Choć tatuś, to i tak pan "Adrenalina" - rozmowa z Andreasem Jonssonem, reprezentantem Szwecji

Andreas Jonsson nie bez powodu nazywany jest "Adrenalina". Słynny bejsbolista Jeff Bagwell, powiedział, kiedyś, że wierzy w sukces, bo adrenalina zabierze mu z barków ciężar doskwierającego bólu. Jonsson pomimo obolałych jeszcze pleców, wrócił na tor, aby ścigać się na pełnym gazie. Szwed nie może się już bowiem doczekać sobotniego turnieju Grand Prix. Wierzy, że na własnym terytorium zajmie wysoką pozycję.

Sandra Rakiej: W tym sezonie startujesz z dość zmiennym szczęściem. Dobre występy przeplatane są tymi gorszymi, do tego jeszcze nieźle się ostatnio poobijałeś i musiałeś odpocząć od żużla przez tydzień... Jak się teraz czujesz?

Andreas Jonsson: Rzeczywiście plecy bolały mnie do tego stopnia, że po prostu musiałem na chwilę wrócić do domu i odpocząć. Nie ma sensu robić czegoś na siłę, bo później mogłoby się okazać, że kontuzja byłaby jeszcze poważniejsza. Teraz czuję się już znacznie lepiej, choć nie doskonale, ale pora powrócić na motor. Obecny sezon to rzeczywiście taka przeplatanka, w ostatnich turniejach Grand Prix nie szło mi zbyt dobrze. Niedawno sięgnąłem jednak po tytuł Indywidualnego Mistrza Szwecji i mam nadzieję, że jest to dobry prognostyk na przyszłość. Świetnie byłoby przecież wywalczyć czołowe miejsce w kolejnym turnieju Grand Prix. W szczególności dlatego, że odbędzie się on "w domu".

Jest jakaś konkretna przyczyna twojej słabszej dyspozycji w trzech poprzednich rundach mistrzostw świata?

- Generalnie trudno jest mi wybrać i wskazać jedną konkretną. To jest żużel, a ten sport ma to do siebie, że na wynik wpływa wiele spraw. Zarówno sprzęt, który czasem zawodzi, jak i sam zawodnik, który także może mieć po prostu gorszy dzień. Poza tym muszę zauważyć, że w Grand Prix startują naprawdę najlepsi zawodnicy, a w tym sezonie stawka zrobiła się ogromnie wyrównana. Do żużlowców, którzy są na topie od lat, dołączyli młodzi zawodnicy i naprawdę trzeba się bardzo natrudzić, żeby zgarnąć punkty.

Gdy Tony Rickardsson kończył karierę, to właśnie ciebie wskazywano na kolejnego Szweda, który może dominować w światowym żużlu. Czujesz się liderem?

- Czuję na plecach oddech bardzo utalentowanej młodzieży. Wiem, że jest wielu zawodników, którzy mają ogromny talent i umiejętności. Nie zniechęca mnie to jednak, bo czuję się szczęśliwy, że po odejściu Tony'ego nasza reprezentacja i tak jest silna. Ja osobiście będę robił wszystko, żeby w żużlu osiągnąć to, co się da. Liderem się jednak nie czuję.

Utalentowanych Szwedów jest wielu, ale nieciekawie dzieje się z waszą ligą. Coraz bardziej pesymistyczne wieści dochodzą z klubów Eliserien. Mówi się nawet, że przy obecnych problemach finansowych, istnienie ligi może być zagrożone.

- Wolałbym dogłębnie w te kwestie nie wnikać i wstrzymać się od pochopnych komentarzy. To w końcu moja ojczyzna i bardzo bym chciał, żeby żużel się tu rozwijał. Wiem, że wiele klubów przeżywa obecnie kryzys, ale mam głęboką nadzieję, że to tylko chwilowe i zarówno włodarzom, jak i zawodnikom uda się go przezwyciężyć. Speedway to fantastyczny sport i trzeba robić wszystko, żeby się rozwijał.

Myślisz, że żużel mógłby być tak popularny jak na przykład motocross, wyścigi szosowe czy Formuła 1?

- Szczerze mówiąc, nie sądzę... Formuła 1 to jest oczywiście wielki biznes, który od lat się kręci i rządzi własnymi sprawami. To inna półka. Spojrzeć trzeba więc obiektywnie na możliwości uprawiania speedway'a. Jeżeli ktoś chce sobie kupić motor crossowy, to nie ma z tym żadnego problemu. Idzie do sklepu, a za chwilę może śmigać, gdzieś po polach. Jeżeli mu się spodoba, to zacznie brać udział w zawodach. Albo stanie się profesjonalnym sportowcem, ale będzie robił to po prostu w ramach hobby. W żużlu nie ma takiej możliwości, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie kupi sobie motoru bez hamulców, który skręca w lewo, tylko po to, żeby pojeździć sobie dla przyjemności. Sprzęt kupuje się od razu z zamysłem trenowania. Nic więc dziwnego, że w Szwecji dużo więcej jest zawodników ścigających się na motocrossie niż na żużlu. Niemniej jednak bardzo chciałbym, żeby speedway był czymś więcej. Marzy mi się, kreowanie żużla jako większej dyscypliny. Obecnie nadal jest przecież środowiskiem dość hermetycznym, gdzie generalnie pasja przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, a rzadziej po prostu się rozrasta na nowe grunty.

Czy mówiąc o pokoleniach, miałeś również na myśli własnego potomka? Choć twój syn Vincent ma zaledwie rok, już i tak dość często zabierasz go na zawody.

- Oczywiście, jeżeli kiedyś chciałby spróbować swoich sił na żużlu, to nie robiłbym mu żadnych problemów, a wręcz bym mu pomagał. Kariera profesjonalnego zawodnika ma to do siebie, że sport obecny jest także w życiu prywatnym. Vincent od maleńkości ma więc kontakt z motocyklami i pewne jest, że prędzej czy później będzie się chciał na nich przejechać. Choć moja partnerka może na razie nie jest wielką zwolenniczką tego pomysły, bo jak każda mama, bardzo się troszczy, to oboje wiemy, że ta troska polega także na tym, aby pozwolić dziecku realizować swoje marzenia. Jeżeli żużel będzie jego marzeniem, to mu pomogę. Ale na razie za wcześnie na takie plany.

Mówi się, że ojcostwo zmienia faceta. Czy, gdy Vincent przyszedł na świat, stałeś się również innym żużlowcem?

- Muszę przyznać, że zmieniają się pewne poglądy na świat, ale nie sądzę, aby miało to wpływ na moją jazdę. W końcu zawsze miałem to poczucie, że żużel to niebezpieczny sport, którego uprawianie wymaga ryzykowania zdrowia, a nawet życia. Ta wiedza towarzyszyła mi przed urodzinami mojego syna, więc w kwestii podejścia do żużla, nic się nie zmieniło. Lżej jest mi natomiast, gdy mam swoją rodzinę obok siebie. Przed czy po zawodach ich obecność mnie po prostu uspokaja. W trakcie zaś kompletnie się odcinam i koncentruję na tym, co mam robić.

Dla rodziny masz teraz więcej czasu również dlatego, że przepisy ligi angielskiej sprawiły, że zawodnik z tak dobrą średnią, nie mógł znaleźć miejsca w składzie. Żałujesz rozbratu z brytyjską "Elite"?

- Brak ligi angielskiej w moim kalendarzu ma swoje dobre i złe strony. Generalnie dość dziwnie czuję się z tym, że na tamtejszych torach zostawiałem swoje serce, żeby później nie mieć miejsca w składzie. Niemniej jednak mam teraz zdecydowanie więcej czasu m.in. dla mojej rodziny, co jest niekwestionowanym plusem takiej sytuacji. Z drugiej zaś strony duża ilość startów pozwala żużlowcowi utrzymać się w pewnym rytmie i choć niektórzy mówią, że to męczy, ja sądzę, że to po prostu kwestia przyzwyczajenia. Każdy wie, jak różnorodne są brytyjskie tory, więc starty w Anglii rozwijają umiejętności. Obserwuję jednak, że zawodnicy coraz częściej odnoszą kontuzje właśnie podczas spotkań na wyspach, więc coś w tym musi być. Teraz i tak mam sporo meczów, więc na dokładne analizy i zastanawianie się, co z tym fantem zrobić, przyjdzie czas po sezonie...

Gdzie masz zamiar prowadzić te przemyślenia? Twoim domem numer jeden jest mieszkanie w Polsce czy rodzimej Szwecji?

- Ostatnimi laty sporo czasu spędzałem mieszkając w Bydgoszczy. Teraz ta szala przechyliła się na korzyść Szwecji. Niemniej jednak z Polską jestem nadal bardzo związany. Ot choćby w ubiegłym tygodniu, gdy odpoczywałem po kontuzji, spędzałem ten czas w domu w Skandynawii, ale... z moimi polskimi przyjaciółmi.

Komentarze (0)