużlowców Szwecji. Startował w Grand Prix, zdobywał największe laury dla reprezentacji Trzech Koron. - Dziękuję bardzo za pamięć i życzenia - mówił Szwed, gdy zadzwoniliśmy do niego z okazji jego urodzin. - Mam się dobrze. Po trzech latach bycia menedżerem Dakarny Malilla, zrezygnowałem z tej funkcji. Będę teraz trochę dalej od żużla, ale nie wykluczam, że jak znów zatęsknię, wrócę do niego w tej czy innej roli - mówi były żużlowiec, który na brak wolnego czasu nie narzeka.
Na razie odpoczywa od żużla
- Prowadzę małą firmę transportową. Staram się też poświęcić czas rodzinie. Mój dzień jest wypełniony od rana do wieczora. Jestem zapracowanym człowiekiem także po zakończeniu kariery sportowej - mówi Szwed.
Peter Karlsson przez lata startów w Polsce reprezentował barwy kilku klubów. Do naszego kraju trafił w 1991 roku do Polonii Bydgoszcz. Jeździł także dla Piły, Rybnika, Torunia, Tarnowa, Lublina, Gorzowa, Częstochowy oraz dwukrotnie dla Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie w sumie spędził sześć sezonów i zdobył najwięcej punktów spośród wszystkich obcokrajowców dla klubów z tego miasta. W Ostrowie stał się jedną z legend, choć nie zrealizował najważniejszego celu dla klubu w latach jego świetności. Do dzisiaj jest to zadra w sercu kibiców.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło
- Starty w Polsce wspominam bardzo dobrze. To szmat mojego życia. Szczególnie pamiętam Ostrów Wielkopolski, gdzie z przerwami spędziłem sześć sezonów. To tam również kończyłem swoją karierę sportową. Nie mogę odżałować, że nie udało mi się za czasów, gdy klub sponsorowała firma Intar, awansować do ekstraligi. Wtedy Ostrów Wielkopolski był gotowy na starty w elicie. Dziękuję ostrowskim kibicom, bo zawsze byłem tam ciepło przyjmowany. Mam nadzieje, że w 2021 roku uda mi się ponownie odwiedzić to miasto - mówi Karlsson.
Nie awansował do ekstraligi, ale został legendą
Karlsson w połowie pierwszej dekady XXI wieku w Ostrowie bezskutecznie walczył o awans do ekstraligi. Wrócił po latach do tego ośrodka, już do innego klubu, z którym notował wzloty i upadki. Menedżerem w ŻKS Ostrovia był wówczas Andrzej Mizera, który bardzo dobrze wspomina współpracę ze Szwedem. Pamięta także wiele ciekawych anegdot z nim związanych. - Moja znajomość z popularnym "Pikejem" na dobre rozpoczęła się, gdy związałem się z ŻKS Ostrovią. Wcześniej był on dla mnie jednym z wielu zawodników jakich oglądałem w telewizji czy na stadionach - mówi Mizera.
- Sezon 2013 nie był dla Ostrovii udany. Spadliśmy wówczas z pierwszej ligi po thrillerze z GKM-em Grudziądz. Karlsson dwoił się na torze i poza nim, lecz to okazało się niewystarczające. Po degradacji odbyłem z nim żmudne rozmowy kontraktowe przez telefon. Pamiętam, że komunikację mailową utrudnił nam fakt, że draft umowy wpadł do spamu skrzynki pocztowej Petera - wspomina były menedżer ostrowskiego klubu.
- Szwed bardzo długo wstrzymywał się z decyzją o pozostaniu w Ostrovii. Nękałem go telefonami, często przeklinając słaby zasięg w jego szwedzkiej głuszy, ale też i skrzynkę pocztową, która włączała się notorycznie - dodaje Mizera.
Menedżer odkrywa także ciekawe kulisy prezentacji drużyny przed sezonem 2014. - Była ogromna presja, by domknąć skład i ogłosić go przy wypełnionej po brzegi kibicami sali Ostrowskiego Centrum Kultury. Informacja o tym, że lider zostaje miała być głównym punktem prezentacji. Trudności w złapaniu Szweda, dostarczyły mi kilku siwych włosów na głowie, ale w końcu się udało - wspomina po latach nasz rozmówca.
- Po znalezieniu kontraktu w spamie skrzynki mailowej i podpisaniu go przez Karlssona, pojawił się innym problem. Brak skanera. Ostatecznie wstępnie umowę otrzymałem na zdjęciach z telefonu dosłownie cztery godziny przed prezentacją. Peter szykował się wówczas do zawodów narciarstwa biegowego, ale ja wręcz go zmusiłem, by nagrał krótki film i przesłał mi go na telefon. Ostatecznie na koniec prezentacji Karlsson pojawił się jako joker, co prawda trochę oporny na technologię, ale za to z nartami na nogach i kijkami w rękach - śmieje się Andrzej Mizera.
Słynny okularnik - kibice zarzucali mu, że nie zauważył Golloba
Okulary to jedna z charakterystycznych cech Petera Karlssona. Stąd też mówiono o nim jako słynnym okularniku, których w żużlu tak wielu nie było. Szwed nie zawsze cieszył się sympatią polskich kibiców. W 1995 roku uczestniczył w koszmarnie wyglądającym wypadku z Tomaszem Gollobem podczas finału Drużynowych Mistrzostw Świata w Bydgoszczy.
- Szczerze mówiąc z tamtego wypadku niewiele pamiętam. Oglądałem go później wiele razy na powtórkach telewizyjnych. Zresztą do dzisiaj jest to dostępne w internecie. Nie zdołałem minąć Tomasza Golloba, któremu zdefektował motocykl, bo oślepiło mnie słońce. Powiem szczerze, że to niemalże cud, że z takiego karambolu wyszliśmy bez większych urazów. To wszystko wyglądało fatalnie - wspomina po 25 latach wydarzenia z Bydgoszczy Karlsson.
Polscy kibice nie do końca uwierzyli w opowieści Szweda o tym, że nie dostrzegł Golloba z uwagi na oślepiające słońce. Niektórzy zarzucali mu, że nie widział polskiego żużlowca unoszącego rękę na znak awarii maszyny, z uwagi na wadę wzroku i noszenie okularów. Bez względu na powód karambolu do dzisiaj widok wyginających się ciał żużlowców mrozi krew w żyłach.
Smakosz polskiego piwa
Karlsson nie krył, że lubił startować w Polsce. Przez lata występów w różnych klubach naszego kraju, zdążył poznać Polskę wzdłuż i wszerz. - Dobrze się u was czułem. Polska mi się bardzo podobała. Nie mogę się doczekać aż znowu odwiedzę wasz kraj - mówi Karlsson. - Mam nadzieję, że w przyszłym roku nadarzy się taka okazja - dodaje.
Szwed był smakoszem polskiej kuchni, ale nie tylko. - Mało kto z kibiców wie, że Peter lubił, szczególnie po wygranym meczu Ostrovii, napić się piwa Tyskiego. Niekiedy nie było na to czasu, bo napięty grafik meczowy sprawiał, że po meczu i szybkim prysznicu, zawodnik musiał pędzić z kierowcą na lotnisko, by zdążyć na lot do Anglii, gdzie w poniedziałek startował w meczach ligowych - wspomina Andrzej Mizera. - Zdarzyło się nawet, że kiedy nie zdążył skosztować złocistego trunku na miejscu, dostawał prowiant na drogę. Pewnego razu spytał, ile piw może wziąć na drogę. Odpowiedziałem, że tyle, ile zdobył punktów w meczu. Lekko zbladł, bo tego dnia zapisał na koncie 12 "oczek" - śmieje się Andrzej Mizera.
Trafił na ścianę sali konferencyjnej w Ostrowie
- Ścianę sali konferencyjnej w trybunie głównej Stadionu Miejskiego zdobi praca uznanego grafika Konrada Moszyńskiego, który z entuzjazmem przystał na moją propozycję umieszczenia dzieła w tym miejscu. Praca przedstawia legendy - ikony ostrowskiego żużla z różnych okresów. Wspólnym mianownikiem jest ich wyjątkowość i wkład w wyniki klubów z Ostrowa. Nie jest przypadkiem, że ze ściany spogląda na wszystkich zza swoich charakterystycznych szkieł, sympatyczny szwedzki okularnik, Peter Karlsson - zaznacza Andrzej Mizera.
W Ostrowie Karlsson mógł liczyć na specjalistyczną pomoc w każdym zakresie. Organizm doświadczonego żużlowca odczuwał skutki mniej lub bardziej groźnych kontuzji. - Ze względu na pechowy dla Petera sezon 2013 i wcześniejsze zaszłości m.in. wstrząśnienie mózgu, połamane żebra i strzaskany szósty krąg, jeździliśmy wspólnie do nieocenionego fizjoterapeuty Macieja Duczmala. Peter jako pacjent, a ja jako tłumacz. Do dzisiaj dźwięki towarzyszące "torturom", którym poddawany był zawodnik pozostają w moich uszach. Zawsze jednak po takich zabiegał Karlsson był stawiany na nogi i notował dobre występy - wspomina z uśmiechem były menedżer ostrowskiego klubu.
Karlsson był nie tylko najskuteczniejszym zawodnikiem drużyny, ale także wzorem dla młodszych kolegów. - W 2014 roku Peter odgrywał rolę dobrego ducha zespołu. Mieliśmy w składzie młode wilczki z fantazją Porsinga, Bellego i Lahtiego, dla których on był wzorem. Słuchali go z atencją i otwartymi ustami. Gracja i styl, z jakim Peter pokonywał łuki ostrowskiego toru, wzbudzały nie tylko mój zachwyt, ale wszystkich młodszych żużlowców. Kwitowali to przeważnie słowami "C’mon Andrzej! This is just Pikej" - śmieje się Mizera. - Taki był na torze, a poza nim legendą, ikoną, świetnym zawodnikiem i zabawnym facetem - kończy były menedżer ŻKS Ostrovia.
Zobacz także: PGE Ekstraliga powinna zrobić show z ogłaszania terminarza
Zobacz także: Co za gest Fredrika Lindgrena. Włókniarz w szoku