Żużel. Tak narodziła się gwiazda z Australii - Ryan Sullivan. "Miał potencjał, by być mistrzem świata"

Był 3 stycznia 1993 roku. Ryan Sullivan zdobył złoty medal mistrzostw Australii juniorów. Miał wówczas niespełna 18 lat. W ten sposób narodziła się kolejna gwiazda australijskiego żużla, która wkrótce była szlifowana w Polsce.

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=2610]

Ryan Sullivan[/tag] został legendą dwóch polskich klubów - Apatora i Włókniarza. W Toruniu zaczynał i kończył swoją przygodę z naszym krajem. W Częstochowie natomiast spędził kilka bardzo udanych lat. - Wypatrzyliśmy go już w trakcie jego juniorskich startów w Europie, bo zdobywał medale IMŚJ. W 1995 roku był trzeci w Tampere. W ten sposób zwróciłem na niego uwagę. W 1996 roku był już zawodnikiem w miarę rozpoznawalnym - wspomina Jacek Gajewski, były menedżer toruńskiego klubu.

Dokładnie ćwierć wieku temu Sullivan pojawił się w polskiej lidze. - Próbowałem się z nim dogadać już nawet rok wcześniej, ale nie czuł się jeszcze na siłach na starty w Polsce. Był wówczas na żużlowym dorobku. Brakowało mu zaplecza sprzętowego i finansowego. W 1995 roku nic nie wyszło jeszcze z jego zakontraktowania, choć mógł znaleźć się nawet w składzie. Pamiętam, że były wówczas kolizje terminów Marka Lorama, naszego podstawowego obcokrajowca. Sullivan nie skorzystał jednak z tej okazji - zaznacza Gajewski.

Ostatecznie w sezonie 1996 Ryan Sullivan zadebiutował w polskiej lidze, oczywiście w barwach Apatora. - Rozmowy kontraktowe poszły sprawnie. Początkowo byliśmy dogadani, że Sullivan będzie bardziej uzupełnieniem składu. Problemy Marka Lorama sprawiły, że coraz częściej on Australijczyk wskakiwał do składu. Byliśmy umówieni na trzy mecze. Po tych trzech spotkaniach, dwóch wyjazdowych w Rzeszowie i Tarnowie oraz jednym w Toruniu, widziałem, że Sullivan jedzie naprawdę dobrze - wspomina Jacek Gajewski.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Toruński klub mocno zaskoczył młodego Australijczyka, oferując mu renegocjację kontraktu. Bynajmniej nie chodziło o cięcie pieniędzy, a wręcz przeciwnie - podwyżkę i większą liczbę startów. - Pamiętam taką sytuację, że po tych trzech meczach, które stanowiły wypełnienie kontraktu przez Sullivana, zaprosiliśmy go na rozmowę po zawodach w Toruniu. Ryan był nieco wystraszony. Pojechał całkiem niezły mecz, ale jakieś wyścigi też mu nie wyszły. Zaczął nas nawet przepraszać. Powiedzieliśmy mu, że chcemy z nim renegocjować kontrakt, który nie był na jakimś wysokim poziomie na tamte czasy, nawet w porównaniu do krajowych zawodników. Australijczyk był zmieszany. Pytał, czy za dużo zarabia? Kiedy usłyszał, że chcemy mu podnieść stawki i jesteśmy bardzo zadowoleni z jego postawy, zrobił duże oczy - wspomina z uśmiechem jego późniejszy menedżer.

- Chcieliśmy być fair wobec Ryana i docenić jego dobrą jazdę. Widzieliśmy, że po pierwszym meczu w Rzeszowie Australijczyk dokonał dużych inwestycji sprzętowych. Za każdym razem przylatywał do Polski z angielskim mechanikiem, a w tamtych czasach bilety były naprawdę drogie. Chcieliśmy mu płacić trochę lepsze pieniądze, widząc jego zaangażowanie. Pamiętam, że ten kontrakt był renegocjowany i wówczas praktycznie jechał większość meczów do końca sezonu - wspomina Gajewski.

W 1999 roku Sullivan odszedł do Polonii Bydgoszcz. - Później wrócił do nas na rok, a następnie wylądował na dłużej w Częstochowie. Od 2007 roku do końca kariery w sezonie 2013 jeździł w Toruniu - dodaje nasz rozmówca. We Włókniarzu Australijczyk jeździł sześć lat. Zapisał się również złotymi zgłoskami w historii częstochowskiego żużla, choć z jego startami pod Jasną Górą wiążą się też pewne legendy.

Sullivan potrafił powiedzieć prezesowi Marianowi Maślance, że przeszkadza mu słońce na drugim łuku częstochowskiego stadionu. Twierdził, że trzeba poczekać na zmianę pogody, by dalej rywalizować. Był niesamowicie ambitny. Wsiadał na motocykl nawet kilka dni po operacji złamanego obojczyka. Był bardzo zapracowanym zawodnikiem. Nie potrafił skupić się na jednym celu. Może dlatego nigdy nie został mistrzem świata.

Ryan Sullivan to z pewnością jeden z największych nie do końca spełnionych talentów żużlowych. Przez kilka lat ścigał się w Grand Prix. Zdobył jednak tylko jeden, brązowy medal w sezonie 2002. - Na pewno było go stać na więcej. Miał potencjał, żeby zrobić więcej. Najbliżej tytułu był w 2002 roku. Wówczas mocno naciskał Tonego Rickardssona. Wygrał dwie rundy Grand Prix na początku sezonu. Wszystko pokrzyżował mu turniej w Chorzowie, gdzie złamał obojczyk. Tam poniósł trochę strat. Rzutem na taśmę w ostatniej rundzie przegrał srebrny medal z Jasonem Crumpem - wspomina Jacek Gajewski.

- Pamiętam, że to był jego sezon. W 2002 roku przychodził nawet do niego Tony Rickardsson i chwalił Sullivana. Uważał go wtedy za najgroźniejszego konkurenta w walce o złoty medal IMŚ. Szwed mówił, że będzie mu ciężko zdobyć tytuł. Najbardziej obawiał się właśnie Sullivana. Turniej w Chorzowie i słabsza jazda w drugiej części sezonu sprawiła, że Australijczyk stracił prowadzenie w cyklu, a ostatecznie skończył z brązowym medalem. Potencjał miał o wiele większy niż sukcesy jakie święcił. W czasach, gdy jeździł w Częstochowie wykręcał najlepszą średnią w lidze, a miał się w wtedy z kim ścigać. To był przecież okres Rickardssona, Golloba, Hancocka, Adamsa. Ten jeden brązowy medal IMŚ to na pewno mniej niż mógł osiągnąć - wspomina jego dawny menedżer.

Jacek Gajewski pomagał bowiem Australijczykowi w karierze. - Wiadomo, że jak Australijczycy przylatywali do Polski wszystko dla nich było nowe. Mimo że miał wsparcie ze strony Tonego Briggsa, to jednak klub też mu pomagał. Moja opieka wykraczała później nawet poza kwestie związane stricte z jego startami w klubie - wspomina Gajewski.

Sullivan stosunkowo szybko skończył karierę, bo w wieku 38 lat. W 2011 roku ożenił się z Polką, z którą doczekał się dwóch synów. - Aktualnie Sullivan mieszka w Australii. Z tego, co słyszałem żyje mu się całkiem dobrze. Ryan zawsze umiał mądrze inwestować pieniądze. W czasie, gdy jeździł potrafił zarządzać finansami. Jak na tamte czasy zarabiał w polskiej lidze dobre pieniądze. Wykorzystał to i mądrze inwestował. W momencie, gdy zakończył karierę sportową, może spokojnie sobie żyć. Obecnie działa w branży związanej z nieruchomościami. Od tej strony życiowej, na pewno dobrze mu się wszystko poukładało - kończy Gajewski.

Zobacz także: Konikiewicz: COVID-19 psychicznie dopadł każdego
Zobacz także: Kto z zagranicy zainteresowany startem w polskiej 2. LŻ?

Źródło artykułu: