Żużel. Tomasz Bajerski próbował wyłudzić pieniądze. "Podrobiłem zaświadczenie o zarobkach"

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tomasz Bajerski
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tomasz Bajerski

- Otwierałem wtedy dyskotekę i potrzebowałem kredytu. Przyznano mi jakiś kredyt, ale trochę za mało. Podrobiłem zaświadczenie o zarobkach - mówił Tomasz Bajerski w programie "Trzeci wiraż" w nSport+.

Gościem Marcina Majewskiego, w kolejnym odcinku programu "Trzeci wiraż", był Tomasz Bajerski. Trener eWinner Apatora Toruń na antenie nSport+ opowiedział o swojej przeszłości związanej z pobytem w zakładzie karnym.

Bajerski był bowiem poszukiwany listem gończym. Zniknął, gdy miał zapłacić grzywnę za oszustwa, jakimi były wyłudzenia kredytów oraz próby pożyczenia pieniędzy z toruńskich banków za pomocą sfałszowanych dokumentów.

Aktualny trener Apatora Toruń przez wiele miesięcy ukrywał się przed organami ścigania, jednak odnaleziono go, gdy przebywał w Niemczech. - Jak już był ten wyrok prawomocny, to chciałem się sam zgłosić, ale po 9 września, po moich urodzinach. "Zawinięto" mnie jednak w Niemczech 15 sierpnia. Byłem wtedy u mojej siostry. Przyszli panowie, zapukali do drzwi i weszli do domu. Pan się na mnie spojrzał, wyciągnął karteczkę i powiedział, że przyjechali po mnie - mówił Tomasz Bajerski.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Te wspomnienia są szczególne dla Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika

- Droga z Niemiec do Grudziądza trwała 2 tygodnie, codziennie jechaliśmy po 2 godziny. Jeździliśmy raz w jedną stronę, raz w drugą. Zbierano z różnych zakładów karnych tych wszystkich, którzy byli deportowani do Polski. To były 2 tygodnie podróży w niezbyt wygodnym autobusiku - opowiadał.

- Wylądowałem w zakładzie karnym w Grudziądzu i odsiedziałem 16 miesięcy. Podrobiłem zaświadczenie o zarobkach. To się wydało i od tego cała afera się zaczęła. Nic nie wyłudziłem, to była próba wyłudzenia - mówił Tomasz Bajerski.

- Otwierałem wtedy dyskotekę i potrzebowałem kredytu. Przyznano mi jakiś kredyt, ale trochę za mało. W tamtych czasach wielu ludzi tak robiło i wielu się to udawało. Ktoś mnie zapewnił, że spokojnie można tak zrobić. Ja posłuchałem i dlatego to się tak skończyło - przyznał trener Apatora Toruń.

- To był zakład półotwarty. Przez to, że dobrze się zachowywałem, to wszystko się jakoś dobrze układało. Chodziłem do pracy, uczęszczałem codziennie na stadion Olimpii Grudziądz, gdzie pracowałem. To było po to, żeby nie siedzieć całe dnie i nie leżakować. Można powiedzieć, że były to przedłużone wakacje z małą ilością słońca - dodawał.

- Było dużo czasu na myślenie. Wychodząc z zakładu nie liczyłem na to, że jeszcze wrócę do żużla. Ciężko było mi żyć z tym, że odsiedziałem wyrok i byłem karany. Jakoś sobie jednak poradziłem. Najpierw zostałem trenerem w Poznaniu, potem przyszedłem do Torunia. Powrót do żużla to taka niespodzianka. Myślałem, że już do tego nie wrócę - opowiadał.

- Mocno "zabrudziłem" sobie nazwisko. Od 7-8 lat staram się je "czyścić". Ogólnie uważam, że poniosłem odpowiednią karę za to wszystko. Ta łatka niestety będzie przy mnie już zawsze. Ale nastąpiła za to selekcja naturalna przyjaciół i znajomych. Pozostali rodzice i parę najbliższych osób. Cała reszta się odsunęła - stwierdził.

Zobacz także:
Żużel. Miał zebrać doświadczenie, a został mistrzem świata. Gary Havelock zaskoczył wszystkich
Żużel. Spędził 14 lat w jednym klubie. Kibice w Opolu traktowali Adama Czechowicza jak wychowanka

Źródło artykułu: