"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Trwa czas zbierania plonów, rozstrzygania wszelkiej maści plebiscytów. Wyłoniliśmy ostatnio najpopularniejszego sportowca Polski, a finałowa gala to zawsze miły sobotni wieczór przed telewizorem dla nas, żądnych wrażeń krytyków kanapowych. Kto się ubrał najbardziej szykownie, a kto obciachowo. Kto wykorzystał swój czas antenowy, a kto się trząsł ze strachu. To bardzo wdzięczne zajęcie, kiedy nie ty wchodzisz na podest, by przemówić na żywo do wielomilionowego narodu, lecz odgrywasz nieco mniej stresującą rolę recenzenta w papuciach.
Ktoś powiedział, że trema zżerała pannę Igę Świątek. A według mnie pokazała się z jak najlepszej strony nasza rakieta. Sympatyczna, stonowana, do tego błyskotliwa i ze świetnym timingiem, gdy zauważyła, że nie rozumie jeszcze trawy, w przeciwieństwie do stojącego obok Roberta. Z pewnością debiut kosztował ją sporo zdrowia, jednak nie myślcie sobie, że to nowicjuszka. Otóż nie. To my poznaliśmy ją dopiero jesienią zeszłego roku, lecz tenisistka, która dostaje się do turnieju Wielkiego Szlema, musi mieć za sobą przynajmniej kilkuletni kurs poznawania świata. Staż, jakiego nie zdobędzie się w żadnej szkolnej ławce. Krótko mówiąc - panna Iga to od dawna świata obywatel. Zwiedziła go wzdłuż i wszerz, poznała z każdej strony, świetnie zna język obcy itd., itp.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Przedpełski nie ma gwarancji startów, ale jest pewny o swoje miejsce w składzie
Natomiast co do poszczególnych miejsc - już dawno temu przestałem się ekscytować ogólnopolską wojenką, co się komu należy. Bo to ZABAWA, w której nikomu nic się nie należy. Tu zawsze ktoś zostanie doceniony bardziej, a ktoś inny mniej. Bo jeśli w stawce mamy, dla przykładu, sześciu mistrzów świata, to jeden z nich musi zająć - w najlepszym wypadku! - dalekie miejsce szóste. A przecież jest najlepszy pod słońcem w swoim fachu. Czy zatem piąta pozycja Bartka Zmarzlika to szok i zdziwienie? Ani szok, ani zdziwienie. Ani też słabość środowiska, jak niektórzy próbują przekonywać. Bo jeśli tak, to przed rokiem środowisko okazało się mocarstwem. W osobistym rankingu wsadziłbym zapewne globalnego mistrza speedwaya gdzieś wyżej, tyle że osobiste rankingi nie mają tu nic do rzeczy - są tylko jednym głosem w całej masie.
Miło, że Zmarzlik wygrał przedostatnią edycję, bo pasował, że tak powiem, merytorycznie jako zwycięzca. Po wielu latach dołączył do legend Szczakiela i Golloba, a Robert Lewandowski nie miał wówczas na koncie triumfu w Lidze Mistrzów i kilku innych - zarówno zespołowych, jak i indywidualnych. Za to w minionym roku Lewy był wyjątkowy i zjawiskowy. The best. Dobrze, że zdążył zwyciężyć przed sezonem olimpijskim, może wojenka wybuchnie mniej zajadła - dlaczego Lewy, a nie ten WIELKI MISTRZ IGRZYSK. Lub odwrotnie.
Mówiąc wprost - nie musimy obrażać się na świat, gdy żużlowiec nie okaże się rokrocznie pępkiem tego świata. Powiem Wam, że z jednej strony taka mobilizacja środowiska do głosowania na swojego przedstawiciela to fajna sprawa. To miłe widzieć profil Falubazu nawołujący do wsparcia rywala zza miedzy. Natomiast z drugiej strony - osobiście tego nie potrzebuję. Wystarczy mi, że będzie żużlowiec w tej dziesiątce i godnie środowisko reprezentuje. Jak Zmarzlik właśnie. Bo organizacja takich akcji to raczej domena słabych, niedowartościowanych. Mocnym to do szczęścia niepotrzebne - oni swoją wartość znają.
Tę mobilizację słabych świetnie widać w plebiscytach regionalnych, o których sporo wiem, jako były wieloletni pismak Gazety Wrocławskiej. Tak, na szczeblu terytorialnym mobilizacja nawet niewielkiego środowiska jest w stanie wynieść swojego człowieka na sam szczyt. W efekcie, gdyby pod uwagę brać wyłącznie oddane głosy, jakiś kompletnie nieznany medalista mistrzostw Europy w karate... bezdotykowym musiałby wygrać z powszechnie znanym nie tylko w Polsce, lecz i na całym świecie medalistą igrzysk czy innej wielkiej imprezy. I, wierzcie mi, nie jest to właściwa reklama plebiscytu, choć sam nazwałem ją zabawą. No bo jak to wygląda, gdy napięcie rośnie, gdy konferansjer uroczyście ogłasza, że za chwilę poznamy gwiazdę wieczoru, a gdy gwiazda wchodzi, ludzie patrzą po sobie i pytają, kto to. Zmagałem się z tym problemem latami, dlatego gdy byłem szefem redakcji sportowej, wprowadziłem drobnym drukiem pewien króciutki, lecz kluczowy dopisek regulaminowy - że decydują głosy czytelników i... zdanie kapituły. Czarno na białym. Dzięki temu można było wyniki stymulować, by okazały się głosem rozsądku i środowiska, a niekoniecznie głosem szalonego rodzica gotowego wydać fortunę na swoje dziecko.
Po prostu szczęściu trzeba czasem pomagać, w białych rękawiczkach. Jak w tym dowcipie, mianowicie do egzaminatora w ośrodku ruchu podchodzi mężczyzna:
- Wie pan, moja córka zdaje jutro egzamin na prawo jazdy, ale... pewnie nie zda.
Na co egzaminator:
- Założymy się o trzy tysiące, że zda?
Problem w tym, że plebiscyty regionalne stały się sposobem na to, by przede wszystkim coś zarobić. Na esemesach. Stąd niezliczone konkurencje towarzyszące i niekończące się listy nominowanych z totalnymi wynalazkami. Może się na nich znaleźć każdy, kto przebiegł w życiu 30 metrów w pogoni za odjeżdżającym autobusem, a w kategorii "trener" każdy tzw. trener personalny z siłowni. Po AWF-ie, po kuracji sterydowej lub na kurczakonabolu. Teraz na czasie jest też kategoria "sportowiec dekady". Więc komputer wyszukuje wszystkie nazwiska nominowanych na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Zdarza się, że ktoś już nie żyje albo siedzi w więzieniu, ale jakie to ma znaczenie? A nuż ktoś wyśle esemeska.
Co do plebiscytów ogólnopolskich - te działają nieco inaczej, tu lista nominowanych jest swego rodzaju śmietanką. Natomiast one też rządzą się swoimi prawami i nie ma co się na nie obruszać. Że Kubacki, triumfator Turnieju Czterech Skoczni, był ledwie dziesiąty, a Stoch trzeci? Bo tak się złożyło, że akurat Kamil zaczął odlatywać światu w pierwszych dniach nowego roku, gdy głosowanie wchodziło w decydującą fazę. Ludzie mają gdzieś, kto, co zdobył. Ludzie, jeśli jest możliwość, zawsze zagłosują sercem i emocjami. Na swojego. Zupełnie jak w wyborach. Liczą się wrażenia artystyczne i aktualny stan ducha. A młodocianych fanek skoczków nie brakuje. Podobnie jak dziewcząt rozkochanych w wysokich, szczupłych siatkarzach. Jak Wilfredo Leon.
I nie pytajcie, przeciwnicy futbolu, co Lewandowski zrobił dla Polski. Bo po pierwsze - nie jest to żaden regulaminowy wymóg, zresztą Leon też jeszcze chyba niczym nie błysnął, poza świetnym przyjęciem. Weselnym z naszą rodaczką. A po drugie - wierzcie mi, że niespełnione marzenie Lewego to przekucie swojej najwyższej klasy światowej właśnie w sukces ojczyzny. To wielkie zwycięstwo z drużyną narodową. Bo z klubową już się spełnił.
A więc ambasadorów mamy obecnie naprawdę wybornych: Lewandowski, Zmarzlik, Stoch, Kubacki… I panna Świątek również, która zastąpiła Agnieszkę Radwańską. Isia udzieliła ostatnio wywiadu "Gali", w którym podkreśliła m.in.: - Czuję, że w końcu mam jakieś życie. Bo sportowcy mają go bardzo mało. To harówa, rutyna, a nawet monotonia. (...) Teraz doświadczam normalności.
Hmm, jakby to powiedzieć, Pani Agnieszko - harówa, rutyna, monotonia etc. Z tego, co obserwuję wokoło, wielu z nas ma całkiem podobne życie. Przez całe życie… Zresztą, co symptomatyczne, nasza wybitna tenisistka przyznała też, że najbardziej się obawiała tęsknoty za przeszłością. A więc nie jest ten żywot sportowca taki paskudny i nie do strawienia. Myślę, że każde dziecko, które może uprawiać sport, wygrywać i przegrywać, móc marzyć i snuć piękne perspektywy, wreszcie zbierać pierwsze owoce niekiedy katorżniczej pracy, ma piękne życie. Tak jak najlepsi żużlowcy, którzy przez sześć miesięcy w roku mają nieco czasu dla siebie. A przez pozostałe sześć robią to, co kochają i od czego są uzależnieni. Bo przecież nikt ich nie zmusza do odgrywania roli gladiatora ubóstwianego przez tłum.
Agnieszka Radwańska była wielką sportsmenką, bo sama sobie na to zapracowała, tymi ręcyma. A zaczynała - jak głosi rodzinna legenda, zapewne oparta na faktach - od wyprzedaży rodzinnych obrazów. Dlatego dziś może czuć wyjątkowe spełnienie. Piękna historia.
Kończąc - jeśli myślicie, że drugie miejsce za osiągnięcia ubiegłego roku nie uwierałoby Lewego, to jesteście w wielkim błędzie. Uwierałoby i to mocno, choć nie dałby tego po sobie poznać. Przez szacunek dla dokonań stojących obok kolegów sportowców z innych dziedzin. Bo gros największych sportowców chce wygrywać zawsze i wszędzie. Na zewnątrz trzeba jednak przekonywać ludzi, że to ZABAWA, a jednocześnie wielki honor i duma - po prostu być w tak zaszczytnym gronie. I to wszystko prawda.
Niech więc Zmarzlik, lub inny przedstawiciel sportu, który w minionym roku pozostał czynny wyłącznie dzięki Polsce, po prostu rokrocznie w tym gronie będzie. Ja go uznam za zwycięzcę.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
Dziewczyna uczy go języka polskiego. Zawodnik z Danii wywiadów udziela już po polsku [WIDEO]
Tomasz Piszcz chwali Motor za okres transferowy. Mówi o ważnej zmianie i braku Kubery [WYWIAD]