Żużel. Krzysztof Cegielski o szczęściu, powiększonej rodzinie i niedoszłej karierze piłkarza [WYWIAD]

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski z córką
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski z córką

- Jako nastolatek byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem. Musiałem wybrać: żużel czy futbol - mówi Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, a teraz ekspert. - Rodzina, żona Justyna i dzieci dostarczają mi ogrom szczęścia - dodaje.

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Cegielski był świetnie zapowiadającym się żużlowcem, którego kariera została brutalnie przerwana po wypadku w Szwecji. Poważne uszkodzenie kręgosłupa i rdzenia kręgowego sprawiły, że żużlowiec wylądował na wózku. Wielu lekarzy nie dawało mu szans na powrót do normalnego życia. Po latach rehabilitacji stanął na nogi. Przy żużlu pozostał. Jest cenionym ekspertem telewizyjnym oraz szefem Stowarzyszenia "Metanol". Ułożył sobie także życie prywatne. Ożenił się z koszykarką Justyną Żurowską, z którą doczekał się dwójki dzieci. Otylia ma 3,5 roku, a Ignacy przyszedł na świat w październiku tego roku.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Jak zmieniło się pana życie po tym, kiedy na świecie pojawiło się drugie dziecko?
Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, szef Stowarzyszenia "Metanol":

Najbardziej zmieniło się po narodzinach pierwszego dziecka, Otylki, ponad 3,5 roku temu. Przy pierwszym dziecku życie przewraca się do góry nogami. W naszym przypadku nie było to nic zaskakującego. Byliśmy na to gotowi i przygotowani zarówno ja ze swoimi sprawami zawodowymi jak i żona, która grała w koszykówkę, będąc już w ciąży.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Rozumiem, że nieświadomie?

Oczywiście. Często analizowałem później, jak poważne mecze żona grała, z kim walczyła, jak się obijała, jakie ciosy przyjmowała na boisku, będąc już w ciąży. Świadomie rzecz jasna nie podejmowałaby takiego ryzyka. Nie wiedząc o tym, że jest w ciąży, to się jednak wówczas działo. Wiem, że są sportsmenki, które wiedząc, że są w ciąży, grały jeszcze nawet w drugim miesiącu. U nas jednak tak długo to na szczęście nie trwało i podkreślam, że było to nieświadome. Kilka meczów jednak w ciąży żona rozegrała. Od momentu narodzin Ignasia, naszego drugiego potomka, w domu jest po prostu wielka radość. Nasze życie specjalnie się nie zmieniło poza tym, że dużo więcej obowiązków przy Otylce muszę wziąć na siebie.

Tata i mama w jednej osobie?

Są to obowiązki związane z przygotowaniem córki do przedszkola czy jej odbiorem. Staram się dostarczyć jej jak najwięcej rozrywek, żeby nie czuła, że coś zmieniło się na gorsze, bo przecież tak nie jest. Chyba w każdej rodzinie, kiedy pojawia się na świecie drugie dziecko, które wymaga większej opieki, życie trochę się zmienia. U nas też jest nieco inaczej, ale to jest fajny, świąteczny czas, więc cieszymy się naszym szczęściem.

Boże Narodzenie pewnie będzie wyjątkowe w powiększonej rodzinie?

Zawsze choinkę ubieraliśmy w Wigilię, a w tym roku od 6 grudnia jest już ubrana. Wybór choinki, bombek, gwiazdek i innych ozdób mamy już z Otylką za sobą. Myślę, że to pierwsze święta Bożego Narodzenia, które Otylka przeżywa na poważnie i absolutnie świadomie. Jest zatem zdecydowanie inaczej i jeszcze przyjemniej.

Z żoną tworzy pan bardzo sportową rodzinę. Chciałby pan, aby dzieci poszły w ślady rodziców, obojętnie w jakiej dyscyplinie, ale były też zawodowymi sportowcami?

Pewnie, że chciałbym. Jesteśmy ludźmi sportu i lubimy wszystko, co wiąże się z ruchem. Na dodatek tworzymy związek osób ze skrajnie różnych dyscyplin sportu. Od motocykli po taką zdecydowanie bardziej inteligentną grę, jaką jest koszykówka. Ten, kto się zna trochę na tym, wie, że to nie jest tylko rzucanie do kosza. Pomiędzy tymi skrajnościami jest jeszcze masa innych dyscyplin, którymi się interesujemy. Otylia praktycznie od urodzenia w telewizji widzi albo motory jeżdżące w kółko albo koszykówkę, oglądając mamę, a często także zieloną murawę i piłkę nożną.

Mam rozumieć, że pana dziecko nie ogląda bajek?

Nie, aż tak dobrze to nie jest. Z umiarem, ale oczywiście ogląda.

Wojny o pilota nie ma? Tata sport, a córka bajki?

Nie. Coraz częściej ogląda ze mnę sport. Lubi koszykówkę. Mówi, że będzie w przyszłości koszykarką, bo naśladuje w wielu kwestiach mamę. Aczkolwiek poprzez zajęcia judo, które odbywają się w przedszkolu mówi, że teraz najbardziej lubi judo. Może zatem wyjść na to, że wcale nie będzie koszykarką czy siatkarką, bo takie tematy też się przewijały, ale będzie uprawiać judo. Szczerze mówiąc, na tę chwilę chyba faktycznie jej to judo lepiej wychodzi niż koszykówka, bo strasznie się denerwuje, kiedy kozłowanie piłki nie idzie jej zbyt płynnie.

Córka jest wysoka jak na swój wiek? Mama koszykarka, tata wysoki żużlowiec. Przejęła wzrost w genach?

Ewidentnie tak. Jest bardzo wysoka jak na swój wiek. Jest najwyższa w przedszkolu nie tylko w swojej grupie, ale nawet spośród starszych dzieci. Lubi biegać, chyba że ja jestem na wózku, to wtedy ją nóżki bolą i nie może kroku zrobić, bo woli siedzieć u mnie na kolanach.

Jak spędzacie czas wolny?

Jeśli tylko pogoda pozwala, to staramy się dużo czasu spędzać na zewnątrz. Mieszkamy pod Krakowem, więc okoliczne boiska, place zabaw czy parki w Krakowie odwiedzamy bardzo często.

A kiedy Ignacy dorośnie i powie panu: "tato, chcę zostać żużlowcem"? Co pan wtedy zrobi, zważywszy na to, co pan przeżył w tej dyscyplinie sportu i jak ona pana doświadczyła?

Namawiał go na zostanie żużlowcem nie będę. Zdaję sobie sprawę, że żużel będzie prędzej czy później pojawiał się w jego życiu. Otylia jest też świadoma żużla. Wie, kiedy jadę na zawody. Rozpoznaje wujka Janusza Kołodzieja. Wie, który kask ma wygrać. Kibicujemy razem. Bardzo się cieszy ze zwycięstw wujka Janusza. To samo pewnie będzie w przypadku Ignasia. Wolałbym, żeby poszedł w tę drugą dyscyplinę sportu.

Ma pan na myśli koszykówkę, uprawianą przez żonę?

Patrząc na jego parametry, a przybiera średnio 50 gram dziennie i widać, jak idzie w górę, a także wszerz, może być wysokim koszykarzem, a może piłkarzem? Równie dobrze może zostać pianistą. Dziś nie mam pojęcia, jaką drogę życiową wybierze. To, co będzie chciał, będzie robił z naszym oczywiście wsparciem. Patrząc jednak na nasze geny, to pewnie będzie ciągnęło go w stronę sportu. Mam po cichu nadzieję, że może pójdzie w moją drugą dyscyplinę, która całkiem nieźle mi wychodziła, kiedy miałem 12-13 lat.

Czyli futbol?

Dokładnie. Kiedyś musiałem dokonać poważnego wyboru.

Piłka nożna czy żużel?

W czterech meczach międzyszkolnych podczas turnieju strzeliłem 16 bramek i prezes Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Gorzowie szybko mnie powołał do reprezentacji Polski Zachodniej. Pojechałem z tą reprezentacją na turniej do Hiszpanii. Nawet miałem licencję piłkarza Warty Gorzów. Musiałem w pewnym momencie wybrać, bo rozpocząłem równolegle treningi na żużlu.

Trudno było się zdecydować?

Kiedyś mój tata zawiózł mnie na trening piłki nożnej. Powiedziałem wtedy, że nie wysiadam z auta i ma mnie zawieźć na stadion żużlowy. No i zawiózł. Może, gdybym wtedy wysiadł i poszedł na trening piłkarski, życie potoczyłoby się inaczej. W każdym razie w piłkę też grałem nieźle.

Jak niedoszły piłkarz, a później żużlowiec, poznał żonę koszykarkę?

Justyna urodziła się w Gryfinie, a później mieszkała również w Szczecinie. Studiowała i zaczynała grać w poważną koszykówkę z kolei w Gorzowie. Poznaliśmy się jednak w Krakowie podczas meczu AZS-u Gorzów z Wisłą Kraków.

Wcześniej jednak wiedział pan, że jest taka koszykarka Justyna Żurowska?

Pewnie, że tak. Chodziłem nawet na mecze.

A żona znała żużlowca Krzysztofa Cegielskiego?

Owszem, znała. Dopiero jednak jak się poznaliśmy osobiście w Krakowie, to od tego momentu zaiskrzyło.

Żona zakończyła już zawodową grę w koszykówkę?

Oficjalnie jeszcze nie, ale z tego, co mówi, to nie zamierza już wracać na koszykarskie parkiety. Sytuacja w koszykówce żeńskiej nie jest do pozazdroszczenia. Nie ma motywacji, żeby wracać. Żona osiągnęła praktycznie wszystko. Zdobyła kilka tytułów mistrza Polski, była dwukrotnie najlepszą zawodniczką finałów. Grała z powodzeniem w jednej z najsilniejszych lig w Europie, czyli francuskiej. Trudno osiągnąć coś więcej. Poza tym Wisła Kraków niedawno zakończyła działalność. Trzeba byłoby zatem szukać klubu gdzieś indziej. Wyjazdy zagraniczne też już jej z całą rodziną raczej nie interesują. Na razie więc zajmujemy się wychowywaniem dzieci, mamy kilka dodatkowych zajęć zawodowych, więc na nudę nie narzekamy.

Jak pan się z żoną uzupełnia w domowych obowiązkach?

Nie ma jakichś sztywnych podziałów. No może poza karmieniem Ignasia, bo to jest jak na razie oczywiste. Czasami ja gotuję, czasami Justyna. Czasami nikt, bo nie jesteśmy mistrzami w kuchni. Poza tym uzupełniamy się w tym sensie, że komu bliżej czy łatwiej coś zrobić, to robi to.

Ma pan dylemat, czy w niedzielę jechać na żużel i być ekspertem w studiu telewizyjnym, czy może lepiej zostać z rodziną? Czy to jest już tak poukładane, że na wszystko znajduje pan czas?

Jeśli w rodzinie jest wszystko w porządku to po prostu jadę. Zrozumienie żony Justyny czy już nawet córki Otylki jest bezdyskusyjne. Żona też jeździła na mecze, czy nawet kilkudniowe turnieje i ja też to rozumiałem. Reszta się dostosowuje.

To, że tworzycie związek ludzi sportu pomaga zrozumieć takie sprawy?

Bardzo pomaga. Przyjeżdżam z meczów z różnymi doświadczeniami, przeżyciami czy przemyśleniami i spokojnie mogę porozmawiać o tym z żoną, która najczęściej ogląda te mecze w telewizji. Tak samo, kiedy Justyna była po treningach czy meczach, to dyskusja trwała do późnych godzin wieczornych. Mam taką naturę, że wydaje mi się, że szybko się uczę, więc zacząłem udawać fachowca w koszykówce. Prawda jest taka, że wówczas jeszcze nie wiedziałem, co to jest pick'n'roll czy inne specjalistyczne nazwy z koszykówki. Mogliśmy jednak podyskutować. Żona wiele razy podkreślała, że trudno byłoby jej wracać do domu po meczu, który dostarcza jej mnóstwo emocji i nie móc o tym porozmawiać z mężem.

W żużel żona też się wkręciła?

I to jeszcze jak. W przeszłości kilka razy była na meczach Stali Gorzów, gdy grała w AZS-ie, ale tak na poważnie w żużel wkręciła się przy mnie. Teraz jest już na takim poziomie zaawansowania w wiedzę żużlową, że mogłaby mnie spokojnie zastąpić w roli eksperta w telewizji. Justyna jest człowiekiem sportu, który czuje psychikę zawodnika, jego zachowanie na motocyklu. Zresztą sama jeździ motorem, więc coś tam wie na ten temat.

Patrząc na pana i słysząc radość w głosie, biorąc pod uwagę to wszystko, co pana w życiu spotkało, wydaje się pan być bardzo szczęśliwym człowiekiem. Tak rzeczywiście jest?

Wydaje mi się, że zawsze byłem szczęśliwym człowiekiem, ale nie sądziłem, że można być jeszcze bardziej szczęśliwym, a tak faktycznie jest. Rodzina, żona Justyna i dzieci dostarczają mi tego szczęścia tak dużo, że żadne inne przeciwności losu, które pojawiają się w życiu, nie przeszkadzają w niczym. Rodzina jest dla mnie bazą, odskocznią i enklawą, której się trzymam, chronię ją i cieszę się nią. Rodzina jest absolutnie najważniejsza. Ona daje mi siły do działania we wszystkich innych aspektach.

Zobacz także: Komarnicki: Reset w kadrze był potrzebny
Zobacz także: Piotr Pawlicki o powrocie do kadry

Źródło artykułu: